[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obiecuję. - Spojrzał Rohdemu w oczy, a ten ze zrozumieniem skinął głową. - Bierz tobół, Peabody - rzucił. -1 już cię nie ma w chacie. Peabody oderwał się od ściany, a kiedy podnosił swój bagaż, zdawał się kurczyć. Przemknął przez izbę, omijając Forestera szerokim łukiem, i wypadł na zewnątrz. Forester wyłowił z kieszeni kawałek papieru i ołówek. - Zostawię Timowi kartkę z informacją o właściwym tunelu, a potem ruszamy. III Początkowo było względnie łatwo, a przynajmniej tak się Foresterowi pózniej zdawało. Chociaż zeszli z drogi i zdążali na przełaj, utrzymywali dobre tempo. Prowadził Rohde, za nim Peabody, a na końcu szedł Forester, gotów biczować Peabody'ego, gdyby ten został w tyle. Ale nie było to konieczne - Peabody pędził, jak gdyby sam diabeł deptał mu po piętach. Początkowo śnieg był płytki, suchy i sypki, lecz potem stawał się coraz głębszy i pokrywała go lodowa skorupa. Wówczas Rohde się zatrzymał. - Musimy użyć lin. Wyciągnęli swoje żałosne kawałki sparciałej liny i Rohde uważnie zbadał każdy węzeł. Potem, wciąż zachowując dotychczasowy porządek, powiązali się razem i szli dalej. Forester podniósł wzrok na strome białe zbocze, które zdawało się piąć bezkresnie ku niebu i pomyślał, że Rohde miał słuszność - to nie będzie łatwe. Krok za krokiem sunęli przed siebie. Rohde na czele, za nim dwaj pozostali, wdzięczni, że toruje im drogę w coraz głębszym śniegu. Zbocze, które teraz trawersowali, było strome, a w dole przedstawiało widok przyprawiający o zawroty głowy. Forester przyłapał się na tym, że rozmyśla, co by się stało, gdyby któryś z nich spadł. Było bardzo prawdopodobne, że pociągnąłby za sobą dwóch pozostałych i toczyliby się wszyscy razem, gmatwanina ludzi i lin, aż do odległego o setki metrów skupiska ostrych skał na dole. Z irytacją potrząsnął głową. Ale przecież tak się nie stanie - liny były właśnie po to, aby zapobiec upadkowi człowieka. Gdzieś z przodu usłyszał gromowy pomruk i Rohde przystanął. 118 - Co to jest?! - wrzasnął Forester. - Lawina - odparł Rohde. Nie powiedział nic więcej i ruszył ustalonym tempem. Mój Boże, pomyślał Forester, lawin nie wziąłem pod uwagę, to może być cholernie niebezpieczne. Potem roześmiał się w duchu. Nie był w większym niebezpieczeństwie niż pozostający przy moście O'Hara i reszta, a być może nawet w mniejszym. Jego umysł tak długo zabawiał się analizowaniem względności rzeczy, że niebawem przestał myśleć w ogóle. Stawiał stopę za stopą, z bezduszną precyzją- automat wlokący się przez biały, śnieżny bezmiar, jak mrówka brnąca po prześcieradle. Raptownie przywołany został do rzeczywistości, gdy potknął się o Peabody'ego, który rozciągnięty na śniegu dyszał ochryple, otwierając i zamykając usta jak złota rybka. - Wstawaj, Peabody - wymamrotał. - Uprzedzałem, co się stanie, gdy będziesz nas opózniał. Wstawaj, do cholery! - Rohde... Rohde się zatrzymał - wycharczał Peabody. Forester podniósł wzrok i został oślepiony gigantycznym fajerwerkiem - przed jego oczyma zatańczyły plamy, które po chwili zgęstniały w zbliżający się doń niewyrazny cień. - Przepraszam - powiedział Rohde z nieoczekiwanej bliskości. - Jestem głupcem. Zapomniałem o tym. Forester potarł oczy. Zlepnę, pomyślał w przypływie przerażenia, tracę wzrok. - Nie przejmuj się - pocieszał go Rohde. - Zamknij oczy. Pozwól im odpocząć. Forester osunął się w śnieg i zamknął oczy. Miał wrażenie, że pod powiekami ma setki ziaren piasku, a na policzkach czuł chłodny dotyk łez. - Co to jest? - zapytał. - Zlepota śnieżna. Nie przejmuj się, wszystko będzie w porządku. Zaciskał powieki i stopniowo zaczął odczuwać zelżenie napięcia mięśni. Był wdzięczny za tę przerwę, czuł się zmęczony, zmęczony bardziej niż kiedykolwiek dotąd... Zastanawiał się, ile uszli. - Jak daleko zaszliśmy? - zapytał. - Niezbyt daleko - odparł Rohde. - Która godzina? Nastąpiła chwila ciszy, a potem Rohde powiedział: - Dziewiąta. Forester był zaszokowany. Dopiero dziewiąta. Miał wrażenie, że idąjuż cały dzień. - Wetrę ci coś w oczy - rzekł Rohde. Forester poczuł zimne palce wcierające w jego powieki substancję zarazem miękką i ziarnistą. - Miguel, co to jest? 119 - Popiół drzewny. Jest czarny, chyba przyćmi poblask. Słyszałem, że to stary sposób Eskimosów. Mam nadzieję, że poskutkuje. Po chwili Forester odważył się otworzyć oczy. Z ogromną ulgą stwierdził, że widzi - wprawdzie nie tak dobrze, jak zazwyczaj, ale już nie był ślepy, jak podczas owych pierwszych szokujących chwil, kiedy myślał, że stracił wzrok. Skierował oczy ku miejscu, gdzie Rohde zajmował się Peabo-dym i pomyślał: tak, to jeszcze jedna rzecz, jaką muszą mieć alpiniści -ciemne okulary. Boleśnie zamrugał powiekami. Rohde odwrócił się i jego wygląd rozbawił Forestera. Z szeroką, czarną smugą na oczach Rohde sprawiał wrażenie Indianina wstępującego na ścieżkę wojenną. Rohde uśmiechnął się. - Ray, ty też tak zabawnie wyglądasz. - A potem dodał z powagą: - Owiń wokół głowy koc, jak kaptur, żeby chronił oczy przed lśnieniem z boków. Forester zdjął pakunek i z żalem oderwał koc od dna walizki. Od tej chwili jego bagaż nie będzie tak wygodny. Koc wystarczył na kaptury dla wszystkich trzech. - Musimy iść dalej - rzucił Rohde. Forester spojrzał za siebie. Wciąż widział chaty i oceniał, że jakkolwiek przebyli znaczną odległość, zyskali najwyżej sto pięćdziesiąt metrów wysokości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|