|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomagał za każdym razem, dopóki się znów nie poruszyłem. Póznym wieczorem ból głowy się wzmógł i zacząłem co chwilę zapadać w niesamowite, niespokojne sny, w których mi się wydawało, że jakieś olbrzymie ciężary wyrywają mi ręce i nogi, i obudziłem się mokry od potu poruszając palcami rąk i nóg w przerażeniu, że ich nie mam, a kiedy tylko dotykałem nimi prześcieradeł i ogarniało mnie uczucie ulgi, znów od początku wpadałem w te same koszmary. Cykl krótkich przebudzeń i długich snów powtarzał się bez końca, aż straciłem już pewność, co jest rzeczywistością, a co nie. Spędzona w ten sposób noc była tak wyczerpująca, że kiedy rano wszedł do pokoju doktor Mitcham, błagałem, by mnie upewnił, że nadal mam ręce i nogi. Bez słowa odchylił pościel, mocno schwycił mnie za stopy i podniósł je na parę cali, żebym sam się mógł przekonać. Podniosłem ręce i popatrzyłem na nie, po czym splotłem palce na brzuchu; poczułem się zupełnym idiotą, że tak strasznie się bałem bez powodu. - Nie trzeba się wstydzić - powiedział doktor. - Trudno oczekiwać, żeby pana mózg działał bez zarzutu, kiedy tak długo był pan nieprzytomny. Zapewniam pana, że nie ma pan urazów, o jakich bym nie wiedział. %7ładnych urazów wewnątrznych, nic panu nie brakuje. Za trzy tygodnie będzie pan jak nowy. - Jego poważne jasnoniebieskie oczy wzbudzały zaufanie. - Tylko - dodał - będzie pan miał szramę na twarzy. Zszywaliśmy rozcięcie na lewym policzku. Ponieważ i przedtem właściwie nie byłem przystojny, nie zmartwiło mnie to. Podziękowałem mu za wyrozumiałość, a on z powrotem naciągnął na mnie prześcieradło i koce. Aagodna twarz nagle mu się rozjaśniła figlarnym uśmiechem i powiedział: - A wczoraj pan mi mówił, że nic poważnego panu nie jest i że jutro wstaje pan z łóżka, jeżeli dobrze pamiętam? - Do licha z panem - odparowałem słabym głosem. - Jutro wstaję. W końcu, zanim podniosłem się na nogi, był czwartek, a wróciłem do domu Scilli w sobotę rano, bardziej rozchwiany, niż chciałbym przyznać, ale i tak w dobrym nastroju. Przyjechał po mnie ojciec, który jeszcze tam był, choć zamierzał wracać do Afryki na początku przyszłego tygodnia. Scilli i Polly aż wydłużyły się buzie i wsparły mnie współczującymi uwagami, kiedy się dzwigałem z jaguara w tempie cztery razy wolniejszym niż zawsze. Ostrożnie wspiąłem się na frontowe schodki. Ale mały Henry obrzucił mnie wszystkowidzącym spojrzeniem i ogarniając nim moją sino-żółtą twarz i podłużną, świeżo zagojoną szramę na policzku zapytał na powitanie: - I jak się miewa straszny potwór z międzygwiezdnych przestrzeni? - Pożera małe dzieci - odpowiedziałem, a Henry uśmiechnął się z zachwytem. O siódmej wieczorem, zaraz jak dzieci poszły na górę spać, zadzwoniła Kate. Scilla z ojcem postanowili przynieść z piwnicy trochę wina i zostawili mnie w bawialni samego, żebym z nią porozmawiał. - Jak tam rany? - zapytała. - Goją się pięknie - odpowiedziałem. - Dziękuję ci za list i za kwiaty. - Kwiaty to był pomysł wuja George'a - wyjaśniła. - Mówiłam mu, że to zanadto będzie wyglądało na pogrzeb, jeżeli ci poślemy kwiaty, a on to uznał za takie zabawne, że mało się nie udławił ze śmiechu. Prawdę mówiąc, mnie się to nie wydało takie śmieszne, kiedy się dowiedziałam od pani Davidson, że niewiele brakowało, a byłby to twój pogrzeb. - Wcale nie było tak zle. Scilla przesadziła. Ale niezależnie od tego, czy to był twój pomysł, czy wuja George'a, i tak dziękuję za kwiaty. - Lilie chyba powinnam była posłać, a nie tulipany - zażartowała Kate. - Na drugi raz możesz przysłać lilie - powiedziałem, z przyjemnością słuchając jej nieśpiesznego, miłego głosu. - Wielkie nieba, więc będzie jeszcze drugi raz? - Na pewno - odpowiedziałem radośnie. - No, dobrze - powiedziała Kate. - Z góry złożę zamówienie w Interflorze na lilie. - Kocham cię, Kate. - Muszę przyznać - powiedziała szczęśliwym głosem - że miło słuchać, jak ludzie to mówią. - Ludzie? Kto jeszcze ci to powiedział? I kiedy? - spytałem bojąc się najgorszego. - No... - odpowiedziała po króciutkiej przerwie - prawdę mówiąc, Dane. - Och. - Nie bądz zazdrosny. A Dane wcale nie jest lepszy od ciebie. Ciska błyskawice jak burzowa chmura, kiedy słyszy twoje imię. Obaj jesteście dziecinni. - Tak, proszę pani - odpowiedziałem. - Kiedy cię znów zobaczę? Ustaliliśmy datę lunchu w Londynie i zanim odłożyłem słuchawkę, jeszcze raz powiedziałem jej, że ją kocham. Już i ja miałem odkładać słuchawkę, kiedy w niej usłyszałem najzupełniej nieoczekiwany dzwięk. Chichot. Szybko stłumiony, ale zupełnie wyrazny chichot. Wiedziałem, że się rozłączyła, ale powiedziałem do głuchego mikrofonu: - Nie rozłączaj się jeszcze przez chwilę, Kate... chcę ci coś przeczytać... z gazety. Chwileczkę, tylko ją znajdę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|