[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poirot pokazaÅ‚ jej blaszane pudeÅ‚ko. - ProszÄ™ zobaczyć... Nie ma tu ani Å›ladu kurzu. Wchodzić tak wysoko na krzesÅ‚o i zadawać sobie tyle trudu ze Å›cieraniem kurzu - nie wszyscy sÅ‚użący sÄ… tacy sumienni. - To prawda - przytaknęła Barbara. - ZeszÅ‚ej nocy zauważyÅ‚am, że pudeÅ‚ko nie jest zakurzone, i pomyÅ›laÅ‚am sobie, że to dziwne. - Wczoraj wieczorem zdejmowaÅ‚a pani to pudeÅ‚ko? - zapytaÅ‚ Poirot. - Tak, po kolacji. Tam jest peÅ‚no Å›rodków ze szpitala. - Przyjrzyjmy siÄ™ tym szpitalnym lekarstwom - zaproponowaÅ‚ detektyw, otwierajÄ…c pudeÅ‚ko. WyjÄ…Å‚ stamtÄ…d kilka fiolek i zaczÄ…Å‚ je oglÄ…dać, unoszÄ…c wysoko brwi ze zdumienia. - Strychnina... atropina... a to dopiero kolekcja! Ach! A tu mamy flakonik hioscyny, prawie pusty! - Co? - wykrzyknęła Barbara. - A to dopiero, wczoraj wieczorem wszystkie fiolki byÅ‚y peÅ‚ne, jestem tego pewna. - Voila! - Poirot pokazaÅ‚ jej flakonik, po czym odÅ‚ożyÅ‚ z powrotem do pudeÅ‚ka. - To bardzo dziwne. Twierdzi pani, że wszystkie te - jak to siÄ™ u was mówi - fiolki - byÅ‚y peÅ‚ne? Gdzie dokÅ‚adnie znajdowaÅ‚o siÄ™ pudeÅ‚ko na leki wczoraj wieczorem, mademoiselle? - Cóż, postawiliÅ›my je na stole - odparÅ‚a Barbara. - Doktor Ca-relli oglÄ…daÅ‚ lekarstwa, wygÅ‚aszaÅ‚ o nich uwagi i... UrwaÅ‚a, gdyż do biblioteki weszÅ‚a żona Richarda Amory'ego, Lucia. WyglÄ…daÅ‚a na zaskoczonÄ… widokiem dwóch mężczyzn. Jej blada, dumna twarz w Å›wietle dnia wydawaÅ‚a siÄ™ zatroskana, a w linii ust można byÅ‚o wyczytać jakiÅ› nieokreÅ›lony smutek, tÄ™sknotÄ™. Barbara podeszÅ‚a do niej szybkim krokiem. - Och, kochanie, nie powinnaÅ› byÅ‚a wstawać. WÅ‚aÅ›nie szÅ‚am do ciebie. - Ból gÅ‚owy trochÄ™ już ustÄ…piÅ‚, droga Barbaro - odparÅ‚a Lucia, ze wzrokiem utkwionym w detektywa. - ZeszÅ‚am na dół, gdyż pragnÄ™ pomówić z monsieur Poirotem. - Ależ kotku, czy nie uważasz, że powinnaÅ›... - Barbaro, proszÄ™ ciÄ™. - Och, w porzÄ…dku, ty wiesz najlepiej - rzekÅ‚a Barbara, podchodzÄ…c do drzwi; Hastings rzuciÅ‚ siÄ™, by je przed niÄ… otworzyć. Kiedy wyszÅ‚a, Lucia usiadÅ‚a na krzeÅ›le. - Monsieur Poirot... - zaczęła. - Do pani usÅ‚ug, madame - powiedziaÅ‚ uprzejmie. Lucia mówiÅ‚a z wahaniem, nieco drżącym gÅ‚osem. - Monsieur Poirot - zaczęła jeszcze raz - wczoraj wieczorem prosiÅ‚am pana... bÅ‚agaÅ‚am, żeby pan tu zostaÅ‚. Dzisiaj widzÄ™, że popeÅ‚niÅ‚am bÅ‚Ä…d. - Jest pani pewna, madame? - zapytaÅ‚ spokojnie Poirot. - CaÅ‚kowicie. Wczoraj byÅ‚am zdenerwowana i rozdrażniona. Jestem panu bardzo wdziÄ™czna, że zrobiÅ‚ pan, o co go prosiÅ‚am, ale teraz byÅ‚oby lepiej, gdyby pan wyjechaÅ‚. - Ach, c'est comme ça4 - mruknÄ…Å‚ cicho Poirot. GÅ‚oÅ›no natomiast bÄ…knÄ…Å‚ zdawkowo: - Rozumiem, madame. WstajÄ…c, Lucia obrzuciÅ‚a go nerwowym spojrzeniem. - A zatem postanowione? - spytaÅ‚a. - Nie caÅ‚kiem, madame - odparÅ‚ Poirot, postÄ™pujÄ…c krok w jej kierunku. - PamiÄ™ta chyba pani, że wÄ…tpiÅ‚a w naturalnÄ… Å›mierć swojego teÅ›cia. - Wczoraj byÅ‚am rozhisteryzowana - upieraÅ‚a siÄ™ Lucia. - Nie wiedziaÅ‚am, co mówiÄ™. - Jest pani wiÄ™c przekonana, ze jego Å›mierć mimo wszystko miaÅ‚a naturalnÄ… przyczynÄ™? - OczywiÅ›cie. Detektyw uniósÅ‚ nieco brwi, zdumiony. SpojrzaÅ‚ na niÄ… w milczeniu. - Dlaczego pan tak na mnie patrzy? - zapytaÅ‚a Lucia zatrwożonym gÅ‚osem. - Ponieważ, madame, niekiedy trudno jest naprowadzić psa na trop. Ale jak tylko go znajdzie, za nic w Å›wiecie nie porzuci. Jeżeli jest dobrym psem. A ja, Herkules Poirot, jestem bardzo dobrym psem! Niezwykle wzburzona, powiedziaÅ‚a: - Och! Ale pan musi, naprawdÄ™ musi odejść. BÅ‚agam, zaklinam pana. Nie ma pan pojÄ™cia, jakÄ… szkodÄ™ może pan wyrzÄ…dzić, pozostajÄ…c! - SzkodÄ™? - zapytaÅ‚ Poirot. - Komu - pani, madame? - Nam wszystkim, monsieur Poirot. Nie mogÄ™ powiedzieć nic wiÄ™cej, ale bÅ‚agam pana, by uwierzyÅ‚ mi na sÅ‚owo, że tak jest. Od pierwszej chwili, kiedy pana ujrzaÅ‚am, zaufaÅ‚am mu. ProszÄ™... UrwaÅ‚a, gdyż otworzyÅ‚y siÄ™ drzwi i wszedÅ‚ Richard w towarzystwie doktora Grahama; wyglÄ…daÅ‚ na wstrzÄ…Å›niÄ™tego. - Lucia! - wykrzyknÄ…Å‚ na jej widok. - Richardzie, o co chodzi? - zapytaÅ‚a z troskÄ… Lucia, podbiegajÄ…c do męża. - Co siÄ™ staÅ‚o? WydarzyÅ‚o siÄ™ coÅ› nowego, widzÄ™ to w twoich oczach. O co chodzi? - O nic, najdroższa - odparÅ‚ Richard, próbujÄ…c jÄ… uspokoić. - Zechcesz zostawić nas na chwilÄ™ samych? 4 A wiÄ™c to tak! (franc.). Lucia obrzuciÅ‚a go pytajÄ…cym spojrzeniem. - Czy nie mogÅ‚abym... - zaczęła i urywaÅ‚a, gdy Richard otworzyÅ‚ przed niÄ… drzwi. - ProszÄ™ ciÄ™ - powtórzyÅ‚. Po raz ostatni oglÄ…dajÄ…c siÄ™ za siebie z przerażeniem, wyszÅ‚a z pokoju. XI Doktor Graham postawiÅ‚ swojÄ… torbÄ™ na Å‚awie i usiadÅ‚ na kanapie. - Niestety to podejrzana sprawa, monsieur Poirot. - Tak? UstaliÅ‚ już pan przyczynÄ™ Å›mierci sir Clauda? - zapytaÅ‚ detektyw. - ZostaÅ‚ otruty jakimÅ› alkaloidem roÅ›linnym o silnym dziaÅ‚aniu - oÅ›wiadczyÅ‚ Graham. - Może to byÅ‚a hioscyna? - podsunÄ…Å‚ Poirot, biorÄ…c do rÄ™ki blaszane pudeÅ‚ko z lekarstwami. - Tak, rzeczywiÅ›cie, ma pan racjÄ™. - Doktor Graham byÅ‚ zaskoczony trafnoÅ›ciÄ… przypuszczenia detektywa. Poirot podszedÅ‚ do stolika z gramofonem po drugiej stronie pokoju i postawiÅ‚ tam pudeÅ‚ko; za nim podążyÅ‚ Hastings. Tymczasem Richard Amory usiadÅ‚ na kanapie obok doktora. - Co to wÅ‚aÅ›ciwie oznacza? - Przede wszystkim interwencjÄ™ policji - poÅ›pieszyÅ‚ z wyjaÅ›nieniem Graham. - Mój Boże! - zawoÅ‚aÅ‚ Richard. - To straszne. Czy nie mógÅ‚byÅ› tego zatuszować? Doktor Graham spojrzaÅ‚ na niego uważnie, po czym wolno i z namysÅ‚em przemówiÅ‚: - Mój drogi Richardzie, wierz mi, że nikt nie boleje nad tÄ… straszliwÄ… tragediÄ… bardziej niż ja. ZwÅ‚aszcza, że w tym wypadku wydaje siÄ™ maÅ‚o prawdopodobne, żeby twój ojciec zażyÅ‚ truciznÄ™ sam, z wÅ‚asnej woli. Przez kilka sekund Richard milczaÅ‚. - Twoim zdaniem to byÅ‚o morderstwo? - zapytaÅ‚ w koÅ„cu niepewnie. Doktor Graham z powagÄ… kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. - Morderstwo! - wykrzyknÄ…Å‚ Richard. - Co my teraz zrobimy? PrzybierajÄ…c bardziej stanowczy, urzÄ™dowy ton, Graham objaÅ›niÅ‚ caÅ‚Ä… procedurÄ™. - DaÅ‚em znać Å›ledczemu. Jutro w King's Arms zostanie przeprowadzone dochodzenie. - To znaczy - bÄ™dzie w to zamies/ana policja? Nie można by jakoÅ› tego uniknąć? - Nie. Musisz być tego Å›wiadomy, Richardzie - powiedziaÅ‚ doktor Graham. Richard zaczÄ…Å‚ krzyczeć jak oszalaÅ‚y. - Ale dlaczego mnie nie uprzedziÅ‚eÅ›, że... - Daj spokój. Opanuj siÄ™. Na pewno rozumiesz, że podjÄ…Å‚em tylko takie kroki, jakie uznaÅ‚em za absolutnie konieczne - przerwaÅ‚ mu Graham. - Przecież w tego typu sprawach nie ma czasu do stracenia. - Mój Boże! - Wiem, Richardzie - przemówiÅ‚ Å‚agodniej Graham. - NaprawdÄ™ rozumiem. To byÅ‚ dla ciebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|