|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Manny wydawał się wstrząśnięty. Ciemne oczy Angeli pozostały nieruchome, wbite we mnie, i wyczuwałam, że ona mówi zupełnie szczerze. - Zrozumiałam - odparłam, chcąc powiedzieć coś jeszcze. Ludzkie słowa wydawały mi się niezręczne. Groteskowo nieodpowiednie do tego, co pragnęłam zakomunikować. - Nie zawsze można ustrzec się błędów. Nic na to nie poradzę. Jej ostre spojrzenie zmiękło nieco. - Błędy się zdarzają - powiedziała. - Ale nie powtarzaj ich. I nie popełniaj ich w związku z moją córką. Skłoniłam głowę. - Dobrze - zmieniła temat. - Co byś powiedziała na enchiladę? - Nic - odpowiedziałam. - Nie wiem, co to takiego. Angela po raz pierwszy obdarzyła mnie uśmiechem. - No to przygotuj się na ucztę. - Albo i nie - wtrącił Manny. - Jeśli nie lubisz pikantnych sosów. Pacnęła go. Było to, jak sobie uświadomiłam, żartobliwe klepnięcie i zaskoczyła mnie własna reakcja: odruch, aby zainterweniować i powstrzymać jej rękę. Chciałam go bronić. Dlaczego? Bo był moim Aącznikiem. Moim zródłem życia. Wcale nie przewidywałam czegoś takiego. Nie posmakował mi pikantny sos, co tak rozśmieszyło Isabel, że aż łzy spłynęły jej po policzkach. Sama nabierała go pełnymi łyżkami i pochłaniała, udowadniając mi, jaka ze mnie ciapa. Nie mogłam dać się pokonać dziecku. Próbowałam więc dalej, krztusząc się pod wpływem ognia w gardle, aż wreszcie Angela zlitowała się nade mną i zabrała sos ze stołu. Isabel zrobiła na to kwaśną minę, lecz ojciec rozśmieszył ją znowu łaskotkami. Poza tym posiłek przebiegał spokojnie - spokojniej niż, jak podejrzewałam, wyglądało to zazwyczaj. - Kiedy zaczynamy robotę? - spytałam w końcu po wypiciu kilku szklanek mrożonej herbaty, którą przygotowała Angela. - Jutro - odpowiedział Manny - Chyba że wydarzy się coś nadzwyczajnego. - Wstał, wziął nasze talerze i wyniósł je do kuchni. - Teraz pojedziemy do ciebie! - zawołał. Isabel obiegła wokoło stół i, co mnie zdumiało, wdrapała mi się na kolana. Zaskoczyło mnie, jaka jest ciepła i ciężka. Spojrzałam na jej uniesioną ku górze buzię, na jej uśmiech i, zmieszana, ściągnęłam brwi. - Czego chcesz? - zapytałam. Angela wydała z siebie zduszony odgłos protestu i wstała z krzesła, ale powstrzymałam ją gestem wyciągniętej ręki. - Powiedz, Isabel. - %7łebyś mnie uściskała - oświadczyła dziewczynka. - Zmieszna z ciebie pani. Pomyślałam, że tak właśnie może to wyglądać z jej dziecięcej perspektywy. Nie znałam się na uściskach, ale Isabel okazała się całkiem wprawną instruktorką. Ujęła moje ręce i owinęła je wokół swojego ciałka. - Mocniej! - zażądała. Posłusznie ją ścisnęłam, świadoma kruchości jej kostek pod skórą. Kiedy zaczęła się wiercić, puściłam ją. Niemalże spadła mi z kolan, więc ją schwyciłam, aby złapała równowagę. Isabel zachichotała, a śmiech ten był ciepły jak promień słońca. To jest dziecko. Mała duszyczka. Czysta tabliczka. Nigdy dotąd nie znałam żadnego dziecka, a to spotkanie okazało się dziwnie... oczyszczające. - Wystarczy. - Angela wzięła Isabel z moich kolan. - Musisz się nauczyć dobrych manier, moja droga. - Ale ona jest smutna - protestowała Isabel. - Chcę ją rozśmieszyć! Manny wrócił z kuchni. Spoglądał to na Angelę, trzymającą dziecko na rękach, jakby je osłaniała, to znów na mnie, siedzącą spokojnie na krześle. Nie uśmiechałam się. Mogłam to zrobić, ale wiedziałam, że dziecko przejrzałoby fałsz takiego uśmiechu. - Jeszcze nie teraz, Isabel - powiedziałam do niej. - Może pózniej. Ale... dziękuję ci za to, że mnie przytuliłaś. Mówiłam szczerze. Sama do mnie przyszła i choć nie powinno to mieć dla mnie znaczenia, jednak miało. Manny zakłócił ciszę, biorąc ze stołu kluczyki do samochodu i przybierając oficjalny ton: - Jedzmy do ciebie. Mój dom. Również przypominał pudło. Oczywiście przepełnione zapachami - dławiącą wonią detergentów, którymi ostatnio czyszczono dywany, i farb ze świeżo odmalowanych ścian. Jeśli pominąć te zapachy, pokój był pusty, poza pojedynczym wąskim łóżkiem z pościelą, kocem i poduszką. A także poza składanym stolikiem. I jedyną małą lampą. Spodobała mi się prostota tego miejsca. - Tak - powiedział Manny, podzwaniając przez chwilę kluczami, zanim mi je rzucił. Złapałam je w powietrzu bez patrzenia. - Wiem, przytulnie tu. Przykro mi, ale zabrakło czasu na zorganizowanie rzeczy dla ciebie, zresztą pomyślałem, że sama będziesz chciała wybrać sobie meble i inne wyposażenie. Tłumaczył się. Jakie to dziwne. - Jest ekstra - stwierdziłam. Otworzyłam najbliższe okno i zaczerpnęłam powietrza, które wniknęło do środka nad parapetem, pachnąc szałwią i wysokimi górami. - Podrzucę ci jutro kilka katalogów. Możesz wybrać, co zechcesz. Także ciuchy. Chyba że wolisz, by Angela pojechała z tobą na zakupy. Popatrzyłam na siebie. - A czy coś jest nie tak z tym, co teraz mam na sobie? Zamrugał. - Nie. Tylko, hm, nie możesz nosić tych samych ubrań bez przerwy. Wiedziałam o tym. - Kupiłam kilka sztuk takich samych strojów. Wiem, że ubrania trzeba zmieniać i prać. - Ale... czy wszystkie masz takie same? - Tak. Pokręcił głową. - Nienormalna z ciebie dziewczyna. Nie byłam żadną dziewczyną. Jednak domyśliłam sic, że użył przenośni, i jakoś to przełknęłam. Manny wyłożył na stolik całą zawartość tekturowej teczki. - Książeczka czekowa. Pamiętasz, co ci mówiłem o bankomatach i o tym, że można z nich wypłacać tylko tyle, ile ma się na koncie? Z czekami jest tak samo. To, że ktoś ma czeki, nie oznacza jeszcze, że może je dowolnie wypisywać. A to twój numer telefonu. Numer lej komórki, więc powinnaś się go nauczyć na pamięć. - Wyjął z kieszeni jakieś różowe pudełeczko. - Daruj mi len kolor. Były tylko różowe. Zakupy robiłem w ostatniej chwili. Róż mi się podobał. - Jest okej. - Wzięłam to urządzenie w ręce i poczułam przepływającą przez nie energię. Moje dżinnowe zmysły były przytępione, ale z bliska wciąż potrafiłam wyczuć pracę jego mechaniki. - Jak to działa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|