[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogóle mogło poruszyć? Opanowany ton głosu i cierpliwość nie uspokoiły go, wręcz jeszcze bardziej wzburzyły było mieć o to do mej pretensję. A jednak właśnie słowo "strach" najlepiej oddawało to, co czuł za każdym razem, gdy zbliżał się do dziecka. Przyglądała mu się z ciekawością, musiał więc coś wymyślić. - Denerwuje mnie, kiedy słyszę, jak kwilą albo płaczą. Na samą myśl o płaczącym dziecku krople potu wystąpiły mu na twarz. Powróciło słabe wspomnienie nocnego koszmaru, ale tym razem nie odsunął go; zamknąwszy oczy, spróbował je uchwycić. Zobaczył coś, co mu przedtem umknęło: chciał w swoim śnie, by dzieci przestały płakać. Teraz nagle zrozumiał, że cisza była równie straszna jak płacz. Ich nagłe zamilknięcie oznaczało śmierć. Był tego pewien. I z jakiegoś powodu był za nią odpowiedzialny. Jezu! Minęło sporo czasu, nim otworzył oczy. Czuł ogromne fizyczne zmęczenie, był roztrzęsiony i wypalony psychicznie. Nie poruszyła się. Stała przy nim, obserwując go z mieszaniną troski i lęku. - Czy w Stephensville chciałaś się ode mnie uwolnić z powodu małego? - zapytał. - Co mu zrobiłem? - Nic. - Kendall, nie kłam. Mam uraz wobec małych dzieci i nie wiem dlaczego. Jeśli nie jestem ohydnym sukinsynem, musi być jakiś tego powód. Jaki? - Nie wiem. - Powiedz mi. - Nie wiem!!! Nie wiem!!! Rozdział siedemnasty Jestem w ciąży! Usiłując powściągnąć nieco swoją radość, Kendall mocniej ujęła kierownicę. Kiedy szła po ulicy, śmiała się głośno sama do siebie. Gdyby ktoś ją mijał, mógłby pomyśleć, że oszalała, ale za bardzo była szczęśliwa, żeby się tym przejmować. Matt z pewnością niczego nie podejrzewał. Nic w tym niezwykłego, że wyszła z domu niemal o świcie. Często przychodziła do biura przed oficjalną godziną rozpoczęcia pracy, aby trochę w spokoju popracować. Tego ranka pojechała jednak do gabinetu ginekologa. Wolała poczekać z przekazaniem tej rewelacji Mattowi do czasu, gdy lekarz potwierdzi, że upragniony potomek Burnwoodów został poczęty. Wymogła na doktorze i jego personelu zachowanie tajemnicy. Wieści rozchodziły się po Prosper zbyt szybko, a nie chciała, by Matt dowiedział się o tym od kogoś innego, zanim ona będzie miała okazję mu powiedzieć. Może podczas lunchu? Tak, zadzwoni i umówi się z nim gdzieś na mieście. Albo lepiej poczeka do wieczora. Zjedzą obiad przy świecach. Było wciąż jeszcze wcześnie, gdy zajechała przed gmach sądu. Jej samochód był jedyny na parkingu. Szła jak na skrzydłach w kierunku budynku, a potem opustoszałym korytarzem prowadzącym do jej biura. Kiedy skręciła za róg, zauważyła, że w jej pokoju pali się światło. Widocznie Roscoe też wcześnie zaczął pracę. Wetknęła głowę w na pół otwarte drzwi i zamiast powiedzieć zwyczajnie "dzień dobry", wykrzyknęła: - Boże święty! Dozorca podskoczył ze strachu, ale kiedy zobaczył, że to Kendall, z jego oczu znikło przerażenie i przybrały przepraszający wyraz. - Miałem nadzieję, że zdążę posprzątać przed pani przyjściem, pani Burnwood. Niesamowity akt wandalizmu. Odłamki zbitej szyby w drzwiach zasypały podłogę. Dokumenty z rozbitej szafy na akta porozrzucano po całym pomieszczeniu. Książki prawnicze zostały zmiecione z półek. Dwa fiołki afrykańskie, które tak troskliwie pielęgnowała, wyrzucono z doniczek na biurko. Leżały na nim tylko połamane listki i kopczyk wilgotnej ziemi, resztę zmieciono na podłogę; porwano, połamano, zmiażdżono. Skórę na fotelu pocięto. - Kto to zrobił? - Nie sądzi pani, że to dzieło tej białej hołoty, Crooków? Owszem, sądziła, ale nie powiedziała tego na głos. Wezwała policję i niemal natychmiast przyszło dwóch policjantów. Zaczęli rutynowe czynności, ale Kendall widziała, że zupełnie się do tego nie przykładają. Kiedy skończyli pobierać odciski palców, odprowadziła ich korytarzem, nie chcąc, by rozmowa doszła do uszu Roscoe. - Udało się wam odkryć jakieś podejrzane odciski palców? - Trudno powiedzieć - oświadczył jeden z nich. - Pani, pani sekretarki i tego starego czarnucha to pewnie będzie wszystko, co odkryjemy. - Skąd pani wie, że to nie on? - Drugi policjant skinął głową w kierunku biura. Kendall poczuła się tak dotknięta rasistowskim określeniem "czarnuch", że przez moment nie pojęła, o co tamtemu chodzi. - Pan Calloway? - spytała z niedowierzaniem. - A jaki mógłby mieć w tym cel? Wymienili spojrzenia, wyrażające nieme potępienie dla jej naiwności. - Tak ... no więc może pozwoli pani, pani Burnwood, że poszukamy jakichś sensownych poszlak. Narobiła sobie pani może ostatnio wrogów? - Dziesiątki. Zwłaszcza u was, w policji - odparła zgryzliwie. Nie miała nic do stracenia, obrażając ich. Przeprowadzą rutynowe postępowanie i za chwilę wszystko zostanie zapomniane. Nie będzie rzetelnego dochodzenia. Policjanci jej nie lubili. Zbyt wielu z nich wykończyła podczas krzyżowego ognia pytań. - Będę wdzięczna za wszystko, co zrobicie - dodała z sarkazmem. Patrzyła za nimi, gdy odchodzili korytarzem, wiedząc, że na tym sprawa się skończy, jeśli sama nie zacznie szukać sprawców. A nie zrobi tego ze względu na Mata. Gdyby się dowiedział, co zaszło, mógłby na serio pomyśleć o daniu poważnej nauczki Crookom. - Roscoe, będziesz tak miły i pomożesz mi uprzątnąć ten cały bałagan? - Przecież nie musi pani pytać. - Dziękuję. Akta powinny zostać uporządkowane najszybciej. Będę ci wdzięczna - dodała - jeżeli utrzymamy to w sekrecie. Proszę, nie mów o tym nikomu. Nawet mojemu mężowi. Koło południa przestała wreszcie chodzić po okruchach szkła i rozrzuconych po podłodze papierach. Sekretarka uporządkowała z grubsza akta. Roscoe znalazł i wyczyścił jakieś porzucone krzesło, które miało jej służyć, nim dostanie nowe. Najchętniej własnoręcznie zastrzeliłaby braci Crooków, gdyby stanęli na jej drodze; nie tylko za splądrowanie jej biura, ale także za odarcie najwspanialszego dnia w jej życiu z radości. Zamiast spokojnie rozkoszować się świadomością, że jest w ciąży, i planować, w jaki sposób zakomunikuje tę wiadomość Matowi, musiała usuwać skutki ich wandalizmu. I kłamać zaciekawionym pracownikom sądowym, wśród których natychmiast rozprzestrzeniła się wieść o tym, co się stało w jej biurze. Prokuratorowi Gornowi również. Zjawił się, kiedy już miała wychodzić. - Co tu się dzieje? - Wskazał na pracownika wymieniającego szybę w drzwiach. - Postanowiłam trochę inaczej urządzić biuro. - Nie dając mu czasu na dalsze dywagacje, zaatakowała: - Co pana sprowadza o tej porze, panie Gorn? Zabrakło mrożonej herbaty w kawiarni naprzeciwko? - Bardzo pani wygadana, pani mecenas. Dziwię się, że Gibb z Mattem nie nauczyli pani do tej pory lepszych manier. - Matt jest moim mężem, nie nauczycielem, a Gibb w ogóle nie może mi nic kazać. Nawiasem mówiąc, gdybym nie była wygadana, nie zalazłabym panu tak za skórę. Z każdym dniem coraz bardziej mnie to wciąga, panie prokuratorze. - Wyciągnęła rękę po teczkę, którą ze sobą przyniósł; przypuszczalnie właśnie jej zawartość skłoniła go do złożenia jej niezapowiedzianej wizyty. - Co pan tam dla mnie chowa? - Materiały w sprawie Lynam. Wszystko, co zamierzamy wykorzystać w sądzie. Można się po pani spodziewać, że zechce oskarżyć nas o zatajenie dowodów i chęć zaskoczenia pani w czasie rozprawy. Nie potrzebujemy tego robić. Mamy czyściuteńką sprawę. - Wetknął kciuki za szerokie czerwone szelki przy spodniach. - Jesteśmy przygotowani do rozpoczęcia procesu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|