[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strasznym hukiem spadającej wody. Przeciwnie, zdawał się być zachwycony niezwykłym widokiem. Ta miłość do natury musi być charakterystyczna dla jego ludu, myślała Mali. Odziedziczył ją po ojcu. Bo nie odnosiła wrażenia, że Johan zauważał tak wiele z tego, co go otacza. Natomiast Jo... Mali nosiła w sercu tęsknotę niczym otwartą ranę, za każdym razem, kiedy go wspominała, sprawiało jej to dotkliwy ból. Jo był jakby częścią samej natury, miłość do niej nosił w sobie, widziała to kiedyś i czuła. Podziwiała to, jak się odnosi do zwierząt, zresztą inni mieszkańcy dworu też to zauważyli. Było w tym coś niemal magicznego. Rozwścieczone byki i szalone krowy uspokajały się, kiedy Jo dotykał ich ręką i przemawiał w ich języku. Mały Sivert miał w sobie wiele z tego, tak wiele, że kilka razy Mali poważnie się o niego bała. Bo choć taki mały, żadnych zwierząt się nie bał. Co jeszcze mógł odziedziczyć po Jo, zastanawiała się, patrząc na jego czarne, wijące się włosy. Strach w takich chwilach powodował gęsią skórkę, ale odpychała od siebie złe myśli. Sivert był taki zajęty Johanem i tym, co on robi we dworze, że na jego charakterze z pewnością odbiją się zachowania środowiska, w którym malec dorasta, a mniej krew cygańska, która płynie w jego żyłach. Poza tym nie jest przecież synem wyłącznie Jo. To ona go urodziła, jest jej dzieckiem, przede wszystkim jej... Na halach aż się roiło od ludzi. Mali dostrzegła Bengta i Margrethe i ruszyła w ich stronę. Po weselu prawie nie widywała siostry. Każda miała dość zajęć w domu. - No i co tam słychać u nowożeńców? - spytała ze śmiechem na powitanie. - Jeżeli pytasz mnie, to... nie może być lepiej. Bengt objął ramieniem swoją zarumienioną żonę i patrzył na nią wzrokiem pełnym dumy i miłości. - Teraz muszę pomagać przy koszeniu, zobaczymy się pózniej, Mali, co? Zostaniesz tu chyba przez jakiś czas? - Ty wciąż wyglądasz jak panna młoda - powiedziała Mali, obejmując siostrę. - Rozkwitłaś niczym róża. Margrethe uśmiechnęła się, a potem przyciągnęła do siebie Mali. - Potrafisz dotrzymać tajemnicy? - wyszeptała jej do ucha. Gorący oddech łaskotał Mali po szyi. - Znowu jestem w ciąży! - Co? Rany boskie! Mali odsunęła nieco siostrę od siebie i patrzyła w jej promienną twarz. - No, no, nie potrzebujesz ty wiele czasu - roześmiała się, tuląc Margrethe. - Gratuluję i cieszę się w twoim imieniu. - Ale zatrzymaj to na razie dla siebie - upomniała siostra. - To jeszcze bardzo wcześnie, a nigdy nie wiadomo. Chcemy poczekać z ogłoszeniem nowiny. Myślę jednak, że długo nie potrwa, a cała wieś się dowie. Bengt jest taki dumny, że mało nie pęknie! - Moim zdaniem będzie dobrze - powiedziała Mali z przekonaniem. - Czuję to. O mój Boże, jak dobrze to słyszeć! - No to teraz wy w Stornes jesteście w stosunku do nas opóznieni - żartowała Margrethe. - Chyba już najwyższy czas, żeby i u was coś się pojawiło. Mali odwróciła głowę. Udała, że szuka Małego Siverta. - Ja, niestety, tak łatwo w ciążę nie zachodzę - powiedziała krótko. - O, Mali, nie chciałam cię urazić. - Nie uraziłaś mnie - odparła Mali ze śmiechem, jakby trochę sztywniejszym niż przed chwilą. - Ale gdyby co, to ty pierwsza się dowiesz - dodała. Ale będziesz musiała długo czekać, pomyślała z goryczą, wzięła siostrę pod rękę i poszły razem przywitać się z Ane, która w tym roku też była gospodynią na górskim pastwisku. Johan nie jest w stanie spłodzić dziecka, żeby się nie wiem jak starał, myślała Mali. Po latach spędzonych w Stornes była tego najzupełniej pewna. To był bardzo wesoły dzień, przy pięknej pogodzie. Kiedy po południu rozpoczęły się zabawy, Mali zauważyła, że Bengt objął ramieniem Margrethe i oboje, przytuleni do siebie, poszli wolno przez torfowiska wyżej na hale. Kiedy był tutaj ostatnio, należeli do najaktywniejszych we wszystkich zabawach, przypominała sobie Mali. Teraz woleli odejść, prawdopodobnie dlatego, by nie narażać na niebezpieczeństwo kiełkującego w Margrethe nowego życia. Szli przed siebie, ramię przy ramieniu, połączeni szczęściem, o jakim Mali mogła jedynie marzyć. Długo patrzyła w ślad za nimi. Mały Sivert był śmiertelnie zmęczony, kiedy okropnie śpiący zwisał z ramion ojca w drodze na dół. W Stornes Mali chciała go wziąć i sama położyć do łóżka. - Ja go zaniosę na górę - powiedział Johan. - Chłopak robi się naprawdę ciężki. Usiadł przy oknie i patrzył jak Mali wkłada śpiącemu synkowi nocną koszulkę. Kiedy otulała go kołdrą, poczuła na ramieniu rękę męża i zesztywniała. - On jest teraz najbystrzejszy ze wszystkich dzieciaków - oznajmił Johan z dumą, przyglądając się małemu. - Inni nie mają nawet w połowie takiego sprytu jak on. - To pewnie zależy też od oczu, które patrzą - odparła Mali, próbując rozluznić swoje ciało, żeby go nie drażnić. - Ty jesteś jego ojcem, a wtedy... - To nie tylko dlatego - przerwał jej Johan. - Dzisiaj wielu mówiło to samo, że z tego chłopaka to naprawdę wyrośnie ktoś. I ja też tak myślę. On jest... on jest najlepszy - powiedział trochę niezdarnie. - Akurat ja też tak uważam - przytaknęła Mali, ostrożnie próbując usunąć się na bok. Johan jednak stał obok i trzymał ją mocno. - Powinniśmy mieć więcej dzieci - powiedział nagle. - A przynajmniej z jedną małą dziewczynkę, która byłaby tak samo ładna jak mama - mamrotał, przesuwając wargami po jej karku. - Jeszcze będziemy mieć - zapewniała Mali cicho. No i nadeszło to, czego się najbardziej obawiała. Podniecony opowiadaniem, jakiego to wspaniałego syna spłodził, i ożywiony pragnieniem posiadania więcej dzieci, a może też i dlatego, że po weselu Mali była dla niego bardziej życzliwa i chętniej przyjmowała jego umizgi, żeby nie podsycać ewentualnych podejrzeń, odwrócił się ku niej i obiema rękami objął jej głowę. Przyglądał jej się przenikliwym wzrokiem. - Jesteś tak samo piękna jak wtedy, kiedy mi ślubowałaś - wyszeptał. - Nie, jesteś o wiele piękniejsza - dodał ochryple. - Należysz do tych kobiet, które pięknieją po urodzeniu dziecka. Nabierają okrąglejszych kształtów i mają jakiś nowy błysk w oczach. Szukał wargami jej ust, a ona stała nieporuszona w jego ramionach i bez protestu przyjmowała zaślinione pocałunki. Po chwili jednak znowu próbowała się uwolnić. - Powinniśmy chyba zejść na dół, Johan - powiedziała cicho. - Nie było nas przez cały dzień. Pewnie jesteśmy tam potrzebni... Johan nie słuchał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|