[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedmiocalowa jaszczurka o czterech ramionach, trudno go przeoczyć. Aagodnie mówiąc, ma kłopoty z mózgiem. Wiesz, ma to coś wspólnego ze zmienianiem ciał. - Ach tak! Może to Tsurisjanin? - Znasz się z Tsurisjanami? - Miałem z nimi przeboje, walczyć jak ogień - tłumaczył Kookie. - Ale to było w inny czas. - Co się z nami stanie? - zapytał Bill. - Chyba umrzeć na pewno - powiedział Gumadożucia posępnie i gardłowo. - Oni tutaj zabijać - okaleczać - torturować piratów. Zawsze wkurzeni na Ham i ja. Napadaliśmy na ich wielkie miasta, ukraść cały skarb Klingianów. Teraz ja złapany - ho, ho, ty też. - Dziękuję za współczucie. Ośmielę się zapytać, w jaki sposób został schwytany taki wielki umysł jak ty? - Siatka posmarowana miodem. My, Kookie, trochę głupie. Taka stara sztuczka wpaść. - A czy wiesz, co z tobą zrobią? - Mam dużo obaw - mruknął Gumadożucia. - Ludzie tutaj, na Rathbone, sławni, że robić dywaniki. Zawsze wypatrywać nowe materiały. Bill spojrzał na gęste, bujne futro Kookiego. I chociaż współczuł wielkiej obcej bestii, nie mógł się powstrzymać od myśli, jaki ładny byłby z niej dywanik. - A to pech - Bill starał się okazać mu współczucie. Kookie zamrugał złymi, czerwonymi oczkami i wychwycił fałsz w głosie Billa. - Ludzka skóra jest nieprzemakalna też - warknął. - No cóż, przypuszczam, że tak. - Być z niej bardzo dobry dywanik do łazienki. Właśnie wtedy rozległ się szczęk klucza w zamku i drzwi celi otworzyły się. Weszło czterech strażników. Byli niezwykle wysocy i szczupli, mieli podłużne głowy w kształcie fasolki szparagowej i ciała, które wyglądały tak, jakby znajdowały się w ostatnim stadium wychudzenia. %7łeby przejść przez drzwi celi, musieli zgiąć się prawie wpół, a potem w środku nie mogli już się wyprostować. Ich czterech dodanych do Billa i Kookiego zatłoczyło małą celę do ostateczności. Bill pierwszy raz oglądał żywych Swinglów*, choć oglądał już ich wizerunki w Księdze identyfikacji obcych nieprzyjaciół, którą musiał studiować cały ludzki personel wojskowy, by poznać sylwetki wielu rozmaitych wrogów. Strażnikami dowodził swinglijski oficer. Był o pół głowy wyższy od pozostałych i należał, o czym Bill dowiedział się pózniej, do klasy oficerskiej, która szczyciła się swoim przewyższającym innych wzrostem. Nosił czapkę ze skóry czarnego niedzwiedzia, na jej widok Gumadożucia skulił się ze strachu i wydał żałosny okrzyk. Strażnicy wyprowadzili ich z celi i powiedli korytarzem, popędzając małymi ludzkimi szpikulcami, które nosili specjalnie na takie okazje. Był to długi korytarz, zbudowany z topornie ciosanych głazów, pokryty palmowym listowiem. Po mniej więcej trzydziestu jardach korytarz rozchodził się na dwa odgałęzienia. W tym miejscu strażnicy podzielili się, jedna grupa poprowadziła Kookiego ścieżką po prawej ręce, a druga zabrała Billa w lewą stronę. Grupie Billa towarzyszył oficer w niedzwiedziej czapce, lecz Bill nie wiedział, czy jest to dobra czy zła wiadomość. Swinglowie* nie powiedzieli jak dotąd ani słowa, choć Bill próbował zwracać się do nich najpierw w shmendriku, głównym języku handlowym ludu Swinglów*, potem w esperanto i wreszcie w chinga franca, szeroko używanym języku ludu chingerskich jaszczurek, który właśnie odkryto ostatnio w maszynie tłumaczącej pochodzącej z wraku statku Chingerów. Tłumacz wbudowany w Billa potrafił bez trudu radzić sobie z tymi wszystkimi językami, lecz Swinglowie* zachowywali się tak, jakby w ogóle nie słyszeli żadnych dzwięków, a tym bardziej dzwięków zrozumiałych. Po chwili Bill zamknął się i zaczął zwracać uwagę na otoczenie. Zeszli w dół po krętych schodach, potem po następnych. We framugach drzwi płonęły pochodnie, a znajdujące się tu i ówdzie antyczne jarzeniówki wystarczały akurat, by zmienić zdecydowanie posępną atmosferę w absolutnie ponurą. Wzdłuż całej drogi ciągnęły się cele, z których dobiegały Billa zabawne piskliwe dzwięki, jakby nietoperzy ucztujących na czymś, co im nie smakowało. Ale on nie mógł stwierdzić, co to naprawdę było, i dopiero pózniejsze badania wykryły, że była to umieszczona tam przez Swinglów* maszyna dzwiękowa, ustawiona tak, by wydawać denerwujące dzwięki. Nieprzypadkowo Swinglowie* znani byli jako jedna z najsubtelniejszych ras Galaktyki. Oczywiście przyczynił się do tego ich wysoki wzrost. Stworzenia, które wyglądają tak śmiesznie jak Swinglowie*, z przerażającymi pomarańczowymi perukami zamiast włosów, ogromnymi przygarbionymi ramionami i otaczającą ich aurą szalonego roztargnienia, są skłonne do rozwijania poczucia humoru, z którym nieuchronnie łączy się inteligencja pozwalająca unikać bycia wyśmiewanym. Kiedy to jest już dobrze opanowane, pojawiają się inne formy inteligencji. Swinglowie* nie mieli jeszcze dość czasu liczonego w eonach, by wyjść poza wczesny etap rozwijania sposobów unikania bycia wyśmiewanym. Czuli się nawet upokorzeni tym, że nie wymieniono ich w Standardowym słowniku obcych ras Morrisona ani też w uzupełnieniu pod: Rasy obce (Wysocy). Ostatnio poświęcono im kilka dokumentacji, z których najważniejszą jest praca Sloana Bustera Szczupli ukazująca Swinglów* w zdecydowanie zbyt korzystnym świetle. Swinglowie*-kupcy pojawiają się okazjonalnie w zdominowanym przez Ziemię Kosmosie, ale mają tendencję do omijania go, ponieważ ludzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|