[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Można, trzej. Ale być może i pięciu. MIAOZ PRAWDZIWA WZAJEMNOZ OBOWIZKOWO OSIgNIE Przeszło dziesięć lat. Radomir z swoim najbliższym przyjacielem z niezwykłym imieniem Arga szedł świątecznym jarmarkiem. Arga umiał wspaniałą rzezbę tworzyć, obrazy rysować cudowni. Z gliny statui lepić, jak żywi. Te talenty jemu od dziadka przeszły, a od ojca - umieńje kowala. Długie szeregi wozów z przeróżnym jedzeniem przyjaciół mało interesowały. Nie przyciągnięto uwagi zuchy i obok przeróżnego sprzętu, naczynia. W ogóle nie głównym byliby na jarmarkach jacy tym ani byli materialne priobrietieńja. Główne jest obcowaniem, znajomości, wymiana doświadczeniem. Chłopaki zdecydowały skierować się do miejsca, gdzie przygotowywało się barwne przedstawienie zajezżych artystów. Nagle ich zawołano: - Radomir, Arga, czy już widzieliście ją? Radomir i Arga obejrzeli się na zawołanie. Trzej młodziani z osiedla przyjaciół stali ledwie opodal i ruchliwie coś dyskutowali i proponowali gestami przyłączyć się do niego. - Czego czy kogo widzieli? - Zapytał podchodzący do niego Radomir. - Koszulę tę niezwykłą. Ona z tkaniny gładkiej, a wyszywanie z niebywałym ornamentem, w nim jest tajnym sensem, prawdopodobnie, jakiś jeść, - odpowiedział jeden z trzech chłopaków, drugi jego poprawił: - Koszula dobra, ale ta, co sprzedaje ją, dokąd piękniej. Takich dziewic nie znał jarmark okolicy wszystkiej. - A jak spojrzeć na dziw? - Zapytał Arga. Wszyscy pięciu udali się w szeregi, gdzie sprzedawały się ozdoby, podiełki jest cudowne, piękna odzież. Przy jednej furmance gromadzili się zwykły ludzie. Zachwycali się wiszącą na pałce niezwykłego piękna koszulą. Wietrzyk z lekką poruszał tkaninę i było widać, jak wyróżnia się ona od zwykłej z grubego płótna swoją lekkością i czułością. I desenie, wyszyci na kołnierzu i rękawach, niezwykle wymyślne. - Deseń podobny godny mistrza wielkiego, - z zachwytem na głos powiedział Arga. - I co deseń, przeciśnij się przez tłum, spójrz, z deseniem szeregiem kto, - powiedział sąsiad z ich sjeleńja. I obszedłszy tłum z innego brzegu, zbliżywszy się do furmanki, zobaczyli przyjaciele dziewicę. Napięty jasny warkocz, jak niebo granatowe oka. Auku-brwi, na wargach ledwie zatajonnaja uśmiech. Dwiżeńja jest płynne, ale niby w nich energia jakaś unosi się. Nie natychmiast od dziewicy spojrzenie można było odprowadzić. - Ona jeszcze i na język ostra i i wierszami, priskazkami może mówić, - powiedział najroślejszy chłopak. - W rodzaju czuła i niedostępna jak skała, - drugi dodał. - Porozmawiacie z nią. - Nie będę w stanie. Dychańje niby przycisnać, - odpowiedział Radomir. Z dziewicą przemówił Arga: - Powiedz nam, dziewica, nie ty l koszulę czudnu skleciła? - I, ja, - nie podnosząc oka, odpowiedziała dziewica. - %7łeby zimowy wieczór pokorocze był, od nudy tkała. Bywało i na zorkie haftowała. - Płatu jaką chcesz za swoją pracę? - Zapytywał Arga, żeby dłużej słyszeć mowę śpiewnej dziewicy. Na młode chłopaki dziewica podniosła oczy i natychmiast wszystkich ich niby uniosła w zaobłacznuju wys'. Na Radomirie spojrzenie ledwie zatrzymała. I niby rozpuściła chłopaka w błękicie. Najdalsze on czuł, jak w niejawnom, niezwykłym śnie. - Płacę jaką? Wyjaśnię. - Zlicznotka, siedząca w furmance, kontynuowała: - Podarować bez płacy tę rzecz mogę tylko człowiekowi dobremu i młodzianowi chwackiemu. Sobie jest na pamiątkę od niego no czy co drobiazg jakiej wezmę - konika młodą, na przykład. - Oto tak ślicznotka! Odpowiedz jest godna, mistrzyni! - Rozbrzmiały okrzyki w tłumie. - Konika, mówi, - tak drobnostka. Ona, ślicznotka, zupełnie nie chybienie. Tak okrzyki i trwali, ale ludzie z tłumu nie rozchodzili się. I nagle po stronach na dwoje rozdzielił się tłum. Arga prowadził pod uzdcy bułanej maści młodego ogiera. Gorący był koń i nyeobjeżdżony, na miejscu harcował i wzbrykiwał. - Oto tak konik! To cud-koń! Czyż młodzian jego oddać zdecydował się? - Poszeptywali wszyscy w tłumie. Arga do furmanki podszedł, powiedział: - Ojciec konia mi ten oddał. Tobie, ślicznotka, jego ja za koszulę oddaję. - Dziękuję, - odpowiedziała spokojna dziewica. - Ale mówiłam i ludzie słyszeli, koszuli nie sprzedaję, skoro podarować ją mogę, tobie, być może, albo innemu młodzianowi. - Aga, ślicznotka-to nasza przestraszyła się. Oczywiście, koń jest gorący, nie każdemu i młodzianowi pod budowę ciała. Oczekiwała konika, nosiła się, - z tłumu pędziły kpiny. - No spasowała, tak i co ż, tu każdy strzec się winny, już boleśnie koń gorący i nyeobjeżdżony. Dziewica, chytrze uśmiechnąwszy się, na tłum spojrzała i z niezwykłą lekkością na ziemię zeskoczyła z wozu. Wszystkie okrzyki tłumu zamilkły razem. Wspaniały był, jak malarzem wielkim ostrzony, stan jest panieński. Ona przed wszystkimi w wszystkiej swojej urodzie stanęła, z uśmiechem popatrzyła na konia, trzy kroki zrobiła do Argie jak niby przepłynęła, z lekką ziemie dotycząc. Od niespodzianki powód wypuścił Arga. Wstał na dyby gorący ogier. Ale panieńska ręka zdążyła powód podchwycić. A dalej & dalej do zdumienia ludzi w tłumie wartościowych & Lewą ręką dziewica zręcznie ogierowi ścisnęła nozdrza. I, powód puściwszy, prawą ręką pogłaskała konia po mordzie. I ogier gorący nagle ucichł. Ona do ziemi jego chyliła głowę. Z lekką sprzeciwiał się ogier, ale wszystko ż do ziemi kłaniał się. Niże, niże & I nagle gorący koń przed dziewicą na kolana padł. Z tłumu wyszedł staruszek siwy, powiedział: - Tak podbijać zwierzęta, konie guślarze tylko mogą starzy i to nie wszyscy. Ale jesteś dziewicą młody. Jak się nazywasz? Ty czyja? - Ja - Lubomiła z sąsiednim sjeleńja. A czyja? Niczyja. Ja po prostu córka swojego ojca. A oto i on podchodzi, surowy mój ojciec. - Kiedy by surowym był, - powiedział przybyły ojciec, - znowu tu narobiłaś co, Lubomiłka? - Tak, niczego. Troszkę tylko z zrebakiem i poigrałas'. - Troszkę? Widzę. Puść konia. Domyj pora nam udawać się... W WIEDRUSSKOJ SZKOLE I MIAOZ UCZYAA Czego że zdarzyło się z Lubomiłoj przez te lata, gdzie mądrości i zręczności ona nagle nauczyła się? W wiedrusskoj szkole. W tej szkole uczył się każdy od dzieciństwa wczesny do starości głębokiej. Każdego roku egzaminy poddawały się. Program tej szkoły po małych drobinkach składał się od sotworieńja i w powiekach wzbogacała się. I mądrość nienazojliwo wnuszałas'. Lekcje nie takimi były, jak obecnie w nowoczesnej szkole. Mówiłeś pewnego razu mi, Władimirze, o wyrażeniu jednym, bytującym u was. Kiedy dziecko jest swawolne i grube, zdarzało się, stawał się, przyzwyczajenia szkodliwe w nim pojawiali się, o nim wtedy i mówili, że ulica dziecka wychowała, że jemu wolnica Dana była. Swoich dzieci wiedrussy nieustraszone na wolnicu puszczali. Wszyscy wiedzieli: System uroczystości, obrzędów tak cienko i umiało przemyślana była, że zniewalała wszystkie dzieci na przygotowanie do
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|