Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Może teraz zrozumie, jak to jest, tkwić tu w zamknięciu przez pół roku. Bo nie ma
pośpiechu: zamierzam bardzo długo zastanawiać się, co z nim zrobić. A co do ciebie, jesteś
zwykłym chłopcem i nie winię cię zanadto. Słuchałeś go, bo tak cię wyuczył. To ciężkie
życie. Trudny fach.
_ Wypuściłabym cię - podjęła. - Ale nie mógłbyś stąd odejść, prawda? Tak cię wychowano,
taki jesteś. Poszedłbyś po pomoc, chciałbyś go uratować. Tutejsi ludzie nie przepadają za
mną. Może w przeszłości dałam im powody, lecz większość zasłużyła na swój los. Przybyliby
tu całą bandą, zbyt wielu, bym sobie poradziła. Nie, gdybym cię wypuściła, oznaczałoby to
mój koniec. Ale przyrzekam ci jedno, nie oddam cię siostrze, nie zasługujesz na to!
To rzekłszy, gestem poleciła mi wrócić do środka, po czym starannie zamknęła drzwi.
- Pózniej przyniosę ci coś do jedzenia - zapowiedziała przez kraty. - Może do tej pory
wymyślę, co z tobą począć.
242
243
KAAMSTWO I ZDRADA
***
Minęło wiele godzin, nim powróciła, i w tym czasie zdołałem obmyślić plan.
Słuchałem bardzo uważnie i usłyszałem pierwsze kroki Meg na schodach. Na zewnątrz
powinno zmierzchać; przypuszczałem, że przynosi mi wczesną wieczerzę. Miałem nadzieję,
że nie ostatnią. UsłysZa. łem, jak otwiera bramę, która brzęknęła głośno. Wówczas skupiłem
się bardzo mocno, licząc czas mijający między drugim brzękiem bramy i cichym tupotem
szpiczastych trzewików.
Miałem dwa plany. Drugi był bardzo niebezpieczny, toteż miałem nadzieję, że pierwszy się
powiedzie.
Dostrzegłem blask świecy za kratami. Meg postawiła coś przed moją celą, otworzyła drzwi
kluczem. To była taca z dwiema miskami parującej zupy i dwiema łyżkami.
- Coś wymyśliłem, Meg - powiedziałem posłuszny pierwszemu planowi, który zakładał
przekonanie jej słowami. - Coś, co mogłoby ułatwić życie nam obojgu. Może pozwolisz mi
swobodnie poruszać się po domu. Mógłbym rozpalać ogień i przynosić wodę, naprawdę sporo
pomóc. Co zrobisz, kiedy Shanks dostarczy sprawunki? Jeśli otworzysz drzwi, będzie
wiedział, ze
" gsteś wolna. Ale jeżeli ja to zrobię, nigdy się nie do-inyśli- A jeśli zjawi się ktoś ze sprawą
dla stracharza, 0iógłbym wyjaśnić, że nadal choruje. Gdybym to ja otwierał drzwi, minęłoby
dużo czasu, nim ktokolwiek zorientowałby się, że jesteś wolna. Mogłabyś spokojne
przemyśleć, co zrobić z panem Gregorym.
tyleg uśmiechnęła się.
_ Wez swoją zupę, chłopcze.
Schyliłem się, zabrałem miskę z tacy i sięgnąłem po jedną z łyżek. Kiedy się wyprostowałem,
Meg odprawiła mnie gestem i zaczęła zamykać drzwi.
- Niezła próba, chłopcze - rzekła. - Ale ile trzeba by czasu, nim spróbowałbyś uwolnić
swojego mistrza? Założę się, że niewiele!
Zamknęła drzwi. Mój pierwszy plan się nie powiódł. Nie miałem wyboru, musiałem
spróbować drugiego. Odstawiłem miskę na podłogę i wyciągnąłem z kieszeni klucz.
Słyszałem, jak Meg obraca swój w zamku celi stracharza. Odczekałem, ryzykując, wiedziony
nikłą nadzieją.
Miałem rację! Weszła prosto do celi mojego mistrza. Domyślałem się, że mógł być zbyt słaby
bądz oszołomiony, by wstać i podejść do drzwi. Może nawet sama Musiała go karmić. Nie
tracÄ…c zatem czasu, otworzy-
244
245
łem własne drzwi, popchnąłem je ostrożnie i wyS2e dłem na zewnątrz. Na szczęście tym
razem nie zacię ły się i nie hałasowały.
Przemyślałem wszystko dokładnie, rozważając w myślach ryzyko. Mogłem pójść wprost do
celi stra-charza i spróbować rozprawić się z Meg. W zwykły,^ okolicznościach razem z
mistrzem dalibyśmy jej radę ale podejrzewałem, że stracharz jest zbyt słaby, by walczyć. Nie
mieliśmy też niczego do pomocy, ani laski, ani łańcucha.
Postanowiłem zatem pobiec na górę, zabrać łańcuch z mojej torby w gabinecie i spróbować
skrępować Meg. Liczyłem na dwie rzeczy. Po pierwsze, na to, że dzika lamia nie wespnie się
na górę i mnie nie złapie, zanim przejdę przez żelazną bramę. Po drugie, że Meg nie zamknęła
bramy za sobą. Dlatego właśnie tak bardzo się skupiałem. Brama brzęknęła i obcasy niemal
natychmiast zastukały na stopniach. Nie miała czasu jej zamknąć, a przynajmniej tak
sądziłem.
Z początku wspinałem się na palcach, stopień za stopniem, cały czas oglądając się przez
ramię: na celę, sprawdzając, czy Meg nie wychodzi i na róg, czy przypadkiem nie ściga mnie
dzika Marcia. Miałem nadzieję, że wciąż jest ociężała po porannym posiłku, al-
Do że nie podejdzie do celi, póki przebywa tam Meg. yioże bała się siostry? Z całą pewnością
uciekła na jej rozkaz.
W końcu dotarłem do bramy i chwyciłem zimne, żelazne pręty. Czy była zamknięta? Ku
mojej uldze uStąpiła i otworzyłem ją, próbując uczynić to możliwe najdelikatniej. Lecz
stracharz wiedział, co robi, montując ją na schodach. Rozległ się brzęk, cały dom nad moją
głową zawibrował niczym dzwon.
Meg natychmiast wypadła z celi stracharza i popędziła ku mnie schodami, unosząc ręce i
wyginając palce niczym szpony. Na moment zastygłem; nie mogłem uwierzyć, jak szybko się
porusza. Jeszcze parę sekund i byłoby za pózno. Lecz ja także pobiegłem. Pędziłem, nie
oglądając się za siebie, na samą górę, potem przez dom do kuchni, świadom, że Meg podąża
tuż za mną. Słyszałem jej kroki, spodziewałem się w każdej chwili poczuć wbijające się w
skórę paznokcie. Nie miałem czasu zaglądać do gabinetu po moją torbę - nigdy nie
zdążyłbym jej rozpiąć i wyciągnąć srebrnego łańcucha. Przy drzwiach chwyciłem płaszcz,
kożuch i laskę, otworzyłem zamek i wybiegłem na mróz.
Miałem rację: zmierzchało, lecz wciąż pozostało dość światła. Wciąż oglądałem się za siebie,
nie do-
246
247
strzegłem jednak żadnych oznak pościgu. Jak naj szybciej zbiegałem w dół parowu, ale nie
szło mi nąj łatwiej - śnieg zalegający na ziemi zaczynał zama rzać, a było go całe mnóstwo.
Gdy dotarłem na dół, zatrzymałem się i znów obej. rżałem. Meg nie wybiegła za mną. Było
okropnie zim. no, z północy wiał silny wiatr. Naciągnąłem zatem kożuch i narzuciłem
płaszcz. Potem przystanąłem, by się namyśleć; mój oddech parował w mroznym powietrzu.
Czułem się jak tchórz, zostawiając stracharza na łasce Meg. Musiałem to jakoś naprawić, w
jakiś sposób musiałem uwolnić mistrza z jej szponów. Ale potrzebowałem pomocy. Lecz
pomoc była niedaleko: w Adlington mieszkał i pracował brat stracharza, An-drew, który już
raz wspomógł mnie w Priestown. Był ślusarzem, sam wykuł klucz do srebrnej bramy, za którą
uwięziony był Mór. W porównaniu z tym zrobienie klucza do żelaznej bramy w piwnicy
stracharza powinno okazać się łatwizną. A tego właśnie potrzebowałem.
Zamierzałem zakraść się z powrotem do zimowego domu, przedostać przez bramę i wypuścić
stracharza z celi. Aatwo powiedzieć. W końcu w piwnicy czaiła gję dzika lamia, nie mówiąc
już o Meg.
Starając się nie myśleć o czekających mnie trudnościach, maszerowałem w śniegu w stronę
Adlington. rjały czas szedłem w dół, ale wiedziałem, że wkrótce będę musiał wrócić.
248
249
W ZNIEGU
B
rukowane ulice wioski Adlington pokrywało ponad sześć cali śniegu. Zapadał zmierzch i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates