|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pasował do całości. - Nie lepiej poszukać podobnego mebla na targu staroci? - Oj, Lucja, a gdzie ja dokupię do niego wartość sentymentalną, co? - No fakt, może być problem. I nie wiem, czy udałoby ci się namówić swoich przodków do powrotu i naznaczenia tego czcigodnego mebla ich widmowymi zadkami. - Aucja zachichotała. - Rzeczywiście lepiej przyślę ci te skóry. Pojutrze może być? - Pewnie. Jak wyślesz pojutrze, może za tydzień dojdą. - Pojutrze do odebrania. Masz fart, moja droga. Norbert jedzie na olimpiadę językową czy jakieś inne cholerstwo do Warszawy, to ci przy okazji podrzuci. - Rewelacyjnie! Słuchaj, a może trzeba go przenocować albo jakoś pomóc? - Dzięki, ale wszystko jest już załatwione. Organizator stanął na wysokości zadania. Dam tylko Norbertowi kartkę z pozwoleniem na samodzielne poruszanie się po mieście i nie będzie sprawy. - Słuchaj, to bez sensu. Ja po prostu podjadę na stację i odbiorę od niego paczkę. Przecież nie będzie się fatygował specjalnie po to, by zrobić mi przysługę. Myślę, że ma ciekawsze zajęcia. - Może masz rację. Zadzwonię wieczorem i powiem, o której masz być na peronie. To całuski i do usłyszenia pózniej. Westchnęłam z ulgą. Przynajmniej może to uda mi się naprawić, pomyślałam. Mama powinna się dać złapać na fortel ze skórami i każdy będzie szczęśliwy. Poza Marysią oczywiście, która z racji ostatnich przeżyć oraz wieku była przekonana, że świat jej nienawidzi i tylko pełnoletność zapewni zmianę tej obrzydliwej sytuacji. Panie Boże, poprosiłam w myślach, daj mi wrócić do czasów, gdy pełnoletność też była moim marzeniem, a już nigdy nie powiem, że chcę być dorosła. Bycie nastolatką dużo bardziej by mi odpowiadało niż bycie prawie rozwódką z dorastającą córką. Ciekawe tylko, co na to powiedzieliby moi rodzice. Obawiam się, że mimo miłości, jaką do mnie żywili, cofnięcie w czasie powitaliby ze zgrozą. Ponadto tak czy inaczej nie miałabym gwarancji, że znów nie zakocham się w Igorze i którejś mroznej zimy nie obudzę się z ręką w nocniku. Wcale nie miałam ochoty na powtórkę. Raz już przeżyłam ten szok i wystarczy. Teraz jak prawdziwy Leon Zawodowiec musiałam tylko posprzątać. A potem... Potem zacząć wszystko od nowa z jutrem jeszcze wolnym od błędów. Gdy następnego dnia wróciłam z pracy, na progu prawie potknęłam się o Marysię, która z głupim wyrazem twarzy czatowała pod drzwiami. - O, mama! - zdziwiło się teatralnie moje dziecko. - O, córka! - odwdzięczyłam się tym samym, mając nadzieję, że minę mam inteligentniejszą od niej. - Czyżbyś spodziewała się kogoś innego? - Słuchaj, mamuś, a jak jest na tej wsi, co? Aadnie? - Pięknie - odpowiedziałam odruchowo i dopiero uświadomiłam sobie, że: a) moje dziecko do mnie przemówiło z własnej woli i normalnym głosem; b) rozmawiało ze mną na temat znienawidzonej wsi, jakbyśmy nic ostatnio nie robiły poza zgodnymi planami przeprowadzki. - A jak przewieziemy nasze rzeczy? Bo wiesz, to jednak duża odległość, a sporo tego mamy. Szczerze mówiąc, zgłupiałam. Zagapiłam się na Maryśkę i zupełnie nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. - To jakiś podstęp? - zapytałam nieufnie. - Jaki podstęp? Martwię się tylko, bo ty nigdy nie miałaś praktycznego podejścia do takich spraw - wypaliła Marysia z grubej rury i wzdychając jakoś dziwnie, poszła do swojego pokoju. - Nic z tego nie rozumiem - podzieliłam się swoimi odczuciami z kotem i trzema psami, które kłębiły się w opętańczej radości pod moimi nogami, i przepychając się przez skomląco - prychające towarzystwo, ruszyłam za córką. Gdy weszłam do niej do pokoju, odebrało mi głos. Na kanapie i całej podłodze leżały równo poukładane kupki książek i ubrań. Pod oknem stały wielkie kartony, do których Marysia najwidoczniej pakowała swój dobytek. - Co ty robisz? - zapytałam, gdy już odzyskałam zdolność mówienia. - Jak to co? Pakuję się. - Przecież ty nawet słyszeć o tym nie chciałaś. Nienawidziłaś mnie, moich pomysłów, tego zadupia, na którym mamy zamieszkać, i marzyłaś tylko o tym, żeby w jakiś czarodziejski sposób przemieścić się w czasie i mieć osiemnaście lat, by móc powiedzieć swojej głupiej matce, czyli mnie, że nic nie musisz i spokojnie możesz zostać w Warszawie. Tak? - Mamo, ależ ty masz wyobraznię! - Marysia popatrzyła na mnie z niesmakiem. - A mówią, że to ja dorastam i jestem trudna. Tymczasem ja wyraziłam tylko swoje wątpliwości, jak każdy rozsądny człowiek się zastanawiałam i doszłam do wniosku, że przeprowadzka wcale nie jest złym pomysłem. Nawet dostrzegłam w niej dobre strony. - A jakie, jeśli można spytać? - Nic nie mogłam poradzić na to, że zamiast radości z nagłej zmiany decyzji odczuwałam tylko niejasny niepokój. - Noo, różne - zająknęła się moja córka. - Czyste powietrze, bliskość dzikiej natury... - Tu zauważyłam, że oczy jej się zaświeciły, a twarz pokrył szkarłatny rumieniec. - Tak, nagle zdałam sobie sprawę, że bardzo, ale to bardzo pociąga mnie dzika silna natura - dokończyła zdecydowanie rozmarzonym głosem, a mnie przeszył nieprzyjemny dreszcz. - Córeczko, ty przypadkiem nie jesteś chora? - zaniepokoiłam się i przyłożyłam jej dłoń do czoła. - No coś ty, mamo, tylko tak jakoś tu gorąco, widocznie dziadek znowu za bardzo podkręcił ogrzewanie - wymigała się sprytnie moja córka. - A tak ogólnie - dodała stanowczym tonem - to ja na twoim miejscu też wzięłabym się do pakowania. Ostatecznie wcale nie masz zbyt dużo czasu. - Ostatecznie wezmę to pod uwagę - sparodiowałam jej ton. Mając chaos w głowie, wycofałam się do kuchni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|