|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To Louise. - Nigdy nie potrafiłem zrozumieć wrogości twojej matki wobec Petera - powiedział Perry do Cecily - zwłaszcza, że jest tak bardzo podobny do twojego drogiego ojca. Ale żeby narażać... narażać własną córkę na skandal... To się w głowie nie mieści! Zamarliśmy, gdyż rozległo się ostrzegawcze szczekanie Czarodzieja. Usłyszeliśmy zirytowany męski głos: - Proszę zabrać psa, zanim będę zmuszony go zastrzelić. Wyjrzeliśmy przez frontowe okno. Przy krawężniku stał wóz policyjny, tym razem bez włączonych świateł, a z przodu równie oficjalnie wyglądająca biała furgonetka. Nie widziałam napisu na drzwiach, ale na fotelu pasażera siedziała pielęgniarka. Policjanci ze swojego samochodu przyglądali się spoconemu mężczyznie w prążkowanym garniturze, trzymanemu na dystans przez Czarodzieja. - Powinna pani wiązać to wściekłe zwierzę - powiedział do mnie, gdy razem z Peterem wyszłam na werandę. - Owczarek broni nas przed intruzami - odparłam. - Cóż, ja przychodzę w sprawie urzędowej. - Jakiego rodzaju? - zapytał Chuck, zajmując pozycję w drzwiach. - Najpierw proszę zawołać psa. - Dopiero wtedy, gdy przedstawi pan swoją sprawę. Doktor Dickson, trzymając się w cieniu wejścia, pociągnął Chucka za rękaw. - On jest egzekutorem sądowym - wyszeptał. - Zwykle nie wtrącam się w pracę machiny prawa, ale tym razem powiem jedno: proszę go zatrzymać! - Dlaczego? - zapytała Pat szeptem. Perry pociągnął ją w głąb domu. Kątem oka zobaczyłam, jak razem z Cecily odchodzą korytarzem. Potem moją uwagę przyciągnął wysłannik prawa i porządku. - Proszę zawołać psa. Sąd nałożył areszt zapobiegawczy na... - odwrócił kartkę, żeby przeczytać nazwiska - Carlę i Annę Kellogg. Peter jęknął i zgarbił się bezradnie. Chuck objął go ramieniem. - Nigdy nie oddam wam dzieci - rzekł Peter cicho, ale wyraznie. - Człowieku, czy również sąd ma pan w pogardzie? - Mężczyzna skinął ręką w stronę wozu policyjnego. Policjanci wysiedli i stanęli za jego plecami. - Panie Kellogg, niech pan odda dzieci, bo inaczej wpadnie pan w jeszcze większe tarapaty - poradził jeden z nich. - Nie podoba mi się myśl o zastrzeleniu Czarodzieja, ale lekceważy pan nakaz sądowy. - Wydany przez kogo? - zapytał Peter. - To nieistotne, panie Kellogg. Mamy nakaz i zamierzamy zabrać dzieci. - Doprawdy? - rozbrzmiał radosny, aksamitny głos. - Jasper, Bogu dzięki - zawołał Chuck, zeskakując z werandy i biegnąc na powitanie. Przy furtce stał wysoki, nadzwyczaj chudy mężczyzna. Pochłonięci rozmową z groznym egzekutorem nie zauważyliśmy, jak podjechał błyszczący czarny kabriolet marki Mercury. - Prawniczy orle, czyń swoją powinność! W samą porę. Jasper wyciągnął długą kościstą rękę i jakby od niechcenia chwycił nakaz. Przeczytał go bardzo uważnie, zagwizdał i oddał egzekutorowi. - Obawiam się, ludziska, że to wszystko ma wiążącą moc prawną - powiedział grobowym głosem i chwyciwszy Chucka pod ramię zaciągnął go na werandę. Egzekutor chciał iść za nimi, ale zamarł w pół kroku, wlepiając oczy w garnitur wyszczerzonych zębów. Policjant położył dłoń na rękojeści pistoletu. - Na miłość boską, człowieku, muszę naradzić się z klientami - zawołał Jasper, ruchem ręki nakazując im trzymanie się w bezpiecznej odległości. - Niech robią swoje. Niech przeszukają dom - powiedział cicho do nas. - Wszystko w porządku. Wiem, co robię - zapewnił, widząc nasze zszokowane miny. - Kogo słucha ten pies? Peter niechętnie przywołał Czarodzieja. Bezsilne warczenie psa dokładnie odzwierciedlało moje uczucia, gdy w odrętwieniu patrzyliśmy, jak odrażający urzędas zaczyna buszować po domu. - Musicie mieć potężnych wrogów, skoro tak szybko wydano nakaz - powiedział Jasper ściszonym głosem. - Cholera, Johnson... - zaczął Chuck. W tej chwili do salonu wpadł egzekutor z pustą torbą do noszenia niemowlęcia. - Gdzie one są? Widziałem kobietę z dzieckiem w ramionach, gdy tu podjechałem. Gdzie one są? - Kto taki? - zapytała Pat, wychodząc z Cecily z kuchni. - Kto to jest? Czego tu szuka? - mówiła z całkiem szczerym oburzeniem. - Gdzie są dzieci? Mam nakaz! - W tym domu nie ma żadnych dzieci - odparła Cecily cicho. - Proszę sprawdzić, śmiało! - Ale były! - Mężczyzna potrząsnął torbą i rzucił ją na kanapę. - Do licha, jak to zrobiłeś? - wymruczał Chuck do Jaspera. Powrót egzekutora powstrzymał nas od zadawania pytań i okazywania emocji. - Muszę zabrać dzieci. Gdzie one są? - Nabawi się pan udaru, gorączkując się w takim upale - powiedział Chuck beznamiętnie. - Panie Kellogg, ma pan dość kłopotów... - zaczął jeden z gliniarzy. - Znajdę te dzieci, ty kazirodczy sukin... Pięść Petera minęła cel, ale Chuck nie chybił. Jego cios trafił w cel z miłym dla ucha trzaskiem. Egzekutor przekoziołkował nad poręczą kanapy i potrącił torbę, z której prosto na jego głowę wypadła pielucha. Miałam nadzieję, że pełna. - To napaść, proszę pana - powiedział surowo policjant, odwracając się do Chucka. Czarodziej przysiadł na zadzie, warcząc groznie. - Z czterema bezstronnymi s'wiadkami, którzy zaświadczą niczym nieuzasadnioną prowokację? - zapytał Jasper. - Nie sądzę. - Rzeczowe, pełne autorytetu zachowanie Jaspera rozładowało napiętą sytuację. Na jego znak policjant pomógł jęczącemu egzekutorowi pozbierać się na nogi. Jasper usłużnie uwolnił urzędnika od ciężaru kartki, którą ten nadal trzymał w ręku. - Jest pan zobowiązany do dostarczania sądowych nakazów i wezwań w sposób licujący z powagą
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|