[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po raz pierwszy w życiu bałem się ludzi i zrozumiałem, że od tej pory będzie się to zdarzać częściej; lęk, zmieszanie, niepewność. . . w takiej sytuacji najważniejsza jest odwaga. Poczułem się dziwnie na myśl, że to odkrycie przyszło tak pózno, bo przecież miałem już swoje lata. Jakie to dziwne, że mieszkańcy starego gniazda nigdy się tego nie nauczą. Koty ruszyły; pora iść. Przez chwilę naradzano się, komu przypadną poszcze- gólne tobołki przygotowane poprzedniego dnia. Zarzuciłem na plecy wielki po- łyskliwy worek. Cichy szelest wskazywał, że zawiera suszony chleb; taki wór starczyłby paru osobom na cały rok. Dobrze, że przypadł mi w udziale. Ruszyli- 106 śmy ku Drodze ginącej w półmroku. Koty przed nami były już ledwie widoczne, a w oddali, ponad lasem niebo zaczynało się rozjaśniać. Gdy słońce stało już wysoko, a nasi czworonożni przewodnicy mieli dość wę- drówki, znalezliśmy miejsce, gdzie można było dotrwać do wieczora, drzemiąc i spędzając miło czas w towarzystwie kotów, nim o zmierzchu ożywią się znowu i zechcą ponownie ruszyć w drogę. Tymczasem odpoczywaliśmy z Jednodniówką na górskiej łące porośniętej bujną trawą, w cieniu zielonych sosen i brzóz. Leżąc na brzuchu z głowami zwróconymi ku sobie, wyciągaliśmy z grubych kolanek jasne zdzbła, by żuć ich słodkie końcówki. Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem, by opuścić Małe Domostwo i ruszyć na poszukiwania utraconych przedmiotów. Chciałem je zebrać i umieścić w rzezbionych szufladach opowiadałem. Co znalazłeś? Nic. Och. Spotkałem świętego. Mieszka na drzewie. Chciałem u niego zamieszkać i dopiąłem swego. Miałem nadzieję, że nauczy mnie, jak zostać świętym. I to mi się udało. Jesteś świętym? Nie. Proszę, proszę. Uśmiechnęła się, trzymając w zębach zdzbło trawy. Ciekawa opowieść. Wybuchnąłem śmiechem. Po raz pierwszy od ponownego spotkania wydało mi się, że dostrzegam w Jednodniówce dziewczynę poznaną w naszym gniezdzie. Zwięty ci poradził, żebyś nas poszukał dodała. Nie. Jest pewna historia, którą sama zaczęłaś mi opowiadać; chodzi o czte- rech nieboszczyków. . . Jednodniówka spochmurniała na moment i odwróciła wzrok. Mój święty twierdzi, że Przymierze znało tę opowieść. Mimo to przy- czyna mojej wędrówki była inna. Jaka? Wyruszyłem, żeby ciebie odnalezć. Szczerze mówiąc, zdałem sobie z te- go sprawę dopiero, gdy nad sadzawką ujrzałem Jednodniówkę. W owej chwili wszystkie inne przyczyny straciły na znaczeniu. Kolejne zdzbło, popiskując ci- cho, wysunęło się z zielonej łodygi. Ciekawe, dlaczego trawa rośnie po kawałku, od kolanka do kolanka. Wyssałem słodycz z bladej końcówki. Nim opuści- łem Małe Domostwo, przyszło mi do głowy, że zamieszkałaś w Rejestrze, ale ci to nie służyło. Przypuszczałem, że wrócisz do nas martwa, niesiona na ramio- nach wędrowców. Tęsknota zabija. Wyobrażałem sobie, jak marniejesz i bledniesz ogarnięta przygnębieniem. Umarłam przerwała Jednodniówka. To było łatwe. 107 Musiałem wyglądać komicznie z wyrazem zdumienia na twarzy, bo wybuch- nęła śmiechem; niski, miły dla ucha dzwięk. Pochyliła się do przodu oparta na łokciach, przybliżyła twarz do mojej twarzy, wyjęła mi z ust zdzbło trawy, spoj- rzała czule i dotknęła moich warg rozchylonymi ustami. To miłe, że o mnie myślałeś powiedziała. Przykro mi, że pogrążyłeś się w mroku. Wspominałaś mnie stwierdziłem, nie mając pewności, co znaczą jej słowa. Jestem o tym przekonany. Chyba tak odparła. Z czasem jednak przyszło zapomnienie. Siedzący obok niej kot imieniem Brom ziewnął, pokazując ostre zęby i chro- powaty język uniesiony w górę niczym łuk; zmrużył ślepia. Jednodniówka oparła głowę na dłoniach; koci łeb opadł na złożone łapy. Jak dobrze szepnęła dziewczyna i zasnęła. Podróż trwała wiele dni; rano i wieczorem maszerowaliśmy, a upalne popołu- dniowe godziny przesypialiśmy w cieniu. Podczas wędrówki ci z Rejestru nucili monotonną pieśń, której sens początkowo był trudny do uchwycenia; potem jed-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|