[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siedzieliśmy na dworcu autobusowym w Kołobrzegu, a myśli nasze biegły na szosę, w stronę królowej autostopu. Dobra była ta nasza ciocia Ula westchnął Duduś. Człowieku, fenomenalna! westchnąłem dwa razy głośniej. Wiele się przy niej nauczyłem. Przede wszystkim, jak należy postępować z ludzmi. 321 I jak jezdzić autostopem dodał Duduś. Słuchaj powiedział po chwili. Wy się ze mnie śmiejecie, a ja nie jestem taki znowu. . . Nie jesteś znowu taki. . . potwierdziłem. Tylko powinieneś być trochę inny. I szczerze mówiąc, bardzo mi się podoba autostop. Chętnie bym z wami pojechał na drugi rok. Będzie wdechowo, tylko musisz jeszcze podciągnąć się trochę. Postaram się. Wiedziałem, że z Dudusia będą kiedyś ludzie, ale nie spodziewałem się, że tak szyb- ko. A tu Duduś na dworcu autobusowym w Kołobrzegu zupełnie się zmienił. Może morskie powietrze przesycone jodem wywarło tak zbawienny wpływ, a może system wychowawczy cioci. Gotów byłem przypuszczać, że to drugie. Powiedział, że też chciałby być morowym chłopcem, tylko babcia mu nie pozwala. Nieraz mi zazdrościł, kiedy chodziłem po drzewach, a on siedział nad encyklopedią. W ogóle zaczął się spowiadać. A ja nic, tylko słuchałem. Nie martw się, chłopie powiedziałem bo mi się serce kraje, gdy na ciebie patrzę. Wszystko będzie w porządku, bo jak się czegoś chce, to musi być. 322 I w ogóle westchnął. Nie mów do mnie Duduś , bo mi się w kiszkach przewraca. Ojciec i babcia myślą, że na zawsze zostanę małym Dudusiem, a ja chcę, żeby mnie wołali tak, jak mi na imię. Zwietnie walnąłem go w plecy będziesz Janusz, bo to naprawdę ładne imię. Pożegnałem się z Dudusiem. Trochę mi było przykro, bo Duduś Fąferski przyspo- rzył mi wiele kłopotów, a wiadomo, do kłopotów też się człowiek przyzwyczaja. Wy- kreśliłem więc Dudusia z pamięci i powiedziałem do Janusza Fąferskiego: Słuchaj, Janusz, my tu wzdychamy, ale trzeba coś wymyślić, żeby nie siedzieć na dworcu do nocy. Zaczęliśmy myśleć. Janusz pierwszy przedstawił swój plan. Rzeczy zostawimy w przechowalni bagażu, na wszystkich słupach wiodących do dworca przylepimy kartki dla cioci Uli, że żyjemy, jesteśmy w Kołobrzegu i spotkamy się na dworcu o godzinie osiemnastej, a sami pójdziemy nad morze, bo gdy się jest w Kołobrzegu, to trudno nie zobaczyć Bałtyku. Dobra jest powiedziałem. Jak zostałeś Januszem, to od razu masz dobre pomysły. 323 Zrobiliśmy wszystko według planu. Najlepiej udało nam się z kartkami. W plecaku bowiem znalezliśmy notes cioci Kabały, wyrwaliśmy z niego kartki, a na każdej kartce wypisaliśmy długopisem: Uwaga! Uwaga! Ciociu Ulo! Jesteśmy w Kołobrzegu. Czekamy na cio- cię o osiemnastej na dworcu autobusowym. Poldek i Janusz (dawniej Duduś). Rozwiesiliśmy tych kartek może ze dwadzieścia, na każdym słupie i na każdym parkanie, a potem poszliśmy nad morze wdychać jod, podziwiać krajobraz i wykąpać się. 4 Nareszcie coś innego! Do tej pory podziwialiśmy ruiny, zabytki, wiekowe bory, jeziora morenowe, a tu mo- rze. Stanąłem na brzegu. Nade mną szumiały sosny, a przede mną w wiecznym ruchu 324 przewalało się i szumiało morze. Woda miała odcień sinozielony i toczyła się srebrzy- stymi grzbietami ku złotym piaskom brzegu. A nad nią stało jak szkło przejrzyste niebo. A gdy patrzyłem przed siebie, zdawało mi się, że horyzont oddala się. Gdzieś daleko płynął statek. Ciągnął za sobą burą smugę dymu. Nad latarnią morską krążyły mewy. Przymknąłem oczy. Morze zaiskrzyło się nagie jak tafla lodu, szum się wzmógł i coś mnie zaczęło ciągnąć ku toczącym się falom. Wydałem dziki okrzyk, uniosłem do góry ręce, rozłożyłem je jak skrzydła i pobie- głem boso po rozpalonym piasku na spotkanie z morzem. Duduś pobiegł za mną, wzięliśmy się za ręce i pędem wbiegliśmy do wody. Była rozkosznie chłodna. Potem po kolana w wodzie biegliśmy wzdłuż plaży, daleko, daleko, aż upadliśmy ze zmęczenia na piasek. I to było najpiękniejsze. Leżałem na wygrzanym piasku, jak rozbitek wyrzucony przez fale, i zdawało mi się, że zacznę krzyczeć z radości. 325 Nie krzyczałem jednak, bo nie chciałem spłoszyć mew szybujących wzdłuż brzegu. Rozebrałem się szybko, a potem z rozbiegu dałem nura wprost w bałtyckie fale i przez chwilę wyobrażałem sobie, że jestem dorszem albo flądrą. Janusz nie dał nura, bo nie umiał niestety pływać. Stał na brzegu, podziwiał krajo- braz i swego ciotecznego brata. Nurkowałem za siebie i za niego. Woda była chłodna, lecz tak przejrzysta, że widzia- łem dno, a na dnie rozmaite drobne żyjątka, a nawet małą flądrę, która mknęła przede mną i przylgnęła do piasku tak, że jej nie można było zobaczyć. Gdy się już porządnie wypływałem, poszliśmy na wydmy. Położyliśmy się w słońcu. Leżeliśmy dość długo, nie mówiąc do siebie. I to było też piękne. Wiatr zmiatał piasek, a drobne ziarenka kłuły jak szpilki. I pełno piasku mieliśmy we włosach, w uszach, na ramionach. Było cicho, mewy szybowały pod wiatr na nieruchomych skrzydłach, a spienione grzywy fal uderzały bryzgami o plażę i rozbijały się na piasku. Przyjemnie było tak leżeć i zostalibyśmy zapewne do wieczora, gdyby się Dudusio- wi nie znudziło. Ni stąd, ni zowąd zaczął wykład o działaniu promieni słonecznych na ludzki organizm. 326 Organizm ludzki pod wpływem promieni słonecznych wytwarza witaminę A. To świetnie stwierdziłem. Tak, ale jeżeli zbyt długo pozostajemy pod wpływem promieni ultrafiołkowych, możemy dostać poparzenia drugiego stopnia, a nawet porażenia słonecznego. Zwłasz- cza gdy organizm nie jest jeszcze przyzwyczajony do słońca. Czuję, że pieką mnie plecy. Pozwolisz, że położę się w cieniu. Pozwoliłem wspaniałomyślnie, a sam pozostałem pod wpływem promieni ul- trafiołkowych. Czułem, jak mój organizm wytwarza witaminę A. Przez dłuższy czas nic nie robiłem, tylko wytwarzałem. Nagle na plaży usłyszałem przerazliwy krzyk. Ktoś wzywał ratunku. Zbiegłem z wydm. Zobaczyłem kobietę, która bezradnie rzucała się w nacierające fale, a dalej, kilkanaście metrów od brzegu, czerwony czepek kąpielowy. Czepek, jak korek, raz wy- nurzał się, to znowu ginął w pianie. Pojąłem, że ktoś tonie. Chwilę stałem sparaliżowany, lecz wnet rzuciłem się w wa- lące zwały wody. Przed sobą ujrzałem czerwony czepek. Dałem nurka. Zrobiłem kilka silniejszych pociągnięć rękami i nagle, jak za zielonkawym szkłem, ujrzałem drobne 327 ciało dziecka. Zaczerpnąłem powietrza i znowu nurkowałem. Chwyciłem dziecko za ramię, tak jak mnie uczono, i wypłynąłem z nim na powierzchnię. . . Dalej nie wiem, co się ze mną działo. . . Wiem tylko, że uratowałem tonącą dziew- czynkę w czerwonym czepku. Leżała w jaskrawym blasku słońca na suchym piasku, dyszała ciężko i otwierała niebieskie oczy. . . A wokół nas zbierał się tłum. Nie znoszę zbiegowiska. Chciałem przedrzeć się przez pierścień ludzi, lecz wtedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|