Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i grozną, marsową miną, wsunął się pod stół i stamtąd obserwował pole walki.
Milicjant złapał za karki Puchalskiego i Królewicza, uniósł ich z podłogi,
grzmotnął głową o głowę, żeby się opamiętali, i postawił naprzeciw siebie. Na-
stępnie to samo uczynił z Mandżaro i Skumbrią. Gdy chłopcy ochłonęli nieco,
huknął na nich z góry:
 Spokój, łobuzeria, bo łby porozbijam!
 Sposobu na nich nie ma!  jęknęła za plecami przedstawiciela władzy
kelnerka.  Kto mi za szkło zapłaci?
Milicjant uspokoił ją gestem.
 Niech się obywatelka nie denerwuje. Zaraz spiszemy protokół, a potem
zaprowadzimy te ptaszki na komisariat. Tam sami zaśpiewają, kto będzie płacił.
Perełka słysząc, że sierżant mówi o protokole i komisariacie, zamarł na chwilę
ze strachu, lecz wnet jego umysł zaczął pracować ze zdwojoną jasnością.  Trze-
ba jakoś się ulotnić"  pomyślał. Siedząc pod stołem, widział przed sobą pięć
par nóg, które stanowiły jakby płot trudny do przebycia. Najostrożniej, jak mógł,
odsunął się od szerokich rur milicyjnych spodni, zakończonych wielkimi, czarny-
mi buciorami, wyszukał lukę między podartymi spodniami Mandżaro a nowymi
 farmerkami" Królewicza. Czekał na odpowiedni moment. Serce trzepotało mu
w piersi, a w nosie wierciło od nieznośnego zapachu kurzu. Już miał kichnąć,
ale w tej samej chwili drzwi się otworzyły i w polu widzenia małego bramkarza
ukazały się jakieś zgrabne damskie nogi.
 Proszę zamykać!  odezwał się szorstko głos milicjanta.
Perełka skorzystał z zamieszania. Dał nura między plątaninę nóg, trzema sko-
kami dopadł na wpół przymkniętych drzwi i za chwilę był na ulicy. Za sobą słyszał
krzyk milicjanta:  Stój! Stój!  Ale nie obejrzał się, tylko sprintem przemierzył
krótki odcinek ulicy, wpadł do jakiejś bramy, wbiegł na najwyższe piętro, i tam
wkuliwszy się w najciemniejszy kąt, nadsłuchiwał, czy ktoś go nie ściga. Mija-
ły chwile pełne lęku i niepewności, na schodach było spokojnie. Tylko z ulicy
dolatywał przytłumiony szmer odgłosów zwykłego ruchu.  Jestem uratowany 
pomyślał i odsapnął z wielką ulgą.  Teraz trzeba gnać na Górczewską, zawia-
domić chłopców o wsypie".
54
W tym samym czasie Paragon jechał  27" w stronę Konwiktorskiej. Przepeł-
niony o tej porze tramwaj toczył się ciężko wzdłuż rozpalonej, mgiełką kurzu
i dymu zasnutej ulicy Leszno. Co jakiś czas przerazliwie zgrzytały hamulce i cały
przyczepny wóz dygotał na szynach. Ale do Maniusia nie docierały te ziemskie
odgłosy. Siedząc na tylnym buforze, tak głęboko pogrążał się w myślach, że nie
troszczył się o niewygody podróży.
Głównym uczuciem ogarniającym w tej chwili lewoskrzydłowego  Syrenki"
był strach. Gdyby nie kłótnia z Mandżaro, nigdy nie zdecydowałby się na ten
nierozważny krok. Zdawało mu się, że jedzie prosto w paszczę lwa, a nie do zna-
komitego łącznika  Polonii"  Stefanka. Głównym powodem, który skłonił go
do tej podróży, była mimo wszystko chęć powrotu do drużyny. Maniuś bardzo
żałował, że tak szybko pożegnał się z  Syrenką", zwłaszcza, gdy obecnie, na wia-
domość o wielkim turnieju  %7łycia Warszawy", żyłka piłkarska wzięła górę nad
żyłką włóczęgi. Chciał zostać dobrym piłkarzem, takim przynajmniej jak
Stefa-nek.
Stefanek zabierając piłkę i odchodząc z nią z boiska, powiedział, żeby chłopcy
zgłosili się po nią w poniedziałek o piątej. Czy był to podstęp, czy żart  tego nikt
nie mógł wiedzieć. Dość, że ani jednemu z graczy nie przyszło do głowy narażać
się na niebezpieczeństwo. Tylko Paragon postanowił zaryzykować.
 Głowy mi nie urwą  myślał.  Najwyżej usłyszę porządne kazanie i
obe-rwÄ™ po karku".
Kilka razy zbliżał się do bramy stadionu, ale zawsze zabrakło mu odwagi, aby
ją przekroczyć. Wreszcie, gdy na zegarze przy przystanku tramwajowym zoba-
czył, że piąta już minęła, powiedział sobie głośno:  Raz kozie śmierć.
W bramie zatrzymał go dozorca.
 Idziesz ty stąd, łaziku jeden! To nie wiesz, że nie wolno tu wchodzić?
 Ja do pana Stefanka  uśmiechnął się Maniuś.
 Nie wolno! Już raz dostałem za swoje, gdy piłka zginęła.
Maniuś przełknął ślinę, jeszcze raz się uśmiechnął do cerbera.
 Prezesie kochany, ja w sprawie urzędowej. Umówiłem się legalnie. Od
naszej rozmowy zależy przyszłość polskiego piłkarstwa. Niech szanowny prezes
się zapyta. O piątej miałem być u pana Wacka.
Dozorca, widząc rozbrajający uśmiech na twarzy chłopca, machnął z rezygna-
cją ręką.
 A idz, tylko pamiętaj: jakżeś zbujał, to ci uszy oberwę!
 Szanowanie...  Maniuś poszedł w kierunku boiska treningowego. Tu
taj dowiedział się, że trening już skończony, a gracze myją się właśnie w szatni.
Chłopca opuściła odwaga. Zatrzymał się przed drzwiami szatni i poczuł, że cała
jego wyprawa nie ma sensu. Stefanek nie będzie chciał z nim rozmawiać. Gdyby
55
przyszedł Mandżaro albo Perełka, to co innego. Ale on, sprawca całej awantu-
ry? Już miał się wycofać do bramy, gdy w drzwiach zobaczył Stefanka. Wyszedł
świeży, wymyty. W ręku trzymał dużą sportową torbę z emblematem  Polonii".
Ubrany w jasne gabardynowe spodnie i sportową koszulę z wykładanym kołnie-
rzykiem, wyglądał jak model piłkarza, uosobienie marzeń chłopców z Woli. Na
widok Paragona uśmiechnął się.
 A gdzie reszta? Sam tu przyszedłeś?
Paragon stał chwilę jak niemowa. On, który słynął z ciętego języka, nie potrafił
wydusić z siebie ani jednego słowa.
 Gdzie koledzy?  przerwał milczenie Stefanek.
 W domu...  wymamrotał chłopiec z trudem.
 Dlaczego nie przyszli?
 Ja nie wiem, ale tak mi się zdaje, że legalnie się bali.
 A ty?
 Ja?... Ja też się bałem.
Stefanek parsknął szczerym śmiechem. Ujął chłopca pod ramię i podprowadził
do Å‚aweczki stojÄ…cej obok boiska.
 Podobała mi się wasza gra  zaczął, gdy usiedli.  Ja też kiedyś grałem
w takiej podwórzowej drużynie, tylko że nie pożyczałem sobie piłek  podkreślił
z naciskiem.
Maniuś oklapnął, jakby stracił już wszelką nadzieję. Oczekiwał, kiedy spadną
nań gromy, ale zamiast łajania usłyszał wesoły głos Stefanka:
 I ty mi się podobałeś. Masz żyłkę do piłki. Masz talent, a to już wiele.
Maniuś z trudem przełknął ślinę.
 Ja... ja, proszę pana, chciałem przeprosić za tę piłkę. Jak ciocię Franię
kocham, zrobiłem to dla kolegów, dla drużyny. Bez piłki to by w ogóle była klapa.
Stefanek ostrzej spojrzał na Maniusia.
 Ile masz lat?
 Czternaście... jeszcze nie skończyłem.
 Rodziców masz?
 Gdzie tam, proszę pana. W powstaniu zginęli.
 A kto siÄ™ tobÄ… opiekuje?
 Ciocia Frania, jeżeli tak można powiedzieć.
 A czym ona siÄ™ zajmuje?
 W spółdzielni  Czystość" pracuje, na posługi chodzi, za godziny jej płacą,
ale to deficytowe zajęcie.
 Do szkoły chodzisz?
 Chodziłem, ale...  w tym miejscu Maniuś potknął się. Stefanek zahaczył
o niezbyt miły temat. W ogóle Maniusiowi nie podobało się to wypytywanie. Czuł
się jak w komisariacie przed obliczem groznego milicjanta. Cóż takiego piłkarza,
sportowca, mogło obchodzić, kto się nim opiekuje i czy chodzi do szkoły? Może
56
jeszcze zapyta, co jedzą na śniadanie i ile płacą miesięcznie za gaz? Chłopiec
skrzywił się i nie patrząc na swego rozmówcę, dorzucił:
 Ja to najlepiej chciałbym grać w piłkę tak jak pan.  Chciał skierować
rozmowę na inne tory, ale Stefanek był nieubłagany. Wlepił weń swe szare, prze
nikliwe oczy i jeszcze raz powtórzył:
 Więc do szkoły nie chodzisz?
 Nie chodzÄ™...
 Dlaczego?
 %7łebym to ja wiedział  odrzekł wykrętnie.
 A ile klas skończyłeś?
 Sześć.
 A teraz, co robisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates