[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pustą urnę i zachwiała się, jakby miała zaraz zemdleć. Rolly chwycił ją pod ramię, lecz szybko dała mu znać uniesioną dłonią, że nic jej nie jest. Grace, z własnej inicjatywy, przywiozła pojedynczą różę> którą teraz rzuciła w morze. - Do widzenia, ciociu Tess - powiedziała. - Jeszcze raz ci dziękuję za książkę. Cynthia oznajmiła z samego rana, że chce wygłosić kilka zdań, ale gdy nadeszła na to pora, zabrakło jej sił. Ja też nie potrafiłem znalezć słów adekwatnych do sytuacji, zresztą uznałem, że nasze uczucia najlepiej oddaje proste dziecięce pożegnanie Grace. Kiedy zawijaliśmy do przystani, zwróciłem uwagę na niską czarną kobietę w dżinsach i beżowej skórzanej kurtce stojącą przy końcu nabrzeża i uważnie wpatrującą się w naszą motorówkę. Była prawie tak samo szeroka, jak wysoka, ale poruszała się zwinnie i z wdziękiem. Podbiegła i chwyciła rzuconą linę, żeby pomóc kierownikowi domu pogrzebowego zacumować na wyznaczonym miejscu. Po chwili zwróciła się do mnie z dość wyraznym bostońskim akcentem: - Terrence Archer? - Tak. Okazała policyjną służbową legitymację wystawioną na detektyw Ronę Wedmore. Ale nie z Bostonu, tylko z Milford. Podała rękę Cynthii, pomagając jej przeskoczyć na pomost, podczas gdy ja przeniosłem Grace i postawiłem ją na starych poczerniałych deskach. - Chciałabym zamienić z panem kilka słów na osobności - dodała, o nic nawet nie zapytawszy. Cynthia, przy której stanęła Pam, odparła szybko, że zaopiekuje się małą. Rolly z Millicent pozostali na uboczu. Ruszyłem więc za Wedmore pomostem w kierunku stojącego na końcu czarnego, nieoznakowanego wozu policyjnego. - Chodzi o zabójstwo Tess? - zapytałem. - Aresztowaliście podejrzanego? - Nie, proszę pana, jestem tu w innej sprawie - odparła. - Nie wątpię, że nasz wydział dochodzeniowy dołoży wszelkich starań, by do tego doprowadzić, ale tamto śledztwo prowadzi ktoś inny, chociaż w pewnym sensie jestem również zainteresowana jego wynikami. - Mówiła bardzo szybko, wyrzucając z siebie głoski z szybkością karabinu maszynowego. - Chciałam zadać panu kilka pytań na temat Dentona Abagnalla. Całkowicie mnie tym zaskoczyła. - Słucham. - Zaginął. Nie daje znaku życia już od dwóch dni. ~ Rozmawiałem przez telefon z jego żoną przedwczoraj rano, gdy nie wrócił na noc do domu. Sam jej poradziłem, żeby zawiadomiła policję. - Nie widział go pan od tamtej pory? - Nie. - Nie kontaktował się z panem? Przypominało to grę w ping-ponga. - Nie. Skłonny jednak jestem sądzić, że jego zniknięcie ma coś wspólnego z zabójstwem ciotki mojej żony. Odwiedził ją na krótko przed jej śmiercią. Zostawił swoją wizytówkę, którą przypięła na korkowej tablicy na ścianie, jak powiedziała mi przez telefon. Ale gdy znalazłem jej zwłoki, wizytówki na tablicy nie było. Wedmore zapisała to sobie w notesie. - On pracował dla państwa? - Tak. - I podczas tej pracy zniknął. Nie było to pytanie, więc tylko przytaknąłem ruchem głowy. - Co pan o tym sądzi? - O czym? - O jego zniknięciu? - rzuciła nieco zniecierpliwiona, jakby chciała dodać: A o czym my tu, u diabła, mówimy? . Przystanąłem i zapatrzyłem się na bezchmurne błękitne niebo. - Aż nie chce mi się o tym myśleć - przyznałem wprost. - Uważam jednak, że on także nie żyje. Podejrzewam nawet, że gdy był u nas i przedstawiał dotychczasowe wyniki swojej pracy, telefon, który odebrał, mógł być właśnie telefonem od pózniejszego mordercy. - O której to było godzinie? - Około piątej po południu, z dokładnością do paru minut. - Więc było to przed piątą, o piątej czy trochę pózniej. - Powiedziałbym, że o piątej. - Pytam, ponieważ kontaktowaliśmy się już z operatorem jego sieci komórkowej i uzyskaliśmy zestawienie wszystkich rozmów przychodzących i wychodzących spod jego numeru. Otóż o piąte) po południu ktoś dzwonił do niego z budki telefonicznej w Derby - Ciotka mojej żony mieszkała w tamtych stronach. - A godzinę pózniej odebrał jeszcze jeden telefon z budki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|