Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cuchy, \e mają podarte szynele, to kobiety, te, które jeszcze nie widziały wędrownych grajków, spoglądały z
wyrzutem na zachwycone kobiety, które chodziły z muzykantami od rana. Kiedy jednak grajkowie za-
trzymali się, dali sobie oczyma znak, przymknęli powieki, po czym zaczęli grać  Płynie strumyczek
szemrząc cicho... , kiedy grali znów jakby zza lasów-borów, z wielkiej oddali, ot, tak sobie, tylko od nie-
chcenia popychali czule melodię, która ciągle jakby zamierała, bo jakby się w ogóle nie starali grać, nigdy
nie dęli z całej siły w trąbki i klarnety, aby pokazać, kto zdoła głośniej, raczej wprost przeciwnie: kto potrafi
zagrać ciszej, byle jak na tej trąbce i puzonie, i rogu, ot tak, jakby szeptem, to nawet te kobiety, rozczaro-
wane wyglądem wędrownych grajków, teraz te\ zaczynały się uśmiechać, tak jak te, które ju\ rano oczaro-
wała szumawska muzyka, i na ich twarzach pojawiał się taki sam uśmiech, taka sama radość, \e zaszczycone
są tym, \e słyszą taką czułą, taką wzruszającą muzykę...
Kiedy pewnego razu zaczął padać deszcz, muzykanci nie grali. Widząc, jak starannie zawijają swoje in-
strumenty w ceratę, kobiety przestraszyły się. A potem weszli do gospody, usiedli tam sobie i chocia\ ich
goście prosili, \eby zagrali, grajkowie z Szumawy nie zagrali, bo grali tylko na ulicy, tylko na stojąco i 
dla ludzi. Siedzieli tak i w milczeniu pili piwo, i jakby opuściły ich troski, siedzieli i pili beztrosko piwo, od-
poczywali, rozglądali się i cieszyli się tym, co widzieli, nie pragnęli niczego poza tym, \eby tylko tak sie-
dzieć i patrzeć, rozglądać się wokół siebie. Ale kobiety stały w bramie gospody, ściśnięte tak jedna przy dru-
giej, \e jak któraś się obróciła, to wypychała inną na deszcz. Lało jak z cebra, ale kobiety miały widzenie, \e
chmury się rozpraszają i padają ju\ ostatnie krople, \e za gospodą niebo jest ju\ błękitne, i raz po raz któraś z
nich, przemoczona do suchej nitki, wpadała do lokalu i oznajmiała grajkom, \e ju\ przestaje padać. Ale mu-
zykanci siedzieli i nie pragnęli niczego, tylko tak siedzieć a\ do wieczora i patrzeć na rzeczy i ludzi wokół
siebie, nie chciało im się ani chodzić, ani grać, tylko siedzieć i rozglądać się tępo i błogo wokół siebie.
Kobiety wyszły i oznajmiły wszystkim, \e muzykanci z Szumawy ju\ stroją instrumenty i wprost nie
mogą się doczekać chwili, kiedy znowu zaczną grać. Niektóre wyglądały na dwór, inne wyszły przed go-
spodę, spoglądały w górę, deszcz lał, tak \e natychmiast były mokre, \e woda z nich ściekała, stały w buci-
kach w ogromnych kału\ach a\ po kostki, ale wesoło powracały do bramy i oznajmiały, \e lada chwila prze-
stanie padać.
Pokochałem matkę jeszcze bardziej, kiedy na wiosnę przyszli muzykanci z Szumawy. W samym tylko
fartuchu, nakarmiwszy prosięta, wybiegła z browaru i grajkowie poprowadzili ją w świat jeszcze piękniejszy
ni\ browar, i mamusia zapomniała, \e to południe, i z gromadką kobiet przeszła głównymi ulicami, aby
uliczkami dotrzeć na kraniec  Abisynii , a\ do gazowni i boiska sportowego, gdzie obróciła się i zobaczyła,
\e słońce ju\ zachodzi. I nie była sama, z Załabia wracały z nią kobiety, które tak\e ocknęły się dopiero pod
wieczór i przypomniały sobie, \e w domu czeka na nie mą\ i dzieci przy kolacji, próbowały biec, ale nie-
miłosierne słońce zaszło.
U nas w domu ojciec sam nakrył sobie do stołu, kiedy indziej pił kawę i jadł chleb, ale dzisiaj miał
ochotę zjeść na kolację mięso z sosem, siedział nad sztućcami, trzymał ły\eczkę i podzwaniał, i blady wyglą-
dał przez okno, coś go ogromnie zaciekawiło na kominie browaru, wstał, oparł się o stół i nadal wpatrywał
się w ten komin, który rysował się na tle wieczornego nieba, jerzyki latały tam i z powrotem pogwizdując,
tatuś podzwaniał ły\eczką o brzeg talerza.
Kiedy mamusia wróciła, pełna winy, pospiesznie rozpaliła pod kuchnią i podgrzała sos z mięsem, a gdy
podgrzała i przyniosła na stół, tatuś wstał, odrzucił ły\eczkę, nalał sobie letniej kawy i ukroił kromkę chleba,
i jedząc z wolna, wpatrywał się ciągle w ten browarniany komin.
Wracałem znad rzeki, słońce zachodziło, po przystani biegła pani Woszoustowa, a za nią jej rozbe-
stwiony mał\onek, biegła, a on chciał ją schwycić za włosy, ale pani Woszoustowa biegła szybciej i pan Wo-
szoust capnął ręką obok, ale oboje biegli dalej i pan Woszoust wołał:
 Dam ja ci tych twoich wędrownych grajków!...
Gdy znalazłem się na krańcu Załabia, słońce zachodziło, zobaczyłem, jak po przystani biegnie pani Za-
wieska, za niÄ… mechanik pan Zawieski, on krzyczy, a ona biegnie dalej. Zawieski ciÄ…gle siÄ™ stara, \eby mu
wyszedł krok i \eby mógł kopnąć swoją mał\onkę w tyłek, ale jego pani, kiedy jej mał\onkowi krok wy-
szedł, przyspieszyła trochę i tak biegli dalej, i pan Zawieski ciągle nie mógł w biegu znalezć tego miejsca, w
którym mógłby się oprzeć jednym butem, tak \eby szpicem drugiego buta kopnąć swoją mał\onkę. Biegli
więc dalej i pan Zawieski ryczał:
 Ju\ ja ci wybiję ze łba tych twoich Szumawiaków!
I ju\ się ta para mał\eńska zanurzyła w mrok i przebiegła pod mostem kolejowym.
57
Mo\e w najbli\szej wiosce pani Zawieska osłabnie i jej mał\onkowi wyjdzie wreszcie ten krok...
Gimnazjalistka [top]
Największymi dziećmi w naszym miasteczku byli ludzie dorośli, spośród tych dorosłych zaś ci miesz-
kańcy, którzy grywali w teatrze amatorskim. Niemal wszyscy przychodzili do nas, do browaru, ilekroć odby-
wało się świniobicie albo kiedy nadchodził czas kuropatw oraz zajęcy, a przede wszystkim kiedy nadchodził
czas prób generalnych.
Co dwa miesiące nasze towarzystwo cieszyło się z powodu nowej sztuki, którą najpierw przez kilka
wieczorów czytali u nas w pokojach, pili piwo i smarowali sobie smalcem pajdy chleba, i wstępnie czytali
to, co będą grać. A potem jechali do Pragi, \eby zobaczyć, jak tę sztukę grają w stolicy. I wówczas nadcho-
dził najpiękniejszy okres prób.
Ledwie matka nakarmiła prosięta i dała pić kozom, na długo przed próbą wkładała kostium, błękitny
kostium, i wziąwszy pod pachę swoją rolę raz pieszo, kiedy indziej znów na rowerze udawała się do mia-
steczka. I to nie była ju\ moja matka, lecz owa kobieta, która będzie grać w najbli\szym przedstawieniu.
Kiedy grano Przedmieście, to mamusia mówiła z takim praskim akcentem i tak nieprzyzwoicie, \e tatuś się-
gał po rolę, czy to aby tam jest. Kiedy jednak grała Władczynię Mórz, to się znów tak oddaliła, \e z tatusiem
rozmawiała bardzo podra\nionym tonem, a kiedy grała Norę, to najpierw była dla ojca ogromnie \yczliwa,
usługując mu niemal na ka\dym kroku, ale potem, kiedy Nora zmieniła się w sztuce, mamusia groziła ojcu
rozwodem, straszyła, \e go opuści, i tatuś uspokoił się dopiero wówczas, kiedy przeczytał w tekście sztuki,
\e to jej rola w ostatnim akcie, \e mamusia wcale tak nie myśli. Mimo to jednak nie całkiem wyzbył się lęku,
bo mamusia grała to daleko lepiej ni\ w \yciu, tak szczerze mówiła to, \e go opuści i zacznie sama nowe
\ycie.
Najbardziej ojciec się cieszył, kiedy matka grała Desdemonę. Ostatni akt tatuś prze\ywał zupełnie tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates