|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdzie jest admirał? zapytał Torkwatus. Zpi odparł inżynier. Pogodził się już chyba ze śmiercią. To całe bajdurzenie o winie! Ale ja nie jestem jeszcze gotów umrzeć. A ty Atiliuszu? Nie. Atiliusza zdumiał jego stanowczy ton. Po śmierci Sabiny żył jakby w odrętwieniu. Gdyby ktoś powiedział, że jego egzystencja ma się ku końcowi, niespecjalnie by się tym przejął. Teraz jednak już się tak nie czuł. Więc wracajmy na plażę. Liwia krzyknęła na niewolników, żeby przynieśli poduszki i pościel, a Atiliusz pośpieszył na wewnętrzny dziedziniec. Słyszał chrapanie Pliniusza. Uderzył kilka razy w drzwi i spróbował je otworzyć, lecz w tym krótkim czasie, kiedy go nie było, posadzkę znowu zasypały odłamki. Musiał uklęknąć i je odgarnąć. Otworzył drzwi, wbiegł do środka z pochodnią i potrząsnął pulchnym ramieniem admirała. Starzec jęknął i zamrugał, oślepiony światłem. Zostaw mnie mruknął i próbował przewrócić się na bok. Atiliusz nie zamierzał się z nim kłócić. Ujął go pod pachę, postawił na nogi i zataczając się pod ciężarem, popchnął protestującego admirała ku drzwiom. Nie przekroczyli jeszcze progu, kiedy jedna z belek podtrzymujących sufit trzasnęła i część dachu zwaliła się na podłogę. Założyli na głowy poduszki tak, że ich końce zakrywały uszy, i owinęli je pasami oddartymi z prześcieradeł, zawiązując je mocno pod brodą. Z białymi wielkimi głowami wyglądali niczym ślepe podziemne insekty. Potem każdy wziął pochodnię albo lampkę i opierając dłoń na ramieniu poprzedzającej osoby z wyjątkiem Torkwatusa, który prowadził pochód i wolał swój hełm od poduszki ruszyli pośród gradu kamieni na plażę. Powietrze wypełniał ogłuszający hałas huczało morze, dudniły kamienie, waliły się dachy. Atiliusz słyszał co jakiś czas stłumione łupnięcie uderzającego w czaszkę pocisku, po którym dzwoniło mu w uszach. Nie zaznał tego uczucia od czasu, gdy jako dziecko obrywał w głowę od nauczycieli. Miał wrażenie, że skazano ich na ukamienowanie, że bogowie pozwolili Wulkanowi na triumf i ten bolesny, pozbawiony wszelkiej godności pochód jest sposobem, w jaki postanowił on upokorzyć swoich jeńców. Posuwali się naprzód powoli, grzęznąc po kolana w pumeksie i dostosowując tempo do admirała, który coraz głośniej kaszlał i rzęził po każdym potknięciu. Pliniusz trzymał się Aleksjona i był podtrzymywany przez Atiliusza; za inżynierem szła Liwia, za nią Pomponianus. Pochód zamykali niewolnicy z pochodniami. Siła bombardowania przepłoszyła z drogi uchodzców, lecz na plaży migotały światła i ku nim właśnie poprowadził ich Torkwatus. Obywatele Stabie i marynarze Minerwy rozbili jedną z bezużytecznych łodzi i podpalili ją, a przy ognisku postawili wielki namiot, wykorzystując w tym celu ciężki żagiel liburniana, liny oraz tuzin wioseł. Ludzie, którzy uciekali drogą, zeszli na dół, błagając, by pozwolono im się tam schronić, i pod żaglem kłębił się teraz liczący kilkaset osób tłum. Nie chcieli wpuścić dziwnie wyglądających przybyszów i przy wejściu doszło do urągań i przepychanek. Torkwatus krzyknął w końcu, że jest z nim admirał Pliniusz i ukrzyżuje każdego marynarza, który nie wypełni jego rozkazów. Niechętnie zrobiono im miejsce. Aleksjon i Atiliusz położyli Pliniusza na piasku tuż przy wejściu. Admirał poprosił słabym głosem o wodę. Aleksjon wziął od niewolnika tykwę i przytknął mu ją do warg. Pliniusz wypił trochę, zakasłał i legł na boku. Aleksjon delikatnie odwiązał poduszkę, włożył mu ją pod głowę i zerknął na Atiliusza. Inżynier wzruszył ramionami. Nie wiedział, co powiedzieć. Wydawało mu się mało prawdopodobne, by starzec zdołał to wszystko przeżyć. Odwrócił się i spojrzał w głąb namiotu. Ludzie byli stłoczeni tak gęsto, że prawie nie mogli się poruszać. %7łagiel uginał się pod ciężarem pumeksu i marynarze zrzucali go od czasu do czasu, unosząc płótno końcówkami wioseł. Dzieci płakały. Jakiś chłopiec szlochał, wzywając matkę. Poza tym nikt się nie odzywał ani nie krzyczał. Atiliusz próbował zgadnąć, która godzina zakładał, że jest środek nocy, ale nawet gdyby świtało, nie sposób było się tego domyślić. Zastanawiał się, jak długo wytrzymają. Wcześniej czy pózniej głód, pragnienie albo nacisk pumeksu gromadzącego się po obu stronach namiotu zmuszą ich do porzucenia schronienia. A potem co? Powolne uduszenie przez skałę? Zmierć bardziej pomysłowa i wydłużona w czasie niż cokolwiek, co wymyślił dotąd w tej dziedzinie Człowiek? To tyle, jeśli chodzi o pogląd Pliniusza, że Natura jest dobrotliwym bóstwem! Zciągnął poduszkę ze spoconej głowy i dopiero teraz usłyszał, że ktoś wymawia chrapliwym głosem jego imię. W ciemności nie widział z początku, kto to taki, i nawet kiedy mężczyzna przecisnął się do niego, Atiliusz nie poznał go, ponieważ wyglądał jak wykuty z kamienia, z twarzą pokrytą białym kredowym pyłem i włosami w strąkach niczym u Meduzy. To ja, Lucjusz Popidiusz wychrypiała zjawa i inżynier uświadomił sobie, że to jeden z edylów Pompei. Korelia? zapytał, łapiąc go za ramię. Jest z tobą? Moja matka... osłabła w drodze. Popidiusz płakał. Nie mogłem jej dłużej nieść. Musiałem ją zostawić. Atiliusz potrząsnął nim. Gdzie jest Korelia? Oczy Popidiusza były pustymi otworami w masce twarzy. Wyglądał jak jeden z portretów przodków na ścianie jego domu. Z trudem przełknął ślinę. Ty tchórzu wycedził Atiliusz. Chciałem ją ze sobą zabrać zaskomlał Popidiusz. Ale ten szaleniec zamknął ją w pokoju. Więc ją porzuciłeś? A co miałem zrobić? On chciał uwięzić nas wszystkich! Popidiusz złapał go za tunikę. Zabierz mnie ze sobą. Tam leży Pliniusz, prawda? Macie okręt. Na litość boską... nie mogę sam iść dalej... Atiliusz odepchnął go i pokuśtykał do wyjścia. Ognisko zgasło, zasypane ulewą skał, i teraz, kiedy przestało płonąć, panujący na plaży mrok nie był nawet mrokiem nocy, lecz mrokiem zamkniętej piwnicy. Wytężając wzrok, spojrzał w stronę Pompei. Kto może powiedzieć, czy nie wali się w gruzy cały świat? %7łe siła, która utrzymuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|