[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachować naturalny rytm oddechu. I nasłuchiwałem. %7ładnego dzwięku. Uchyliłem powieki. Niepokojące wzory. Zamknąłem znowu. Ciałem starałem się wyczuwać wibracje skalnej powierzchni, na której leża- łem. %7ładnych wibracji. Otworzyłem oczy i powstrzymałem odruch, by je zamknąć. Uniosłem się na łokciach, podciągnąłem pod siebie kolana, wyprostowałem grzbiet i odwróciłem głowę. Fascynujące. Nie pamiętałem takiej dezorientacji od czasu, kiedy piłem w barze z Lukiem i Kotem z Cheshire. Wokół nie dostrzegłem ani śladu koloru. Wszystko było czarne, białe albo w odcieniach szarości. Jakbym znalazł się na negatywie fotografii. To, co uznałem za słońce, wisiało jak czarna dziura o kilka średnic nad horyzontem, po prawej stronie. Niebo było bardzo ciemnoszare i płynęły po nim hebanowe chmury. Moja skóra miała barwę atramentu. Za to skały pode mną i dookoła, niemal przejrzyste, lśniły kostną bielą. Wstałem powoli, rozejrzałem się. Tak. Grunt był rozjarzony, niebo ciemne, a ja stałem się cieniem między nimi. To uczucie wcale mi się nie podobało. Powietrze było suche i chłodne. Stałem u podnóża łańcucha gór-albinosów, tak jaskrawych, że nasuwało się porównanie z Antarktydą. Ciągnęły się po lewej stronie, coraz dalsze. Po prawej, gdzie tkwiło coś, co wziąłem za poranne słońce, góry, niskie i łagodne, opadały ku czarnej równinie. Pustynia? Musiałem unieść dłoń i osłonić oczy przed. . . przed czym? Antyblaskiem? Szlag! spróbowałem powiedzieć i natychmiast zauważyłem dwie rzeczy. Przede wszystkim słowo pozostało bezgłośne. Po drugie, szczęka bolała mnie w miejscu, gdzie trafił cios ojca. Czy może jego kopii. Raz jeszcze rozejrzałem się w milczeniu. Wyjąłem karty. Koniec zastrzeżeń co do wezwań. Wyszukałem Atut Ghostwheela i skoncentrowałem uwagę. Nic. Karta była całkiem martwa. Ale w końcu to Ghost kazał mi siedzieć ci- cho. Może po prostu odmawiał odpowiedzi na wezwanie. Przerzuciłem resztę ta- lii. Zatrzymałem się przy Florze. Zwykle nie odmawiała mi pomocy w trudnych chwilach. Studiowałem jej śliczną buzię, słałem wezwanie. . . 38 Nie drgnął nawet jeden z jej złotych loków. Nawet o jeden stopień nie spadła temperatura Atutu. Karta pozostał kartą. Spróbowałem mocniej, wymruczałem nawet zaklęcie wspomagające. Nikogo nie było w domu. Zatem Mandor. Kilka minut poświęciłem jego karcie, z takim samym wyni- kiem. Sprawdziłem Randoma. Jak wyżej. Benedykta i Juliana. Nic i nic. . . Potem jeszcze Fionę, Luke a i Billa Rotha. Trzy kolejne porażki. Wyjąłem nawet kilka Atutów Zguby, ale nie zdołałem dosięgnąć Sfinksa ani budowli z kości na szczy- cie zielonej szklanej góry. Złożyłem je, włożyłem do futerału i schowałem. Pierwszy raz od pobytu w kryształowej grocie miałem do czynienia z takim zjawiskiem. Z drugiej strony, na wiele sposobów można zablokować Atuty, a jeśli o mnie chodzi, w tej chwi- li był to problem czysto akademicki. Bardziej zależało mi na zmianie otoczenia w bardziej przyjazne. Studia nad działaniem kart mogę odłożyć na pózniej. Ruszyłem przed siebie. Moje kroki były całkiem bezgłośne. Gdy kopnąłem kamyk, nie słyszałem, jak odbija się od skały. Biel po lewej stronie, czerń po prawej. Góry albo pustynia. Pomaszerowałem w lewo. Nic się nie poruszało oprócz czarnych, bardzo czarnych chmur. Po drugiej stronie każdego głazu niemal oślepiający obszar zwiększonej jasności: zwariowa- ne cienie w zwariowanej krainie. Skręt. . . jeszcze raz w lewo. Trzy kroki, potem ominąć głaz. W górę. Przekroczyć grzbiet. Zejść w dół. Skręt w prawo. Wkrótce czerwone pasemko między skalami po lewej. . . Nic. Może następnym razem. . . Lekkie ukłucie w nosie. %7ładnej czerwieni. Dalej. Szczelina po prawej, za następnym zakrętem. . . Rozmasowałem skronie; zaczęły boleć, kiedy nie pojawiła się żadna szczelina. Oddychałem z wysiłkiem i czułem krople potu na czole. Szarozielone desenie i suche kwiatki, jasnoniebieskie, nisko pod tamtym ru- mowiskiem. . . Lekki ból karku. %7ładnych kwiatków. %7ładnej szarości. %7ładnej zieleni. W takim razie niech chmury się rozstąpią i ciemność słońca zaleje ziemię. . . Nic. . . . I plusk płynącej wody z małego potoku, w następnym żlebie. Musiałem się zatrzymać. Głowa pulsowała bólem, ręce mi drżały. Dotknąłem skalnej ściany po prawe stronie i wydała mi się dostatecznie materialna. Bujna rzeczywistość. Dlaczego tak mi się opiera? I jak się tutaj dostałem? I gdzie jest tutaj? Uspokoiłem się. Wyrównałem oddech, zebrałem siły. Ból głowy przycichł, odpłynął, zniknął. Ruszyłem dalej. Pieśni ptaków i łagodny wietrzyk. . . Kwiat w wąskiej szczelinie. 39 Nic. I pierwsze ukłucie powracającego oporu. Pod wpływem jakiego czaru się znalazłem, że utraciłem zdolność chodzenia w Cieniu? Nigdy nie przypuszczałem, że można ją komuś odebrać. To nie jest zabawne spróbowałem powiedzieć. Kimkolwiek, czym- kolwiek jesteś, jak to zrobiłeś? Czego chcesz ? Gdzie się chowasz? I znowu nie usłyszałem niczego, a zwłaszcza odpowiedzi. Nie wiem, jak tego dokonałeś. Ani dlaczego myślałem, poruszając usta- mi. Nie czuję, żeby działał na mnie czar. Ale musiałem się tu znalezć z jakiegoś powodu. Bierz się do dzieła. Powiedz, czego ode mnie chcesz. Nada. Szedłem dalej, bez przekonania próbując dokonać przeskoku w Cieniu. Rów- nocześnie zastanawiałem się nad sytuacją. Miałem uczucie, że w całej tej sprawie nie dostrzegam czegoś oczywistego. . . . I mały czerwony kwiatek pod skałą, za najbliższym zakrętem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|