[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówiłem. O lekarstwach. Powiedziałem, żeś potrzebowała drogich leków, niezwykle kosz- townych, a o legalnej drodze ku, jak to rzec? nie było mowy, dla Polaków zwłaszcza, słowem: ja je kradłem, normalnie, i powiedziałem jeszcze, że chodziło o lekarstwa rzadkie, bo za aspi- rynę czy na przeczyszczenie to ja serdecznie dziękuję, a rzeczy droższe musiałem bezwarun- kowo kraść. Tak i powiedziałem. I nic więcej ? pytała Bieżyna. A cóż tu więcej mówić? Nie, nic. On nic więcej ode mnie nie chciał. A nie jąkałeś się zanadto? pytała go jeszcze. Otóż to. Jąkał się, nawet sam był zdziwiony, że tak trudno mu sklecić trzy zdania; pamięta jednak, jak wyraz zatroskania w twarzy reportera zmieniał się w zadowolenie, jak coraz inten- sywniej żyły jego oczy, lekko skośne. Było tak, jakby reporter widział nimi doskonale to, co tak nieskładnie opowiada Bieg, i jednocześnie to, co zobaczą widzowie. Pracował oczami, mrużył je, natężał, przymykał, przepuszczając przez nie długie metry taśmy, błyskawicznie, rozbijając jeszcze w nich, w swoich oczach, wysokie namioty ekranów. REPORTER: Dziękuję! Stop. Panie Bronku, panie Bronku, stop. Jeszcze raz dziękuję. Znaczy, że co? zapytał wtedy Bieg i to wszystko? Zepsułem wywiad, tak?, babrałem okropnie, tak? Proszę ze mną szczerze& Wiem sam, babrałem niesamowicie, ale to ze zmę- czenia, może powtórzymy? Pan rozumie, nie tak łatwo jest na poczekaniu, na ulicy, kiedy się patrzą na człowieka, dać o sobie, z siebie wszystko& REPORTER: Skądże znowu? Jestem panu wdzięczny. Czy to, co kręcę, kiedyś się uka- że, i czy ukaże się w kinach czy w telewizji, nie umiem panu powiedzieć. Więc raczej ja pana przepraszam. Ale epizod jest znakomity. BIEG: Dużo było nieskładności, przejęzyczeń& (Tymczasem tłum rozproszył się nie- co; ci, którzy zostali; uniesione w górę twarze bardziej już z przyzwyczajenia niż z potrze- by; zdawali się teraz dzielić z Biegiem jego zaniepokojenie.) REPORTER: Przejęzyczeń? Powiem panu coś, my, producenci, lubimy nawet, gdy jest nieco, jak to słyszało się także i u pana, przejęzyczeń, przebudowywania zdań, błądzenia wśród utartych szablonów składniowych, które nagle przestają służyć myślom, to w sumie daje wrażenie czegoś schwytanego na gorąco, wie pan, świeży powiew, moment bezpreten- sjonalności, bo cóż, nie ma nic żałośniejszego niż tekściki wykute i wyklepywane potem przed kamerą. BIEG: Więc tak strasznie znowu nie babrałem? REPORTER: Skądże znowu! Aha. I proszę pozdrowić małżonkę. Mąż nie tylko, przypomina sobie teraz Bieżyna, kradł w czasie wojny lekarstwa, on spoty- kał się także z jakimś podejrzanym niemieckim felczerem, prowadził transakcje z Zapaleni- cami (z linii wyrodnej i sprzedawczykowskiej), powynosił z domu złoto, złote ruble, branso- lety, ząb. Po wojnie: parę ostrych starć w kolejce w Ośrodku, zażalenia do Wydziału Zdrowia pisane wypracowaną polszczyzną, nerwowe pyskówki z Zapalenicem (z linii drugiej, pozy- tywnej), umotywowane i zbyteczne, byle znów! gdzieś iść, coś załatwić, przynieść, jak mówili: przytachać do domu, byle dalej od jej bólu, i nie wiedzieć, nie czuć, nie zastanawiać się, czym jest taki ból. 69 Jak ty nic nie rozumiesz płakała Bieżyna może ja potrzebuję najbardziej twojego zro- zumienia. Ty mnie słyszysz? Mów, opowiadaj, zacznij szczegółowo opowiadać, jak cię aktualnie boli, co to dokładnie za typ bólu, jaki ma charakter zaproponował kiedyś mąż. Tak pojawiły się zwierzęta w idiolekcie Biegów. Ostre kłucie: jazgarz , duszności motyle . Historia życia dwojga sta- rych schorowanych ludzi znajdowała najjaskrawszy wyraz w historii ich języka. To był osob- ny świat, ich język. 70 ujawnienie 4 Słyszę, jak mnie wołają. Wiem, że to moje nazwisko, choć przestrzeń kamiennego koryta- rza deformuje przeciągane w tym wołaniu samogłoski, aaa, eee, aaa, ja biegnę mu naprzeciw, mojemu nazwisku, środkiem jego brzmienia. Mijamy się w biegu, ono i ja. Ono rozchodzi się na boki, roztrącane moim ciałem, samo bezcielesne, przeistoczone w długą falę. Od kamien- nej posadzki w białą kostkę aż po mroczny sufit, i na prawo i lewo, do izb. I oto w każdej izbie, na łóżkach, chłopcy nieruchomieją na moment. Przerywają swe wieczorne czynności, a to smarowanie twarzy kremem, duszącą wodą kolońską, a to nacieranie obolałych nóg ma- ścią, przekłuwanie krwawych pęcherzyków na stopach, leniwe wertowanie broszur, liczenie pieniędzy. Także długie wpatrywanie się w kalendarzyki, pokreślone w środku gęsto, w kwa- dracikach maj i czerwiec . A tyle jeszcze czerwca! i kawałek lipca! niech to szlag. Biegnę. Oni w bezruchu, ba, w bezdechu, słuchają wszyscy moich, dla mnie przeznaczonych głosek, aaa, eee, aaa. Próbują dostroić do nich głoski nazwisk własnych, nawet jednosylabowych. Nowa fala: & aaa & eee & aaa!& To wołanie słyszy także B., dla której korytarz, Rejon, parkany Rejonu, plac, całe miasto, w którym biegnę do niej na oślep, mieści się w tych trzech samogłoskach. Buduje się z głosu, kołysze w słuchawce. Jest tak, jak gdyby B., pochylona nad telefonem, utrzymywała oto w dłoni bez wysiłku tę odległą od niej, olbrzymią, zminiaturyzowaną nagle przestrzeń. Biegnę boso, ojej, gdyby ona wiedziała, dostałbym za to ostrą reprymendę, że nie uważam na siebie, że przeziębię się i powędruję do szpitala, ale B. nie wie, czy w ogóle do niej biegnę. Czeka z miastem zamkniętym w słuchawce, rozkołysanym na wysokości skroni. Przecinam powietrze prędko i koślawo, pamiętając przez cały czas o skaleczonej stopie, której nie wolno mi rozkrwawić mocniej jeszcze, jeżeli nie chcę dobiec do słuchawki zły, nie potknąć się, oja pier!& zły z bólu. Ból i złość mogą wtargnąć do słów, które skieruję do B., zakazić je ner- wową czarną nitką, i ona to zakażenie od razu rozpozna, i zapyta wprost, czy jestem zły, że zadzwoniła. Odpowiem gwałtownie: Nie, skąd znowu, co ty wygadujesz, B? , czując, jak sama ko- nieczność zaprzeczania coraz dotkliwiej mnie obraża. Zacznę tłumaczyć cicho, z maksymal- nie staranną dykcją: Nie jestem zły. Tylko mnie noga boli. Uderzyłem się w stopę. Wczoraj sobie cholernie otarłem. Zeskakiwaliśmy z samochodów . Będę próbował opanować rozdraż- nienie. Wymazać ze słów tę czarną nić, wyskrobać jak żyletką błąd w maszynopisie. Ale ślad złości zostanie. Co pomyśli sobie o mnie B.? Jej myśli będą wypisane na twarzy, czytelne w
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|