Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przywołałem na twarz najlepszy z moich uśmiechów, przeznaczony dla starszych pań.
- A ja niczego nie sprzedaję - odparłem, wręczając jej wizytówkę.
Przyjrzała się kartonikowi ze zdziwieniem, po czym podniosła wzrok.
- Chciałbym się widzieć z Josephem Hoffmanem - powiedziałem grzecznie.
- Obawiam się, że pomylił pan adresy.
Byłem już gotów wsadzić stopę między drzwi, ale okazało się to niepotrzebne.
- Był u mnie w biurze kilkanaście minut temu - wyjaśniłem. - Wychodząc, zostawił mi
swój adres. Oferta pracy nadeszła tuż po jego wyjściu, a ponieważ i tak szedłem w tym
kierunku, pomyślałem sobie, że wpadnę i powiem mu o tym osobiście. To dosyć pilne -
dodałem. Parę razy rzeczywiście zdarzały mi się takie sytuacje, ale w tej chwili nawet dla
mnie nie brzmiało to przekonująco.
- Nikt tu nie mieszka oprócz mnie i mojego męża - upierała się gospodyni. - A on już
dawno jest na emeryturze.
Nie obchodziło mnie, co robi jej mąż. Mógł nawet wisieć głową w dół na drzewie.
Chciałem się widzieć z młodzieńcem-astronomem-kosmitą.
- Ale widziałem, jak ten młody mężczyzna tu wchodził - nie dawałem za wygraną. -
Właśnie wyszedłem zza rogu i nie zdążyłem go dogonić.
Przyjrzała mi się podejrzliwie.
- Nie wiem, do czego pan zmierza - wycedziła przez zaciśnięte zęby - ale i tak niczego
nie kupię. Ani nie podpiszę. Nie chcę nawet z panem rozmawiać. - Chyba naprawdę wierzyła
w to, co mówi.
Przeprosiłem starszą panią, mamrocząc o pomyłce, którą musiałem popełnić.
- Tak właśnie mi się wydaje - powiedziała kwaśno i z godnością zamknęła drzwi. Dałbym
głowę, że była to godność nieudawana.
Prowadząc biuro pośrednictwa pracy, można zyskać wielu przyjaciół. Przez kolejne kilka
dni ta nieszczęsna starsza pani musiała odnieść wrażenie, że stała się ofiarą jakiejś plagi.
Najpierw zjawił się człowiek od naprawy telefonów w celu zlokalizowania stwierdzonego
rzekomo uszkodzenia. Potem gość z gazowni sprawdzał plomby na liczniku.
Następnie człowiek z elektrowni szukał zwarcia w sieci. Modliłem się tylko o to, by jej
mąż nie okazał się na przykład byłym elektrykiem, bo błyskawicznie zorientowałby się, że to
maskarada. Na koniec przyszedł rachmistrz z Urzędu Statystycznego, by skorygować pewne
dane z ostatniego spisu.
Dom został przeszukany cegła po cegle, od piwnicy począwszy, na strychu skończywszy.
Kobieta mówiła prawdę: nie mieszkał w nim nikt oprócz niej i męża.
Trzy miesiące czekałem sfrustrowany. Wydeptałem dziury w chodnikach, szukając
wszędzie młodego mężczyzny. Bezskutecznie.
Aż tu nagle pewnego dnia otworzyły się drzwi mojego gabinetu i Margie wprowadziła
klienta. Za jego plecami chwytała się za serce i trzepotała opętańczo rzęsami.
Był przeciętnie wysoki, ciemnowłosy, przystojny, uśmiechnięty i o błyszczących, żywych
oczach. Jego osobowość uderzyła mnie z siłą kowalskiego młota. Tacy ludzie nigdy nie
przychodzą do biur pośrednictwa pracy, bo po prostu nie muszą. Każdy pracodawca zatrudnia
ich po trzech minutach rozmowy, a potem zachodzi w głowę, dlaczego to zrobił.
Nazywał się Einar Johnson i pochodził z Norwegii. Jeżeli myślał, że jestem naiwniakiem,
którego łatwo da się oszukać, to się pomylił, a ja od razu wyprowadziłem go z błędu.
- Poprzednim razem nazywał się pan Joseph Hoffman - powiedziałem. - I pod względem
antropologicznym był pan raczej Nordykiem.
Ogniki w jego oczach momentalnie zgasły, zaś na twarzy pojawiła się irytacja. Spora
irytacja, powiedziałbym nawet. W dodatku wyglądająca jak najbardziej autentycznie.
- W porządku. Na czym teraz wpadłem? - zapytał niecierpliwie.
- Wyjaśnienie zajęłoby mi bardzo dużo czasu. Może najpierw wysłucham tego, co ma mi
pan do powiedzenia.
Może to dziwne, ale czułem się zupełnie swobodnie. Zdawałem sobie sprawę, że pod tą
pozornie ludzką powłoką kryje się obce, nieznane stworzenie, ale kamuflaż był tak doskonały,
że pozwalał o tym zapomnieć.
Przez dłuższą chwilę mierzył mnie badawczym spojrzeniem, a potem powiedział:
- Według naszych przewidywań istniała nie więcej niż jedna szansa na milion, że zostanę
rozpoznany. Przyznaję, że mój poprzednik niezbyt nam się udał, ale od tamtej pory sporo się
nauczyliśmy i wszystko to zostało złożone w osobowość, którą teraz noszę.
Przerwał, by obdarzyć mnie promiennym uśmiechem. Gdyby rzeczywiście przyszedł
znalezć pracę, już by ją miał.
- Przewędrowałem całą południową Kalifornię - podjął. - Pracowałem przez jakiś czas
jako sprzedawca. Chodziłem na zabawy i przyjęcia. Upijałem się i trzezwiałem. Nikt,
powtarzam, nikt nie powziÄ…Å‚ najmniejszego podejrzenia.
- Nie byli zbyt spostrzegawczy, prawda? - rzuciłem z ironią.
- Ale pan jest - odparł. - Dlatego właśnie zjawiłem się tu, by przejść ostatni test.
Chciałbym wiedzieć, na czym polegał mój błąd.
- Przychodzą tutaj różni osobnicy - zacząłem. - Facet, który rejestruje się w różnych
biurach jako bezrobotny, by żyć z zasiłków. Nieszczęśnik, którego przygania tutaj żona,
strasząc, że jeśli nie pójdzie wreszcie do pracy, to ona zrezygnuje ze swojej. Tajniak węszący
w poszukiwaniu nielegalnych kantorów bukmacherskich. Najróżniejsi.
Mężczyzna słuchał z zainteresowaniem. Skrzywiłem się.
- Demaskuję ich w ciągu najdalej dwóch minut. Pana też mi się udało przejrzeć, ale pan
nie należy do żadnej z kategorii, z którymi zwykle mam do czynienia. A poza tym czekałem
na pana.
- Na czym polegał mój błąd? - powtórzył z uporem.
- Zbyt wielka siła osobowości. Ludzie po prostu tacy nie są. Poczułem się, jakbym, bo ja
wiem, dostał czymś ciężkim po głowie.
Westchnął niewesoło.
- Obawiałem się, że tak czy inaczej uda się panu mnie rozpoznać. Skontaktowałem się z
domem. Przekazano mi, bym w razie zdemaskowania zaproponował panu nawiązanie z nami
współpracy.
Uniosłem brwi. Nie wiedziałem, czy jest na tyle potężny, by mi cokolwiek nakazywać.
- Mam włączyć pana do naszych działań w charakterze osoby kontrolującej i nadzorującej
nasz ostateczny trening tak, by nikt nie mógł nas rozpoznać. Jest to nieodzowne dla realizacji
naszego podstawowego planu. Gdyby to miało się nie udać, będziemy musieli wprowadzić w
życie plan zastępczy.
Mówił jak nauczyciel, ale czar jego osobowości ciągle promieniował niczym lampa
podczerwona.
- Musi mi pan powiedzieć znacznie więcej niż do tej pory - odezwałem się.
Rzucił szybkie spojrzenie na drzwi gabinetu.
- Nikt nie będzie nam przeszkadzał - zapewniłem go. - To, co klienci mają do
powiedzenia, otoczone jest ścisłą tajemnicą.
- Pochodzę z jednej z planet Arktura - powiedział.
Na mojej twarzy musiał pojawić się uśmiech, bo zaraz zapytał:
- Uważa pan, że to zabawne?
- Ależ skąd - zaprzeczyłem pospiesznie. A więc jednak nie potrafił czytać w myślach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates