|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiesz, czuję się tak wspaniale, Gennie. Jestem taka szczęśliwa! Zmiech siostry był ostatnią rzeczą, jaką Gennie usłyszała, zanim rozległ się pisk hamulców. Jakiś samochód wyjechał z ogromną szybkością z poprzecznej ulicy. W jej snach zwykle nadjeżdżał przerażająco wolno, sekunda po sekundzie, coraz bliżej. Woda rozpryskiwała się spod kół i zawisała w powietrzu. A potem słyszała tylko zgrzyt metalu i huk eksplozji. Czuła przerażenie i ból. Zapadła ciemność. - Nie! - Podskoczyła gwałtownie, zesztywniała ze strachu. Otaczały ją mocne ramiona, przytulały, dawały poczucie bezpieczeństwa. Zwierszcze? Skąd się wzięły świerszcze? Z trudem chwytając oddech, patrzyła na spowitą mrokiem zatokę, a Grant szeptał jej do ucha jakiejś kojące słowa. - Przepraszam. - Odepchnęła go, wstała i nerwowo przeczesała palcami włosy. - Musiałam się zdrzemnąć. Nieciekawe ze mnie towarzystwo - mówiła drżącym głosem. - Szkoda, że mnie nie obudziłeś, bo... - Gennie. - Wstał i chwycił ją za ramiona. - Przestań. Przez chwilę mrugała bezradnie, a potem wybuchła płaczem. - Nie płacz - pocieszył ja nieporadnie. Przywarła do niego całym ciałem, a on gładził jej włosy. - Już wszystko w porządku. - O, Boże. Nie zdarzyło mi się to od wielu tygodni. - Ukryła twarz na jego piersi. Znów ogarnęła ją rozpacz, tak wielka, jak dawniej. - W pierwszych dniach po wypadku, kiedy tylko zamykałam oczy, wracało do mnie jego wspomnienie, wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. - Chodz, usiądziemy. - Pocałował ją w czubek głowy. - Nie, nie mogę. Muszę trochę pospacerować. - Jeszcze przez chwilę mocno go obejmowała, jakby zbierała siły. - Możemy się przejść? - Jasne. Otworzył drzwi werandy. Otoczył ją ramieniem, zeszli nad zatokę i bez celu szli przed siebie. Milczeli. Grant wiedział jednak, że powinien jej wysłuchać, a ona powinna mówić, żeby zrzucić z siebie ciężar. - Gennie, mów do mnie - poprosił. - Przypomniałam sobie wypadek - powiedziała wolno, spokojniejszym głosem. - Czasami w moim śnie udaje mi się w porę skręcić, uniknąć zderzenia i wszystko kończy się zupełnie inaczej. Potem się budzę i wszystko jest tak samo. - To naturalna reakcja - zapewnił ją, chociaż na myśl o takich koszmarach przebiegł go zimny dreszcz. Przecież i on swoje przeżył. - Po jakimś czasie to przejdzie. - Wiem. Te sny wracają do mnie coraz rzadziej. - Odetchnęła głęboko, powoli odzyskując równowagę. - Kiedy jednak to mi się śni, wszystko widzę tak wyraznie. Wszy- stko. Krople deszczu na szybie, zanim zetrą je wycieraczki, kałuże przy krawężnikach. Słyszę głos Angeli, wesoły, energiczny. Ona była taka piękna. Nie chodzi mi tylko o urodę, ale o całą jej osobę. Zachowała słodycz małej dziewczynki. Opowiadała mi o przyjęciu, na którym kogoś poznała. Zakochała się, rozsadzała ją radość. Ostatnie, co powiedziała, to że jest szczęśliwa. Potem ją zabiłam. Grant chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Co ty za bzdury wygadujesz? - To moja wina - odparła z kamiennym spokojem. - Gdybym w porę dostrzegła ten samochód... Wystarczyłoby tylko kilka sekund. Tamten samochód wpadł na nas od strony, gdzie siedziała Angela. Ja miałam tylko lekki wstrząs mózgu, kilka sińców, a ona... - Lepiej byś się czuła, gdybyś została poważnie ranna? - zapytał szorstko. - Możesz opłakiwać stratę siostry, ale nie możesz się winić. - To ja prowadziłam. Jak mogłabym o tym zapomnieć? - Nie musisz o tym zapominać - odparł ostro. Ból w jej głosie poruszał go do żywego. - Ale spójrz na to z odpowiedniej perspektywy. Przecież wiesz, że nic nie mogłaś zrobić. - Nie rozumiesz. - Azy znów napłynęły jej do oczu, chociaż myślała, że nie będzie już płakać. - Tak bardzo ją kochałam. Była częścią mnie, częścią, której bardzo potrzebowałam. Kiedy odchodzi ktoś tak ważny, to jest tak, jakby się utraciło kawałek samego siebie. Rozumiał to wszystko doskonale. Znał ten ból i potrzebę przypisania komuś winy. Gennie winiła za śmierć siostry siebie. On winił ojca za wystawianie się na niebezpieczeń- stwo. Strata pozostawała taka sama. - Musisz nauczyć się bez niej żyć. - Skąd możesz wiedzieć, co się wtedy czuje? - zaoponowała. - Mój ojciec został zabity, kiedy miałem siedemnaście lat - powiedział, chociaż wolałby do tego nie wracać. - Bardzo go wtedy potrzebowałem. Głowa Gennie opadła na jego pierś. Nie okazała mu współczucia, wiedząc, że go nie potrzebuje. - I co zrobiłeś? - Przez długi czas czułem tylko nienawiść. To było łatwe. - Nawet nie zauważył, kiedy znów ją objął. - Znacznie trudniej przyszło mi zaakceptować rzeczywistość. - Jak sobie poradziłeś? - Zdałem sobie sprawę, że nic nie mogłem poradzić na to, co się stało. - Nieznacznie odsunął ją od siebie i uniósł jej głowę. - Tak samo jak ty nie mogłaś nic poradzić. - Aatwiej jest chyba mówić sobie, że można było coś zrobić, niż przyznać się do bezsilności, prawda? W ten sposób nigdy jeszcze o tym nie pomyślał. Może nie chciał. - Chyba tak. - Dziękuję. Wiem, że wcale nie chciałeś opowiadać mi o swoich przeżyciach, tak samo jak ja nie chciałam mówić o swoich. Rozpacz i poczucie winy często sprawia, że sku- piamy się wyłącznie na sobie. Odsunął jej włosy z czoła i ucałował policzki, jeszcze mokre od łez. Poczuł taki przypływ czułości, że aż nim to wstrząsnęło. Jej bezbronność czyniła bezbronnym i jego. Gdyby ją teraz pocałował, zdobyłaby nad nim całkowitą władzę. Odsunął się od niej, chociaż kosztowało go to wiele wysiłku. - Muszę już wracać - oznajmił, celowo wkładając ręce do kieszeni. - Dasz sobie radę sama?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|