Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

równowagi, jak też na wrażliwe organy podbrzusza, powodując konwulsje, ból i mdłości.
Połączony atak podziałał od razu na zmysły i zdolność ruchu napastników: broń
zdezorientowała ich i wywołała efekty chorobowe oraz halucynacje, co wyłączyło ich z akcji.
Wszyscy dygotali, krztusili siÄ™ i wymiotowali, chwiejÄ…c siÄ™ przy tym i zataczajÄ…c
bezsensowne kółka. Jeden padł na plecy, czemu towarzyszyło zwolnienie zwieracza i
groteskowe drgawki kończyn. Drugi klęknął, chwycił się za brzuch i wymiotował, niezdolny
do czegokolwiek innego.
Manuel, znajdujący się najdalej od robota, najsłabiej odczuł skutki ataku, ale zdawał
sobie sprawę, że ma zaledwie sekundy na działanie. Resztką sił zmusił się do pozostania w
pionie, wycelował w kierunku, w którym jak sądził - znajdował się robot, i wypalił z
podczepionego pod lufą granatnika. Było to niezwykle prymitywne użycie bardzo
nowoczesnego uzbrojenia, ale przyniosło spodziewane rezultaty. Dwudziestomilimetrowy
pocisk z zapalnikiem uderzeniowym eksplodował z ogłuszającym hukiem na korpusie jeża
oddalonego zaledwie o kilka jardów od strzelca, niszcząc urządzenie prawie całkowicie.
Wybuch cisnął Manuelem o ziemię. Mężczyzna pozostał na niej parę sekund, po czym
podniósł się, otrzepał i rozejrzał. Jeden z jego ludzi zginął rozszarpany odłamkami, on sam
miał głęboką ranę nad łokciem, ale robot był już wrakiem. Stał przechylony na prawą stronę,
buchając płomieniami i dymem. Zmierdziało spaloną gumą i izolacją. Wrak.
Reszta jego ludzi zaczęła powoli przychodzić do siebie, więc dał im jeszcze kilka
sekund, by się pozbierali, nim ich ponaglił.
- Vaya aqui! - SyknÄ…Å‚ - Ruszajcie siÄ™. Mamy tu jeszcze coÅ› do zrobienia.
Rollie Thibodeau w równym stopniu kochał pracę w UpLink i uważał ją za ważną, jak
nienawidził skuteczności, z którą zmiany rozstrajały mu zegar biologiczny, nicowały
codzienny rozkład zajęć i ograniczały życie na więcej sposobów, niż można by to sobie
wyobrazić. Na przykład seks, a raczej jego brak. Gdzie miał znalezć kobietę, która chciałaby
pójść do łóżka o świcie, a wstać po zmroku niczym wampir? Lub sen. Był w Brazylii, kraju
opalonych ciał i fiodental. Jak miał odpoczywać, gdy tropikalny upał nacierający na okiennice
dręczył go i przypominał mnóstwo wspaniałych romantycznych wieczorów? Albo choćby coś
tak ważnego dla normalnego człowieka jak jedzenie. Czy mógł być w pogodnym nastroju,
kiedy właściwie każdy posiłek był wprost obrzydliwy?
Nie dość, że od najbliższego miasta dzieliło go ponad sto mil i zdany był na jałowe
stołówkowe dania, to na dodatek potrawy odrzucały już po opuszczeniu kuchni. Serwowanie
czegoś, co pół doby leżało w lodówce, a następnie zostało odgrzane w kuchence
mikrofalowej, zakrawało na zniewagę. Nie wspominając już o godzinach, w których musiał
jeść na nocnej zmianie.
Thibodeau siedział przy biurku w swoim niewielkim, ale uporządkowanym gabinecie
na najniższym poziomie podziemi i spoglądał z mściwą pogardą na talerz z rozgotowaną
wołowiną oraz wodnistą papką udającą puree. Było nieco po ósmej wieczorem i McFarlane,
najmłodszy stażem strażnik nocnej zmiany, dopiero co przyniósł mu posiłek. To że niósł on
również swój talerz i wyglądał, jakby nie mógł się doczekać, by spałaszować jego zawartość,
tak zirytowało Rolliego, że nie był nawet w stanie udać wdzięczności.
Poczuł się przez to jeszcze gorzej, świadom, że ukarał nieuprzejmością posłańca za
doręczenie wiadomości. Cóż, będzie musiał mu to wynagrodzić i wytłumaczyć, że nawet
najżyczliwszy człowiek na świecie może być wściekły po dwóch latach jedzenia śniadania o
ósmej wieczorem, a równie jak ono obrzydliwego obiadu między północą a trzecią nad
ranem. Jedynie kolacja była w miarę dobra, choć i to tylko dlatego, że pierwsi kucharze
zaczynali pracę o szóstej rano. Dzięki temu przed końcem zmiany mógł zjeść świeże jajka lub
naleśniki - przynajmniej jeden w miarę uczciwy posiłek o mniej więcej normalnej porze.
- Dzięki ci, Panie, za naszą pieprzoną conocną breję! - Mruknął z nieznacznym
cajuńskim akcentem.
Sięgał właśnie z ponurą miną po sztućce, gdy odezwał się stojący obok niego telefon.
Gdy zobaczył mrugające światełko linii alarmowej, zapomniał o sztućcach i błyskawicznie
sięgnął po słuchawkę. Przez cały czas, jaki tu spędził, linii tej używano jedynie w czasie
ćwiczeń, a o tych wiedział zawsze wcześniej.
- Tak?
- Mamy intruzów na terenie, szefie - zameldował Cody z sali kontrolnej.
- Gdzie? - Thibodeau usiadł prosto, zapominając o problemach kulinarnych.
- Przy zachodnim ogrodzeniu. - W głosie Cody ego słychać było napięcie. - Ale nie
mamy śladów uszkodzenia płotu czy naruszenia obwodu. Wally wykrył ich już na naszym
terenie.
- Uzbroiłeś go?
- Dał im pokaz światła i dzwięku, ale... Straciliśmy z nim kontakt.
- To nie wyglÄ…da dobrze.
Rollie odetchnął głęboko. Wielokrotnie podkreślał, że jeżom nie można ufać, ale nie
znaczyło to bynajmniej, że chciał, by jego twierdzenia się sprawdziły.
- Henderson i Travers przy bramie nie meldowali o niczym podejrzanym? - Spytał.
- Próbujemy się z nimi skontaktować, ale nie odbierają telefonu i nie odpowiadają
przez radio.
- Jezu! - Westchnął Rollie. - Poślij tam kilku ludzi. I obstaw pełną obsadą alarmową
zakłady i magazyny. Mają być odcięte od świata, jasne?
- Tak jest.
Thibodeau umilkł na moment, by zebrać myśli; wciąż ściskał słuchawkę w dłoni.
Chciał pójść do sali kontrolnej i na własne oczy zobaczyć, co się dzieje, ale najpierw musiał
się upewnić, że zadbał o podstawowe sprawy.
- Lepiej zapewnijmy sobie wsparcie powietrzne - powiedział po chwili. - Laissez les
bons temps rouler. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates