Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odpedzono nieco dalej, dzieki czemu Bir Barkit stracil wyglad wojennego obozowiska.
Halef, Kara i ja ukryli-smy sie opodal przed szpiegami. Okolo poludnia ujrzelismy dwóch
jezdzców, jadacych wolno w kierunku obozu. Zapytali uwijajacych sie kolo zródla
Lazafahów, czy moga dostac wody. Jak nas pózniej poin-formowano, oswiadczyli, ze sa
zaprzyjaznieni z Lazafachami Aneize-hami i jada do en Nfud. Napoiwszy zwierzeta, ruszyli
w dalsza droge. Sledzilem ich przez lunete. Zniknawszy z oczu Lazafahów, skrecili na
północny zachód, aby zawiadomic Szeraratów, ze zródla pilnuje tylko czterdziestu ludzi i nie
trudno bedzie zdobyc pareset koni i wielbla-dów.
Po jakiejs godzinie wrogowie ukazali sie od północnego wschodu, pedzili klusem, aby nas
zaskoczyc. Na brzegu kotlini zeskoczyli z wielbladów. Wydajac przerazliwe okrzyki
wojenne, zaczeli walic na dno kotliny.
Równoczesnie z prawa i z lewa wyplynely zza skal haiki Lazafahów. Przerazeni Szeraraci
zatrzymali sie na chwile; ta jedna chwila nie-pewnosci wystarczyla Lazafahom, aby ich
otoczyc. Powstal nieopisany zgielk. Zablysly noze, skrzyzowaly sie szable i dzidy, zaczely
padac strzaly. Kara Ben Halef skoczyl z upojeniem w wir walki, a my za nim. Na
szczescie, udalo sie nam uchronic go przed ranami; niestety, nie moglismy wplynac na bieg
walki. Krew plynela strumieniami. Leglo na polu przeszlo stu Szeraratów. Prawie
wszystkich rannych podobi-jano. Zalednie dwudziestu napastnikom udalo sie dotrzec do
wielb-ladów i uciec, reszta wpadla w rece Lazafahów. Abu el Ghadab, syn czarownika,
znalazl sie równiez wsród jenców. Wole nie opisywac scen, które sie rozgrywaly miedzy
zwyciezcami a zwyciezonymi. Oddalilem sie wraz z Halefem i Kara. Wkrótce sprowadzono
nas jednak jako posrednich sprawców zwyciestwa; chciano nam podziekowac i ofiarowac
czesc lupów. Oczywiscie, nie przyjelismy ich. Przy tej okazji spostrzegli nas 175 jency.
Gdy Abu el Ghadab nas ujrzal, podniósl sie nieco mimo wiezów i przeszywajac nas
wzrokiem, wsciekle zaryczal:
- Kara Ben Nemzi jest parszywym psem chrzescijanskim! Zdradzil nas! Szeba et thar pozre
go za to. Niech Allah przeklnie go wraz z obydwoma towarzyszacymi mu
Haddedihnami!
Na twarzy jego widnialy dwie szerokie sine pregi od uderzenia batem, wygladal okropnie.
Przyjelem te wyzwiska z zimna krwia. Ale maly Halef byl w goracej  wodzie kapany.
Stanal wiec przed synem czarownika i ryknal:
- Twój lew zemsty, który nas tylko smieszy, sam cie pozre. Powie-dziales, ze powinnismy
sie ciebie bac. Zapominasz jednak, ze juz nie jestes wojownikiem, poniewaz
napietnowano cie na wieki. Twarz ~-4 twoja nosi slady mego bata, zbilem cie jak psa,
którego czlowiek sie brzydzi dotknac. Zginiesz w hanbie i wstydzie wraz ze swoim szeba
et a: p . thar, który z obrzydzeniem nie zechce cie nawet polknac..
F
Ujawszy Halefa za ramie, polozylem kres dalszym popisom kraso-mówstwa.
Walka byla skonczona, moglismy sie wiec oddalic, nie narazajac sie na zarzut tchórzostwa.
Odjezdzalem z ulga, gdyz nie mialem ochoty pozostawac dluzej na miejscu, nad którym
unosily sie opary krwi. Pozegnawszy sie, ruszylismy w droge w towarzystwie honorowej
eskorty, która rozstala sie z nami po uplywie kilku godzin. Gdy po szesciu dniach
przybylismy szczesliwie do celu, wiesc o naszej przygodzie dotarla juz do miasta. Przyjeto
nas z wielkimi honorami.
Lew krwawej zemsty
Nie mam zamiaru nadmiernie rozwodzic sie nad Dzebel Szammar.
Krajem tym rzadzi szejk, którego równiez zowia ksieciem.
Stolica Hail wznosi sie na wzgórzu, miedzy górami Adza i Selma. Spedzilismy w niej
bardzo mily tydzien. Tuz przed naszym przybyciem szejk wyruszyl na wielka pielgrzymke do
Mekki. Zastepowal go Ha-med Ibn Telal, krewny bardzo slawnego szejka Telala, któremu
kraj bardzo wiele zawdziecza. Po dlugich naradach udalo sie Halefowi zawrzec pakt,
gwarantujacy Haddedihnom wielkie korzysci. Okolicz-nosc, ze pojawilismy sie tylko we
trójke, wywolala wieksze wrazenie, niz setka wojowników. Podczas tego tygodnia
jezdzilem po kraju, zaznajamiajac sie z obyczajami i ludzmi. Tym niemniej z radoscia
dowiedzialem sie o zakonczeniu pertraktacji i o tym, ze nadszedl czas powrotu. Bylibysmy
zapewne zostali dluzej, gdyby nie to, ze nie chcielismy czekac na przybycie karawany
pielgrzymów perskich, któ-rzy rokrocznie przeciagaja przez Dzebel Szammar. Zbyt dobrze
zna-lem pielgrzymki mahometanskie! Hamed Ibn Telal obdarowal nas hojnie na pozegnanie
i dodal nam dwudziestu jezdzców, którzy mieli nas opuscic po dwudziestu dniach drogi.
Poniewaz nie mielismy ochoty spotkac sie znowu z Szeraratami, Hamed Ibn Telal doradzil
nam wracac przez Lyneh. Idac za ta rada, nie spodziewalismy sie, ze dostaniemy sie w
paszcze lwa. Nikt nie uniknie swego losu - mówi muzulmanin. W tym wypadku losem
naszym byla krwawa zemsta, która Abu el Ghadab nazwal lwem. W buklakach bylo juz
niewiele wody; cieszylismy sie wiec bardzo na mysl o Wadi Aszdar, Zielonej Dolinie, gdzie
mieszcza sie zródla okolone skalami i ruinami prastarego zamku. Ruiny takie, pochodza-ce
przewaznie z czasów przedislamistycznych, nie sa w Arabii rzadko-scia. Fakt, ze w Wadi
Aszdar stal ongis zamek, nie byl dla mnie dziwny, gdyz znalem podanie, wedlug którego
dolina ta polaczona byla kiedys z jednym z doplywów Eufratu. Wiedzialem równiez, ze
podczas de-szczów dolina napelnia sie woda tak wysoko, ze mozna sie w niej kapac, a
nawet plywac. Dlatego zródla te nigdy nie wysychaja i nawet w najupalniejszej porze roku
doline okrywa bujana roslinnosc, wa-biaca zwierzeta drapiezne. Halef slyszal, ze widywano
tam nawet lwy. Jechalismy przez noc cala i czesc ranka. O jakiejs dziewiatej rano
ujrzelismy przed soba wierzcholki szczytów, wsród których lezy Wadi. Zródlo w pustyni
nasuwa mysl o ludziach. A zwykle sa to indywi-dua, przed którymi miec sie nalezy na
bacznosci. Wypadalo przeszu-kac okolice. Halef ofiarowal swe uslugi, musialem je jednak
odrzucic w obawie, ze znowu popelni podobny blad, jak nad Bir Nufah. Ruszy-lem sam.
Nad pierwszym zródlem nie bylo sladów zywej duszy. Ru-szylem wiec dalej. I tutaj nic nie
zaobserwowalem. Nieco zdziwiony, wrócilem po Halefa i Kare. Gdybym pojechal jeszcze
dalej, az do drugiego zródla, polozonego gleboko pod ruinami, bylbym zauwazyl slady lap,
z powodu których ludzie nie mieli ochoty zapuszczac sie w te okolice.
Rozbilismy obóz nad pierwszym zródlem, otoczonym krzakami. Zdjelismy siodla z
wielbladów, zwilzylismy gardla i napoilismy zwie-rzeta. Teraz dopiero dalo nam sie we znaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates