[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czwartek - odpowiedziała mu głośno z sąsiedniego pokoju. Jej głos wydał mu się dziwnie uprzejmy i grzeczny. Rozległo się skrzypnięcie polowego łóżka, z którego wyskoczyła Mary. Michaś mógł zawsze powiedzieć dokładnie, co robiła, sądząc po prostu z dzwięków, jakie towarzyszyły ka- żdej jej czynności: cyk, cyk - dawały znać o sobie haftki i koniki, szurała szczotka do włosów, skrzypiały pantofle i szeleścił nakrochmalony fartuch, którym się opasywała. Potem następo- wała chwila uroczystej ciszy. Wiadomo było, że wtedy spoglądała z uznaniem na swoje odbicie w lustrze. I wreszcie zrywał się huragan, gdy wypędzała wszystkich z łóżek. - Czy mogę wstać, Mary? Odpowiedziała: Tak - ku jego wielkiemu zdziwieniu, więc z szybkością błyskawicy wyskoczył z łóżka na wypadek, gdyby przyszło jej do głowy zmienić zdanie. Na krześle przy łóżku leżał jego nowy, granatowy sweterek z trzema wyhaftowanymi czerwoną włóczką jodełkami. W obawie, aby nie zabroniła mu czasem go włożyć, szybko wciągnął go przez głowę i dumny poszedł na śniadanie. Janeczka smarowała masłem grzankę. - A twoje przeziębienie? - spytała. - Przeszło! - zawołał sięgając po kubek z mlekiem. - Wiedziałam, że przejdzie - powiedziała z uśmiechem. - O to właśnie prosiłam wczoraj gwiazdkę. - To dobrze! - stwierdził. - Teraz masz się z kim bawić. - A Jaś i Basia? - przypomniała mu. - To wcale nie to samo - zauważył. - Czy mogę wziąć jeszcze trochę cukru, Mary? Był pewien, że odpowie mu , nie , ale - o dziwo! - Mary uśmiechnęła się pogodnie. - Jeśli masz ochotę, Michasiu, to proszę bardzo - odparła, z dystynkcją skinąwszy głową jak dama, co zazwyczaj czyniła tylko w stosunku do obcych. Czy go czasem słuch nie mylił? - zastanawiał się. Szybko wypróżnił cukiernicę na wypadek, gdyby się miał pomylić. - Przyszła przesyłka z poczty - zawołała pani Banks wchodząc do pokoju z niewielką paczuszką. - Dla Michasia! Michaś zerwał sznurek i odwinął papier. Ciocia Klementyna przysłała mu czekoladę. - Mleczna z orzechami. Strasznie lubię taką! - powiedział i właśnie chciał ułamać kawa- łek, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju ślamazarnym krokiem wszedł Maciuś. - Pani Jakubowa kazała powiedzieć - odezwał się i ziewnął - że robi drożdżowe ciasto do przekładańca i że Michaś może wyskrobać miskę. Wyskrobać miskę! Ach, co za pyszności! Co za miła niespodzianka! - Zaraz idę! - zawołał pakując czekoladę do kieszeni. I pewny siebie, w świetnym humorze, postanowił zjechać na dół po poręczy. - Ach, to ty, mój synku! Właśnie cię szukałem - zawołał pan Banks, gdy Michaś zesko- czył z poręczy. To powiedziawszy poszperał w kieszeni marynarki, skąd wydobył szylinga i wręczył Michasiowi. - A co to? - spytał Michaś, zdziwiony, bo jeszcze nigdy nie dostał aż całego szylinga. - Będziesz miał na drobne wydatki - uroczyście rzekł pan Banks, wkładając kapelusz i biorąc teczkę pod pachę. Michaś poczuł się bardzo ważny i dumny. Wypiął pierś jak lord i wszedł do kuchni. - No i co, dobre, Michasiu? - spytała Jakubowa, gdy Michaś wyskrobywał łyżeczką z miski słodkie ciasto. - Pyszne! - odpowiedział oblizując się. Ale nim zdążył zjeść drugą łyżkę, usłyszał za oknem tak dobrze znany mu głos: - Wszyscy na pokład! Podnieść kotwicę! Płynę do Rio Grande! Był to admirał Bum, który wyruszał na spacer. Na głowie miał czarny trójgraniasty kapelusz z wymalowanymi na przodzie czaszką i parą skrzyżowanych piszczeli - kapelusz, który zdobył w czasie zaciekłej bitwy na wodzu piratów. Michaś z zachwytem przyglądał się kapeluszowi. Marzył o tym, aby kiedyś mieć taki sam. Był ciepły, mglisty dzień wrześniowy. - A niech go kule biją! - wołał admirał, wachlując się kapeluszem. - Tropikalny żar! Nie do zniesienia! Panu admirałowi za gorąco jest w admiralskim kapeluszu. Wez go, młodzień- cze, i noś sobie, póki nie wrócę. Wyruszam w daleki rejs - na niezmierzoną Missouri. To mówiąc, obwiązał sobie głowę chustką do nosa, wręczył piracki kapelusz Micha- siowi i podśpiewując oddalił się. Michaś dotknął palcami czaszki i skrzyżowanych piszczeli. Serce biło mu ze wzrusze- nia, gdy włożył kapelusz na głowę. - Przejdę się w nim po naszej ulicy - powiedział, mając nadzieję, że wszyscy zauważą, jaki bezcenny skarb nosi na głowie. Kapelusz był duży, opadał mu na czoło i przysłaniał wszystko, na co chciał spojrzeć. Mimo to - tak mu się przynajmniej zdawało - zza każdej firanki podziwiały go zachwycone oczy. Dopiero niedaleko domu zauważył dwa pieski panny Skowronek. Z głowami wetknięty-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|