[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pewnie mu wstyd - wysunął przypuszczenie Xemerius. -Chciałbym zobaczyć jego głupią minę, kiedy otworzył skrzynkę. Mam nadzieję, że z wrażenia upuścił sobie łom na stopę. No, tak z pewnością była to chwila kompromitacji pana Marleya, gdy wyciągał ze skrzyni moje książki. I oczywiście dla Charlotty. Ale ona tak szybko się nie podda. Tak czy owak, pan Marley, trzymając nade mną czarny parasol w drodze z samochodu do kwatery głównej, podejmował próby prowadzenia swobodnej konwersacji pewnie po to, by ukryć swoje poczucie winy. - Chłodno dzisiaj, prawda? - zagadnął głośno. To było dla mnie zdecydowanie zbyt banalne. - Tak. Kiedy dostanę z powrotem moją skrzynkę? - odezwałam się równie śmiało. Nie przyszło mu do głowy nic innego, jak tylko oblać się rumieńcem. - Czy mogę przynajmniej dostać swoje książki, czy będziecie zdejmować z nich odciski palców? - Nie, dzisiaj nie było mi go szkoda. - My... godne pożałowania... być może... błąd... - jąkał się. - Hę? - jęknęliśmy jednocześnie ja i Xemerius. Panu Marleyowi najwyrazniej ulżyło, kiedy w drzwiach natknęliśmy się na pana Whitmana, który jak zawsze wyglądał jak gwiazda filmowa na czerwonym dywanie. Najwyrazniej dopiero przybył, bo właśnie ostrożnie zdejmował płaszcz i strzepywał krople deszczu z gęstych włosów. Uśmiechnął się, pokazując idealnie białe zęby. Brakowało jeszcze tylko piorunów z nieba. Gdybym była Cynthia, na pewno zrobiłabym do niego słodkie oczy, ale ja całkowicie uodporniłam się na jego urodę i wdzięk (którego wobec mnie i tak rzadko używał). Poza tym za jego plecami Xemerius stroił głupie miny i pokazywał palcami rogi. - Gwendolyn! Słyszałem, że czujesz się już lepiej - zwrócił się do mnie pan Whitman. Ciekawe, od kogo to słyszał. - Troszeczkę. - Aby odwrócić jego uwagę od mojej nieistniejącej choroby - a zdążyłam się już porządnie rozkręcić - terkotałam szybko dalej. - Właśnie pytałam pana Marleya o moją skrzynkę. Może pan mógłby mi powiedzieć, kiedy dostanę ją z powrotem i dlaczego mi ją w ogóle zabrano? - Słusznie! Atak jest najlepszą obroną - zagrzewał mnie do walki Xemerius. - Widzę już, że poradzisz sobie beze mnie. No to ja lecę z powrotem do domu trochę sobie poczy... znaczy sprawdzić, czy wszystko w porządku. See you later, alli-gator, hehe! - Ja... my... błędne informacje... - kontynuował swój dziurawy tekst pan Marley. Pan Whitman cmoknął poirytowany. Przy nim pan Marley od razu wydał się podwójnie bezradny. - Marley, może pan teraz iść na przerwę obiadową. - Tak jest, proszę pana. Przerwa obiadowa. - Niewiele brakowało, a pan Marley strzeliłby obcasami. - Twoja kuzynka podejrzewa, że znalazłaś się w posiadaniu przedmiotu, który do ciebie nie należy - powiedział pan Whitman, kiedy pan Marley oddalił się w pośpiechu, i zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem. Ze względu na jego śliczne brązowe oczy Leslie nadała mu przezwisko Wiewiórka", lecz teraz mimo najlepszych chęci nie udawało mi się w nim dostrzec nic ładnego ani pociesznego, ani odrobiny ciepła, jakie rzekomo zawsze można znalezć w brązowych oczach. Pod jego spojrzeniem mój duch przekory bardzo szybko ukrył się w najdalszym kąciku mojej osobowości. Nagle zaczęłam żałować, że pan Marley poszedł. Z nim szło mi znacznie lepiej niż z panem Whitmanem. Okłamywanie go było znacznie trudniejsze, pewnie z powodu jego nauczycielskiego doświadczenia. Mimo to spróbowałam. - Charlotta czuje się chyba trochę wykluczona - mruknęłam ze spuszczonym wzrokiem. - W tej chwili nie jest jej łatwo i może dlatego wymyśla rzeczy, które jej... hm... zapewnią znowu trochę uwagi. - Tak, pozostali też są tego zdania - przyznał zamyślony pan Whitman. - Ale według mnie Charlotta ma ukształtowaną osobowość i nie potrzebuje czegoś takiego. - Pochylił ku mnie głowę, tak blisko, że poczułam zapach jego wody kolońskiej. - Jeśli jej podejrzenia miałyby się jednak potwierdzić... No cóż, nie jestem pewien, czy naprawdę jesteś świadoma skutków swego działania. No cóż, a więc było nas już dwoje. Musiałam trochę się przełamać, żeby znowu spojrzeć mu w oczy. - Czy mogę się przynajmniej dowiedzieć, o jaki przedmiot chodzi? - spytałam nieśmiało. Pan Whitman podniósł jedną brew, a potem ku mojemu zaskoczeniu się uśmiechnął. - Niewykluczone, że cię nie doceniłem, Gwendolyn. Ale to nie jest powód, żebyś miała sama siebie przeceniać. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy i naraz poczułam się bardzo wyczerpana. Jaki cel miało to całe przedstawienie? Co by było, gdybym po prostu przekazała Strażnikom chronograf i pozostawiła sprawy własnemu biegowi? Gdzieś w tyle głowy usłyszałam głos Leslie: A teraz z łaski swoje wez się w garść", ale właściwie po co? Tak czy tak błądziłam po omacku i nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|