[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Liv śmiała się do Marii, do której ledwie docierało, co się dzieje. W końcu jednak zrozumiała. Widziała w rękach Tulvy zawiniątko, z którego wystawała maleńka stopka, a jednocześnie między jej nogami leżała rozgniewana córeczka, wymachując zaciśniętymi piąstkami. Bliznięta! Chłopiec i dziewczynka! Maria przeniosła dziewczynkę na brzuch, Liv przecięła łączący je sznur i gdy tylko ciało położnicy opróżniło się po porodzie, umyła Marię i okryła ją. Obie kobiety umilkły, kiedy Maria dostała parę swoich dzieci. Maleńcy nowi ludzie, którzy razem przeżyli jakże ważną część życia, znów znalezli się obok siebie. Dla wszystkich wyrazne się stało, jak bardzo są do siebie niepodobni. Liv zakłuło w sercu na widok drobniutkiej buzi chłopczyka. Taka malutka, delikatna jak łepek pisklęcia. Maleńkie usteczka, wargi blade, sine, jasny puch włosów, lekko spłaszczony nosek i pięknie ukształtowane paluszki. Liv zdawała sobie sprawę, że nie tylko nos i puszyste włoski przywodzą jej na myśl Jorila. Jej syn, gdy przyszedł na świat, wyglądał identycznie. Nieszczęsny chłopiec miał takie same sinofioletowe plamy na kolanach, wokół szyi i przy nasadzie cienkich paluszków. Jedno oczko krwawiło, zapewne podczas porodu pękło w nim jakieś naczynko. Takie rzeczy Liv widywała już wcześniej i wiedziała, że zwykle mijają bez większej szkody dla dziecka. Gorzej, że krew nie przestawała płynąć z oka, wciąż zbierała się w krople i wydawało się, że dziecko naprawdę płacze krwią. - Och, mamo, czy to się wreszcie skończy? Wiem, że to się zdarza i nie jest grozne, ale... I co to. za plamy, przecież on wygląda jak obity! Liv westchnęła, nie chciała odpowiadać. Maria, przestraszona, przeniosła spojrzenie na jego pulchną, wymachującą rączkami siostrę, swoją córkę, próbującą już przysunąć się do ciemnych brodawek piersi. Liv rozłożyła ręce, zachwiała się pod natarczywym spojrzeniem córki. - Nie bardzo wiem, Mario... On jest raczej słaby... ale zajmiemy się nim najlepiej jak umiemy, będzie dostawał to, co najlepsze. Zobaczysz, wyrośnie z niego silny chłopiec... Ale Maria usłyszała zwątpienie w głosie matki i zaczęła naciskać: - On jest taki jak Joril, prawda? Jest chory, tak jak był Joril! Liv nie odpowiedziała, nie musiała potwierdzać słowami, wyraz jej twarzy starczył za przyświadczenie. Maria opadła na łóżku, nagle nieprzytomnie zmęczona. Nie miała siły, by jeszcze raz przytulić dzieci, oddała je Tulvie i Liv, musiała odpocząć... - Trzeba powiadomić Mogensa. Chcesz, żebyśmy zabrały dzieci na dół, czy też wolisz, żeby przyszedł tu do ciebie? Liv nie dodała, że ojciec powinien chyba przynieść święconą wodę i księgę z psalmami, doszła do wniosku, że sam o tym pomyśli, kiedy zobaczy stan syna. - Tak, niech przyjdzie... On... on się na pewno bardzo boi... Lecz Mogens tylko się uśmiechał. Pocałował żonę z pełną szacunku czułością i przysiadłszy na brzeżku krzesła przy jej łóżku, z całych sił starał się zachować kamienną twarz. Przecież on, stary człowiek, nie może się tu rozpłakać! Przecież już wcześniej urodziło mu się dziecko, wprawdzie dzień przyjścia na świat Marii Cecilii zagubił mu się gdzieś w pamięci, świadom był jednak, że widział już kiedyś maleńką, żałosną istotkę, którą sam spłodził. Oboje małżonkowie myśleli o tym samym, lecz żadne z nich nie chciało być pierwszym, które nazwie lęk słowami. Wśród radości, że mają taką zdrową, silną córkę, czaił się smutek. Nie wiedzieli, jak długo będzie im dane zatrzymać syna. Spał teraz w ramionach matki, drobne ptasie ciałko momentami drgało. Nie chciał przyssać się do piersi i nawet podczas snu z jednego oka spływały kropelki krwawego płynu. Hoża dziewczynka natychmiast posiliła się siarą, już obficie płynącą z piersi Marii, i zasnęła, niemal pochrapując w kołysce przy małżeńskim łożu rodziców. - Musimy podziękować Bogu za ten dar...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|