Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogarnęło, o mało nie posikałam się po nogach z wrażenia, tyle że
od pewnego czasu już w ogóle nie sikałam po nogach. Byłam
przecież starsza i teraz starałam się okiełznać swoje uczucia
poprzez szybkie rytmiczne zaciskanie i rozwieranie pięści.
- Wspaniale! - wykrzyknął, po czym wytrzeszczył na mnie
oczy.
No to ja wytrzeszczyłam oczy na niego. I położyłam się na
trawie. A on położył się obok mnie. I oboje równocześnie jak na
komendę zaczęliśmy wymachami ramion i nóg rysować na
trawie anioły. Czas przeleciał nam nie wiadomo kiedy.
86
- Belle - odezwał się w końcu. - Pora wracać.
- Tak szybko?
- Jesteśmy tu już pięć godzin. Leżymy na trawie i gapimy się
na siebie już od pięciu godzin. Proszę... Naprawdę muszę już
wracać do domu.
Smętnie pokiwałam głową.
- Jak sądzisz, czy mógłbyś użyć swoich nadludzkich mocy,
żeby przenieść mnie do samochodu? Nie każdy potrafi pomknąć
przez gęsty las z prędkością dwustu kilometrów na godzinę.
- Dwustu na godzinÄ™? Jezu!... - mruknÄ…Å‚, ale zaraz wziÄ…Å‚
głębszy oddech. - W porządku, Belle. Pojedziemy ponad
dwieście na godzinę. - Wyjął z plecaka śpiwór. - Zamknij oczy i
zarzuć mi ręce na szyję.
Uczyniłam to ochoczo. Po pierwsze, runęliśmy oboje na
ziemię, i to błyskawicznie. Po drugie, poczułam coś przyjemnie
ciepłego i miękkiego między łydkami. A po trzecie, Edwart
wykonał kilka gwałtownych ruchów i już byliśmy na nogach, i
pędziliśmy w dół zbocza.
Kiedy poczułam się wystarczająco bezpiecznie, żeby
otworzyć oczy, ujrzałam tuż przed nami skrzynię mojej
półciężarówki. Edwart właśnie hamował, otrzepując się z kurzu.
Słońce już zaszło, odniosłam jednak wrażenie, że jeszcze resztka
purpurowego odcienia gra na jego skórze.
- Podwiez mnie do mojego samochodu, jeśli łaska - rzekł. -
O ósmej muszę być w łóżku.
Uruchomiłam silnik i ten zamruczał łagodnie, jak gdyby
dostosowując się tonacją do charkotu, którego atak ogarnął nagle
Edwarta. Popatrzyłam na strumyk słodkiej wampirzej śliny
spływającej mu na brodę z kącika otwartych ust. I nagle
uświadomiłam sobie, że nawet podczas tego figlowania w trawie
na polanie ani razu mnie nie pocałował. Czyżby to z powodu
grzyba, który rozwijał się w moich zatokach? A może raczej
świadomości tego, że jedynym sposobem pozbycia się tego
grzyba było wlanie mi do nosa gorącego tłuszczu, który
87
skutecznie zwalczyłby jego kolonie? Albo też z obrzydzenia, że
gdzieś w głębi serca uważam ten grzyb za nieodłączną część
mego organizmu?
Nie. Skąd miałby o tym wiedzieć? Grzybica zatok należała
do tego rodzaju sekretów, które musiałam zabrać ze sobą do
grobu.
Do grobu! To przecież było nieuniknione. Któregoś dnia
miałam zginąć we wspaniałym wybuchu, podczas gdy Edwart
mógł żyć dalej. Może to dlatego mnie nie pocałował. Może nie
stać go było, aby się związać z osobą, której tragicznym
przeznaczeniem była przemiana w miliardy roziskrzonych
drobin.
Popatrzyłam na wychudzone ciało skulone na prawym
siedzeniu mojego auta. Za rok miałam skończyć osiemnaście lat,
a Edwart ciągle miał mieć siedemnaście. Powinien wciąż
odznaczać się młodzieńczą sylwetką dwunastolatka, podczas gdy
ja musiałam się zmienić w obwisły postdziecięcy organizm
trawiony reumatyzmem. Nie mogłam go winić za to, że nie
chciał mnie pocałować. Bo i kto chciałby całować wargi gotowe
w każdej chwili obrócić się w stary, pomarszczony proch.
Chyba że i ja stałabym się wampirem! Na pewno nic nie
powstrzymałoby ust Edwarta przed całowaniem moich warg,
gdybyśmy oboje byli tak samo nieśmiertelni. Zatem wystarczyło
mu jedynie mnie ugryzć, a już nigdy nie musiałabym się
martwić, że zamienię jego piękne młodzieńcze wspomnienia w
piekło walki z alzheimerem.
Mniej więcej trzech rzeczy byłam całkowicie pewna. Po
pierwsze tego, że Edwart był zapewne moją bratnią duszą,
przynajmniej prawdopodobnie. Po drugie tego, że miał
osobowość wampira, która łaknęła mojej śmierci - jak należało
przypuszczać, pozostającą poza jego kontrolą. A po trzecie tego,
że bezwarunkowo, nieodwołalnie, zatwardziałe, heterogenicznie i
ginekologicznie pragnęłam, żeby mnie pocałował.
88
7. MULLENOWIE
Zwit koloru skorupy jajka obudził mnie swoją łagodnością.
Moja prawa noga spoczywała pod moją lewą pachą, a wypchany
Drakula tkwił rozpłaszczony pod mym ramieniem. No tak,
początek kolejnego rozdziału.
Usiadłam chwiejnie i mimowolnie wydałam z siebie
mrożący krew w żyłach krzyk. W moim pokoju był wampir! I
także darł się wniebogłosy!
- Co ty masz na twarzy?! - wrzasnÄ…Å‚ Edwart.
- Co? Co? - Uniosłam palce do policzków i wymacałam coś
lepkiego. - To tylko moja nawilżająca maseczka na noc. -
Wiedziałam, że przez tę maseczkę wyglądam jak wojownik
dzielnie stawiający opór wysychaniu skóry twarzy.
Domyśliłam się po minie Edwarta, że próbował mnie
zrozumieć. Pewnie po to, żebym nie czuła się zakłopotana,
schylił się, zgarnął palcem trochę błota z podeszwy swego buta i
rozmazał je sobie na policzkach. Następnie uśmiechnął się do
mnie. Jakie to urocze, pomyślałam. Następnie zawył z
wściekłością, zazgrzytał zębami i gwałtownym ruchem zgarnął
błoto z oczu. Jakie to romantyczne, przemknęło mi przez myśl.
- Jak się tu dostałeś? - zapytałam, gdy wreszcie przestał
młócić rękoma jak cepami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates