|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szedł dalej, wchodząc w sosnowy las. Ze skarpy dojrzał jeszcze jednego typa, leżącego z bezradnie rozłożonymi rękami. Ponad poszyciem w oddali błysnęło światło i domyślił się, że ukryto tam waha- dłowiec, o którym wspomniała dziewczyna. Udał się ostrożnie w jego stronę, bacząc, by nie mu nie strzeliła pod butem jakaś sucha gałąz. Obłe kształty pojazdu stały się wyrazniejsze, ale nie zdążył roz- sądzić, czy powinien podejść bliżej, czy nie. Jakaś dłoń zasłoniła mu usta i nim się spostrzegł, wywi- nął kozła, miękko lądując na trawie. Ciii-cho! Afrodyta zwolniła ucisk. Tamci już nie są grozni. Został tylko ten ostatni koleś w maszynie. Z konieczności pozostał z tyłu, pozwalając jej dalej swobodnie grasować. Dziewczyna poskrobała delikatnie w pokrywę włazu. Czuła się w ciemnościach nocy jak drapieżny zwierz, który ruszył na ło- wy. Chwilę trwało, nim klapa się uchyliła. Amazonce to wystarczyło. Mężczyznę, który był w środku, wyrzuciło jak z katapulty. Wywinął olimpijskie salto. Unieszkodliwiła go, nim zdążył krzyknąć. Gotowe! oznajmiła, siedząc na nim okrakiem. Jednym skokiem dostała się maszyny, lokując się za sterami i zręcznie manipulując przyrządami pokładowymi. Zaraz też otworzył się luk towarowy. Pomóż mi ich przytargać półgłosem rzuciła. Albo nie! zawahała się. Lepiej zrobić to inaczej. Po co się męczyć? Kazała mu wsiąść i lekko poderwała wahadłowiec do góry, osadzając go zgrabnie w kilku kolej- nych i niezbyt odległych od siebie miejscach, więc po niejakim czasie cała siódemka wbrew swojej woli znalazła sobie raczej mało wygodne posłania w dość hermetycznej pustawej ładowni. Raoul trochę się przy tym zasapał, bo napastnicy byli rośli. Gdy Afrodyta zamykała właz, właśnie jeden z nich zaczynał się budzić. Podniósł głowę i rozejrzał się nieprzytomnie. Rozgość się! Raoul rzucił mu kpiąco na rozstanie. Niecierpliwie wybijał palcami rytm na przezroczystym blacie okrągłego stołu, od wczesnych go- dzin rannych oczekując na meldunek z Ziemi. Kiedy rozległ się modulowany sygnał, nerwowo pode- rwał się z fotela. No i jak? zapytał, gdy tylko Konstancja weszła do jego gabinetu. Są już jakieś wiadomo- ści? Tamta nie śpieszyła się z odpowiedzią. Przez krótką chwilę wybierała wzrokiem fotel, a potem bez pośpiechu się rozsiadła, co najmniej tak jakby chodziło o kolejną i nudną poranną naradę, dotyczącą z reguły rzeczy nieważkich, bzdurnych i arcybanalnych. 28 Owszem, są już wiadomości z Ziemi odrzekła oschle i sucho. Zawsze była taka. Zostało coś z tej Afrodyty? tamten się naprawdę niecierpliwił. No, mówże wreszcie, ko- bieto! rzucił ponaglająco. Bez przekonania odchrząknęła. A potem wyrecytowała jak kiepski automat: Model klonoandroida, oznaczony symbolem CA 1056, o imieniu własnym "Afrodyta", będący w posiadaniu niejakiego Raoula Duponta, sprawdził się w stu procentach. Wyeliminował bez trudu siedmioosobowy zespół, złożony z byłych funkcjonariuszy Ekip Ekstremalnych i działający na zlece- nie prowadzącej mafijne interesy Grupy Trzynastu. Afrodyta pozostała zdrowa i cała, a jej właściciel, jak dotąd, nie złożył u naszego technika żadnych zastrzeżeń, dotyczących jej funkcjonowania... Prezes oniemiał. A potem popadł w niebywałe uniesienie. Porwał nagle Konstancję i wycałował ją w oba policzki. Omal nie odtańczył z nią triumfalnego tańca po jasnym gabinecie, z którego ogrom- nych okien było widać strzelający w górę na kilkadziesiąt pięter Pomnik Słońca. Pózniej jednak oklapł i ciężko opadł na swój fotel. A więc zwycięstwo, wielkie zwycięstwo, choć bądzmy szczerzy nieco pyrrusowe pod- sumował, zadyszany. Oczy jednak nadal radośnie mu się świeciły. Udało nam się wreszcie bezkoli- zyjnie połączyć słodką dziewczynę do uciech cielesnych z bezpardonową i bezwzględną wojownicz- ką. Boże, ileż kosztowało naszą firmę naprawianie szkód, wywołanych przez wcześniejsze nieudane modele. Te długotrwałe procesy sądowe i te krociowe odszkodowania. Na szczęście, ten okres mamy już za sobą! użalał się do współpracowniczki. Niech pan będzie szczery, panie prezesie. Czy powiodłoby się nam, gdybyśmy się nie odwołali do reguł paradoksu Rogersona? Gdyby nie ta udana teoria matematyczna, dalej dreptalibyśmy w miej- scu. Masz rację, kochana Konstancjo. Napijesz się czegoś? skwapliwie zapytał, widząc wchodzą- cą sekretarkę. Potem dodał: A co z tym Raoulem Dupontem? Czy nie należy mu... Och, nie! pewna swych racji przerwała szefowi. Skoro jest zadowolony z dziewczyny, nie widzę powodu, byśmy się z nim spotykali i dzielili najtajniejszymi sekretami firmy. Wzgardliwie wzruszyła ramionami. Po cóż miałby wiedzieć, że stał się królikiem doświadczalnym dorzuciła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|