Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dwunogich istot, lecz miriady wijących się i kołyszących
węży, patrzących na niego błyszczącymi zrenicami bez
powiek.
Wśliznął się do górnej jaskini, a Atla wsunęła na
miejsce zamykający wejście kamień. Pasował do otworu z
przedziwną dokładnością - Bran nie mógł dostrzec
najmniejszej rysy w litej na -pozór podłodze jaskini. Atla
zrobiła ruch, jakby chciała zgasić pochodnię, lecz król
powstrzymał ją.
- Zostaw, póki nie wyjdziemy z groty - mruknął. - W
ciemności można nadepnąć na żmiję.
Pełen słodyczy nienawistny śmiech Atli wzniósł się
szaleńczą nuta wśród mroku.
V
Niewiele czasu pozostało do zachodu słońca, gdy Bran
po raz drugi zjawił się nad brzegiem Stawu Dagona. Rzucił
na ziemię płaszcz, odpiął pas z mieczem, zdjął krótkie,
skórzane spodnie. Potem ściskając w zębach nagi sztylet
wszedł do wody bez plusku, jak foka. Dopłynął na środek
małego jeziorka i zanurkował.
Staw był głębszy, niż się spodziewał. Zdawało mu się,
że nigdy nie dosięgnie dna, a gdy tego dokonał, nie mógł
namacać przedmiotu poszukiwań. Ostrzeżony uderzeniami
krwi w uszach popłynął ku powierzchni.
Napełniwszy płuca odświeżającym powietrzem
zanurkował znowu i znowu jego poszukiwania były
bezowocne. Trzeci raz przeszukiwał głębię i tym razem
jego wyciągnięte ręce trafiły na znajomy przedmiot zaryty
w przydennym mule. Schwyciwszy go mocno popłynął do
góry.
Kamień nie był zbyt duży, ale ciężki. Bran płynął
pomału, gdy wyczuł nagle niezwykły ruch wody wokół
siebie, nie będący wynikiem jego własnych poruszeń.
Zanurzywszy twarz pod wodą starał się przebić wzrokiem
błękitne głębie i wydało mu się, że dostrzega unoszący się
tani gigantyczny cień.
Popłynął szybciej, nie przestraszony, lecz ostrożny.
Stopy sięgnęły dna płycizny i pobrnął do brzegu. Obejrzał
się i zobaczył, jak woda zawirowała i opadła. Zaklął,
potrząsając głową. Nie brał pod uwagę starej legendy, co
czyniła Staw Dagona legowiskiem bezimiennego wodnego
monstrum, czuł jednak, że bardzo niewiele dzieliło go od
zguby. Zatarte przez czas mity starożytnego lądu na jego
oczach nabierały kształtu i życia. Bran nawet nie starał się
domyślać, jaki to pierwotny stwór czai się pod
powierzchnią zdradzieckiego stawu. Uznał jednak, że
ludzie z moczarów mieli wystarczające powody, by unikać
tego miejsca.
Bran ubrał się, dosiadł czarnego ogiera i ruszył, nie do
swej chaty, lecz na zachód, w kierunku chowającego się za
horyzontem słońca, w stronę Wieży Trajana i Kręgu
Dagona. W rękach trzymał owinięty płaszczem Czarny
Kamień. Gdy mila za milą przemierzał dzielącą go od celu
odległość, czerwone gwiazdy pojawiły się na niebie. Minęła
północ bezksiężycowej nocy, a Bran wciąż jechał. Serce
biło mu mocniej na myśl o spotkaniu z Tytusem Sullą. Atla
cieszyła się na myśl o Rzymianinie wijącym się z bólu
podczas tortur, lecz Pikt daleki był od takich myśli.
Gubernator .będzie miał szansę walczyć z bronią w ręku
- uzbrojony w miecz Brana zetrze siÄ™ z piktyjskim
sztyletem króla. Będzie żył lub zginie, zależnie od swego
męstwa. I choć Sulla znany był w prowincjach jako
świetny szermierz, Bran nie miał żadnych wątpliwości co
do wyniku walki.
Krąg Dagona leżał w pewnej odległości od Wieży -
posępny pierścień stojących sztorcem głazów, a pośrodku
ołtarz z grubo ciosanego kamienia. Rzymianie niechętnie
patrzyli na te menhiry, przekonani, że wznieśli je druidzi.
Celtowie z kolei sądzili, że to lud Piktów poustawiał głazy.
Lecz Bran dobrze wiedział, czyje ręce wznosiły w
zapomnianych wiekach te posępne monolity, choć mógł
tylko domyślać się, dla jakich celów.
Nie ruszył prosto do Kręgu. Powodowała nim
ciekawość, w jaki sposób jego nocni sojusznicy wywiążą się
ze swego słowa. Był pewien, że zdolni są porwać Sullę ze
środka jego oddziałów, i był przekonany, że wie, w jaki
sposób to uczynią. Męczyły go jakieś złe przeczucia, jak
gdyby wykorzystywał moce nieznanych wymiarów i
wyzwolił siły, nad którymi nie zdoła zapanować. Zimny
dreszcz przebiegał go za każdym razem, gdy wspominał
gadzi pomruk i skośne oczy, widziane zeszłej nocy. Już
wtedy byli wystarczająco plugawi, kiedy jego lud zagnał
ich do grot pod wzgórzami, całe wieki temu. Co z nich
uczyniły stulecia regresji? Czy zachowali jakiekolwiek
atrybuty człowieczeństwa?
Jakiś instynkt kazał mu ruszyć w kierunku wieży.
Wiedział, że jest blisko, mimo gęstych ciemności powinien
rozróżnić jej sylwetkę, rysującą się na horyzoncie, nawet
teraz powinna być widoczna. Ogarnęło go jakieś niejasne,
dreszcz budzące przeczucie. Spiął rumaka do cwału.
Nagle cofnÄ…Å‚ siÄ™ w siodle jak od ciosu, tak szokujÄ…cy
był widok, który napotkały jego oczy. Niezdobyta Wieża
Trajana nie istniała. Zdumione spojrzenie Brana spoczęło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates