|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gowe drzewo. Najpierw, jak to miały we zwyczaju, siadła na huśtawkę najstarsza siostra, a dwie mło- dsze ją bujały. Potem z kolei siadła średnia siostra. Kiedy wreszcie przyszła kolej na Panie- neczkę, siadła na huśtawce, niczego nie podejrzewając, z małym dzieciątkiem w ramionach, a wtedy dwie niedobre siostry tak mocno pchnęły huśtawkę, że Panieneczka straciła równowa- gę i razem z dzieckiem wpadła w morze. Szczęśliwym trafem znalazł się w pobliżu ogromny Bocian, który swym wielkim dzio- bem łowił w morzu ryby. Wydobył z wody Panieneczkę razem z małym dzieciątkiem i za- niósł ją do swego gniazda, wysoko, na wierzchołku drzewa rosnącego na wyspie. Głupie pta- szysko uważało odtąd Panieneczkę za swoją żonę, a dzieciątko za swoje własne dziecko. O przedwieczerzu Panieneczka ułożyła swoje dzieciątko do snu, a kołysząc tak mu śpiewała: Lulaj mi, dziecino, Księcia-Węża synu. A to co? wrzasnął stary Bocian. Chcesz, żebym cię dobrze dziobnął? A dziób mam mocny. Przeraziła się Panieneczka wielkiego Bociana i zaśpiewała zaraz: Lulaj mi, dziecino, Zpij, Bociani synku. A staremu Bocianowi tak się to spodobało, że aż krzyknął: Ha, ha, ha, ha z wielkiej radości. I tak było co wieczór. Bo Panieneczka nie mogła zapomnieć o Księciu-Wężu i chciała bodaj w piosence wymówić jego imię. Pewnego dnia mijał wyspę statek, którym Książę-Wąż wracał do wioski. Posłyszeli żeglarze i piosenki Panieneczki, i krzyki wielkiego Bociana, ale myśleli, że to morskie duchy próbują ich nastraszyć. Chcieli płynąć szybko dalej, gdy Książę rozpoznał głos żony i kazał im zarzucić kotwicę. Spełnili, co im polecił, a wtedy Książę wyszedł na brzeg wyspy i zaczął się rozglądać dokoła. Dojrzał go Bocian z gniazda na wierzchołku drzewa i oto leci ku niemu z dziobem wyciągniętym do walki, a już i Książę miecza dobywa. Wtem dojrzała Księcia Panieneczka i woła: Wstrzymajcie się chwilę i wpierw mnie posłuchajcie. Opuścił więc Bocian swój dziób, a Książę opuścił swój miecz. Wtedy Panieneczka jęła tłumaczyć Bocianowi, że Książę jest przecie jej mężem, zaś Księciu że Bocian wyłowił ją i jej dziecko z morza. Dziękuję ci, Bocianie rzekł tedy Książę. Lecz pozwól, że teraz już zabiorę ze sobą moją żonę i dziecko. O nie odparł Bocian. Ja ją uratowałem, mnie się ona należy. Nie bądz uparty, Bocianie Książę na to. Wiesz dobrze, że tym mieczem mogę cię wnet zabić, a mam ponadto pięciuset żeglarzy, których każdej chwili mogę wezwać na pomoc. A przecie nie chciałbym cię zabijać to tyś ocalił moją żonę i dziecko z morskiej głębiny. Ale Bocian dalej się upierał i wzywał Księcia, by się z nim zmierzył w pojedynku. Na próżno próbował go Książę przywieść do opamiętania albowiem naprawdę nie chciał zabijać starego głupiego ptaszyska. Na koniec pyta Książę: A co wolisz, Bocianie, moją żonę czy pięćset niezgorszych ryb? Pięćset niezgorszych ryb, a jakżeby powiada Bocian i już mu z dzioba ślinka ciecze. Kazał tedy Książę zarzucić swoim żeglarzom sieci i złapać pięćset niezgorszych ryb. Ryby, jak należy, złapano i złożono przed Bocianem, a ten nie zwlekając wyrzekł się Paniene- czki i jej dzieciątka. A wtedy Książę zabrał oboje na pokład swego statku i odpłynął. Przyszedł teraz czas na to, aby dokładnie Księciu opowiedzieć o tym, jak jego żona wpadła razem z dzieciątkiem w morze. Księcia gniew porwał na niedobre siostry, co się dopuściły takiej zdrady. Zabiję je, gdy tylko wrócę do wioski powiedział, ale Panieneczka, w dobroci swego serca, jęła go prosić, by im darował życie. Muszę je bodaj zawstydzić przed całą wioską Książę na to. I umyślił sobie, aby na ten czas, gdy statek będzie dobijał do brzegu, Panieneczkę i dzieciątko zamknąć w ciężkiej drewnianej skrzyni. A tymczasem z brzegu widać już było zbliżający się statek. Złe siostry ustroiły się w najpiękniejsze szaty i wybiegły nad morze witać Księcia. Schodzi Książę z pokładu i, zatro- skany, pyta o żonę i dziecko. Oj, dawno już temu prawią mu jak wpadła z dzieckiem do morza. Smutna to nowina, ale nie trap się, Książę; możesz sobie jedną z nas wybrać na jej miejsce, albo i obie na raz. Ale Książę powiada, że od tego smutku całkiem go siły odbiegły, i jaka to bieda, jako że ma przy sobie skrzynię ze złotem i klejnotami, tak cenną, że sam ją raczej poniesie, niżby ją miał oddać w ręce żeglarzy. Ale co robić, muszę im ją zawierzyć mówi na koniec żeby mi choć z nią nie zbiegli! A tu żeglarze znoszą ze statku do chaty Księcia całe bele jedwabiu i brokatu i ciężkie, w żelazo okute skrzynie. A złym siostrom mało oczy na wierzch nic wyjdą, tak na to patrzą. Musi być ta skrzynia jeszcze tysiąckroć cenniejsza od tamtych, co je żeglarze noszą myślą sobie w duszy. I taka je chciwość ogarnęła, że się ofiarowują ponieść skrzynię same. Wdzięczny wam będę za waszą dobroć powiada Książę. A nawet do waszej chaty możecie ponieść tę skrzynię, bo skoro moja Panieneczka nie żyje, wam się bodaj należy cały mój majątek. Niosą więc siostry ciężką skrzynię, pocą się przy tym i sapią. Nikomu z sąsiadów nie dają sobie pomóc: boją się, że za pomoc trzeba by im coś z tych skarbów użyczyć. Doszły nareszcie do chaty, już dłużej ciekawości wstrzymać nie mogą, prędko skrzynię otwierają. Aż tu z jej wnętrza wychodzi Panieneczka ze swym dzieciątkiem. Cóż było robić? Musiały ją złe siostry prosić o przebaczenie. A przez okno widzieli to wszyscy sąsiedzi i cała wieś drwiła sobie z nich do woli. O KROKODYLU, ZWANYM DESZCZOWA CHMURA Raz stary rybak i jego żona znalezli w swojej sieci krokodyle jajo. Wzięli je ze sobą i włożyli do małej sadzawki za domem. Leżało tam jajo, leżało, aż przyszedł czas, że rozpękło się i wyszedł z niego mały krokodyl. Rybak i rybaczka własnych dzieci nie mieli i tak pokochali małe krokodyle dziecko jak rodzonego syna. Nadali mu też imię Deszczowa Chmura . Minęło tymczasem parę miesięcy i krokodyl tak urósł, że nie mieścił się już w sadza- wce. Wtedy rybak odgrodził płotem kawałek rzeki w pobliżu domu i tam go przeniósł. Jeszcze rok minął, a potem drugi; krokodyl był już tak duży, że nawet w rzece nie spo- sób go było trzymać w zagrodzeniu. Rzekł mu wtedy rybak: Zabiorę już ten płot, synu, i możesz sobie pójść, gdzie zechcesz. Ale co dnia w samo południe wyjdę tu na brzeg i zawołam ciebie, a ty wyjdziesz wtedy z wody, aby przyjąć ode mnie trochę jedzenia, a zarazem dać mi znać, czy dobrze się czujesz. I tak też odtąd było. Dzień w dzień około południa wychodził nad rzekę rybak, czasem sam, czasem z żoną, i stając nad wodą wołał: Deszczowa Chmuro, Deszczowa Chmuro! A krokodyl podpływał do niego i przyjmował z jego rąk jedzenie. I tak było wiele miesięcy. Krokodyl stał się tymczasem dzikim i zadufałym w swoje siły
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|