Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

grodu i podgrodzi wyległy tłumy, witając go radosnymi okrzykami niczym powracającego z wyprawy
zwycięskiego wodza. Mieszko dziękował ręką i uśmiechem, ale zmieszany był i zaskoczony. Tak licznego
zjazdu nie spodziewał się ani nie pragnął, chciał się jedynie spotkać ze starymi towarzyszami i pomówić z paru
zasiedziałymi ludzmi, którym mógł zaufać. Tymczasem wśród zebranych widział przeważnie nieznane twarze, a
choć przywykł jednać sobie ludzi samym wyglądem i obejściem, nie łudził się, by temu mógł przypisać
powszechny zapał, z jakim go witano. Zarówno prosty lud, jak i rycerstwo widzi w nim prawowitego następcę
zmarłego króla i w nim pokłada nadzieję odmiany. Nie inaczej zrozumieją to na dworze w Płocku, gdzie
niewątpliwie dojdzie wieść o wypadkach, budząc podejrzenia co do jego zamiarów.
Po uczcie powitalnej W Jastrzębcu Mieszko długo w noc rozmyślał, jak temu zapobiec. Jeśli nawet władza
była jego przeznaczeniem, nie zamierzał jej objąć przez wojnę domową i nie pozwoli się do niej wciągnąć
wbrew swej woli. Choćby nawet większość stanęła po jego stronie, wynik walki niepewny, pewne natomiast
opłakane skutki. Cokolwiek zresztą miałby przedsięwziąć, potrzebny jest czas.
Po nocnych rozmyślaniach Mieszko obudził się pózno. Spokojniejszy był, ale zdało mu się, że się postarzał
o lata. To, czego doświadczył w podróży, uświadomiło mu, że wywołane bezprawiem palatyna wrzenie za lada
powiewem rozgorzeć może buntem, nad którym nie zdoła zapanować. Musi go przygasić w zarodku. Wracając
do kraju nie przypuszczał, że stanie wobec zagadnień, do których rozwiązania nie był przygotowany. Znał swą
aż nadmierną ufność do ludzi i nigdy dotychczas nie musiał się przy tajać. Rada starego Chwaliboga była
rozsądna i życzliwa, ale trudna do wykonania. Postanowił skrócić swój pobyt i wracać do Krakowa, a na
pożegnanie wyjaśnić przybyłym, czego się po nim mogą spodziewać.
Dzierżysław zdziwiony był, a nawet jakby urażony, gdy Mieszko oznajmił mu swe postanowienie, prosząc
zarazem, by zawiadomił rycerstwo, że po niedzielnym nabożeństwie w Stopnicy zamierza im podziękować za
ofiarowane mu dary, a zarazem pożegnać się. Dzierżysław próbował skłonić królewicza, by zmienił
postanowienie, przyrzekając łowy urządzić w okolicznych borach, ale choć pokusa była wielka, Mieszko oparł
się jej, z żalem myśląc, że minął czas, który mógł poświęcić tylko swym zamiłowaniom, Dzierżysławowi zaś
wyjaśnił, że przyrzekł matce jak najszybszy powrót.
Nie o łowach jednak myślał jadąc do Stopnicy, choć dzień zdał się jakby do nich stworzony. Po lekkiej
ponowię wysokie już słońce roziskrzyło świat, najlżejszy powiew nie strącał osiadłego na drzewach szronu i
okiści. Rozważał, co mu powiedzieć wypadnie, by nie zrazić sobie przychylnych ludzi, a zarazem upewnić
stryja, że praw swych nie zamierza siłą dochodzić. Po raz pierwszy przemawiać miał do tak licznego
zgromadzenia, a to, co chce i musi powiedzieć, nie będzie po myśli większości zebranych.
Niewielki kościół wypełniony już był po brzegi i przed nim zgromadził się tłum, tak że królewicz z
Dzierżysławem przepychać się musieli do wnętrza. Radosne okrzyki, jakimi powitano Mieszka, zmieszały go
jeszcze bardziej. Z żalem myślał, że nie tak żegnać go będą po tym, co powie. Nie mógł się skupić w czasie
nabożeństwa, wolałby pożegnanie mieć już za sobą. Gdy tylko pleban, pobłogosławiwszy go, skierował się do
zakrystii, Mieszko wstał i podszedłszy do otwartej bramy kościoła zatrzymał się. Niespodzianie naszło go
wspomnienie ojca, gdy po koronacji w złocie i purpurze ukazał się w bramie gnieznieńskiej katedry wobec
morza zgromadzonych tłumów. A w nim chcą widzieć następcę tego mocarza, który wznosił i obalał trony, gdy
tali stoi w drzwiach parafialnego kościoła w podróżnym kożuchu, przeczuwając, że nigdy tych nadziei spełnić
nie zdoła. Tym siłom, które powaliły Bolesława, nie sprosta. Najchętniej dosiadłby konia i ruszył w powrotną
drogę, ale tłum umilkł w widocznym oczekiwaniu na jego słowa.
W ciszy, zrazu niepewny, rozległ się głos Mieszka. Pamiętał przestrogę starego Chwaliboga, że słuchać go
będą nie sami wrogowie Sieciecha, i zaczął:
 Pacholęciem musiałem z kraju uchodzić. Wielkoduszności naszego węgierskiego krewniaka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates