[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział: „Daliśmy wam wolność, są jednak rzeczy, których dać wam nie możemy”. Po czym zapytał: „Może któraś z towarzyszek byłaby raka dobra?”, ale wszystkie milczały. Dostaliśmy w szkole dzienniczki, w których zapisywano rozmaite oceny w postaci cyfr, a także uwagi w stylu: „Wasz syn jest nieznośnym dzieckiem”; w dzienniczku, nie wiadomo czemu, znajdował się wykaz przedmiotów dla drugiej klasy szkoły podstawowej, a następnie zwięzły spis czynności, zatytułowany: „Jak pielęgnować uszy”. W tym spisie były różne zdania, z których najładniejsze to: „Do uszu nie należy wtykać przedmiotów z drutu, drewna i w ogóle niczego”, „Uszy są zwierciadłem duszy” i wreszcie „Ilekroć wpadnie ci do ucha jakiś przedmiot, spróbuj go wydobyć, wlewając oliwę w wyżej wymienione”. Voja Blosza słowo „uszy” zastąpił wszędzie słowem „dupa”, wyszła z tego mocna rzecz. Mama napisała w dzienniczku: „Chcę, żeby mój syn uczył się religii”. Przed słowem „chcę” wstawiłem czerwonymi literami „nie”, ale w szkole nie zauważono różnicy. W miejsce niezrozumiałego niemieckiego skrótu „LSR”, odnoszącego się podobno do obrony przeciwlotniczej, Rosjanie pisali na murach „Min niet”, i tak już zostało. Na dużym pasie płótna, na którym przedtem był napis „Wyścigi konne”, pojawiło się teraz zupełnie co innego, a mianowicie hasło: „Niech żyją nasi sojusznicy, ZSRR, Anglia i Ameryka!”. W ogóle nie rozumiałem niektórych nowych słów, takich jak „indoktrynacja”, „ejakulacja” i tak dalej, ale udawałem, że je rozumiem. Nasz sekretarz Simo Tepczija mówił: „Wszystko to pięknie, ale nie daj się ponieść!”. W kinach wyświetlano filmy: Wielkie życie i Naród jest nieśmiertelny, była to absolutna prawda. Śpiewaliśmy piękną piosenkę: „Hej, powstań z grobu, Włodzimierzu Iljiczu, z tobą pójdę na bój”. Ciotki otwierały jakąś starą książkę i czytały z niej niezrozumiałe wiersze: „Wciąż cię widzę, jak zrywasz rozpękłe granaty”. Wiedziałem wszystko o granatach z rosyjskiego czołgu T—34, ale nie o tych do zrywania. Wujek mnie pocieszał: „Wiele rzeczy później ci się wyjaśni”, ale na razie miałem w głowie straszliwy mętlik. Dostałem paczkę z Ameryki, od kuzynki, która z mężem flecistą wyjechała do Stanów Zjednoczonych. W paczce przyszły kremy na dzień i na noc, których mama nie miała już od jakiegoś czasu, a prócz tego między innymi krawaty, bardzo kolorowe. Na krawatach były kwiaty, prezydent Rooscvelt wygłaszający przemówienie i jakieś lwy. Tata spytał: „Założysz krawat?”. Odpowiedziałem: „Założyłbym, ale mam inne zadania”. Krawaty zostały rozdzielone między ojca i wujka, po równo. Z powodu krawata z amerykańskim prezydentem wygłaszającym przemówienie dziewczyny nazwały wujka „Delano”, a jemu się to podobało. Tata powiedział: „Teraz wszędzie mamy obrazki”. Było to bardzo słuszne. Pisałem wiersze o buncie niewolników, a potem znów o ciałach niebieskich, pół zwierzętach, pół ludziach i podobne. Niektórzy mówili: „Na co mu to?”. Inni powiedzieli: „To wróg ludu pracującego!”. Rozdałem mundurki członkom chóru i zapowiedziałem: „Po występie macie je oddać!”. Mundurki rozpowszechniły się w mieście, chórzyści zaczęli je nosić na co dzień. Sekretarz Simo Tepczija rozdarł się na mnie: „Gdzie ty się, u diabła, podziewasz?!”. Powiedziałem: „Jestem”. A on wrzeszczał: „Ty grzejesz dupę przy piecu, a tymczasem łobuzy pokradły wszystkie mundury dla chórzystów!”. Powiedziałem: „Co ja na to poradzę?”. A on: „Gdybyś był starszy, za taką rzecz dostałbyś kulkę w łeb!”. Vaculić poszedł do Komendy, żeby się za mną wstawić. „Wierzcie - mówił - on niczemu nie jest winny!”. Tamci powiedzieli: „W porządku”, ale nie uwierzyli. Dziadek mnie pocieszał: „Pewno te biedaki nie mają co na siebie włożyć”. Prosiłem tych, co nosili mundurki dla chórzystów: „Oddajcie to, bo inaczej obedrą mnie ze skóry”. Odpowiedzieli: „Teraz wszystko jest wspólne!”. Simo Tepczija zagroził: „Sprzedamy rzeczy w twoim domu, do ostatniej, byle naprawić szkodę!”. Mama oświadczyła: „Z wyjątkiem mojej flajszmaszyny, której nie dam nawet pod groźbą karą śmierci!”. Wujek powiedział: „W przyszłości twoja i tak będzie tylko szczoteczka do zębów”. Dziadek mruknął: „Kicham na tę szczoteczkę!”. Vaculić próbował nas uspokoić. Ja zaproponowałem: „Niech ci, co wzięli mundurki, śpiewają w chórze, i tyle”. A mama wszystko zepsuła: „Ci, którzy nie mają za grosz słuchu?!”. Przyszedł towarzysz Jovo Sikira i powiedział: „Widziałem przedstawienie według Ivana Gundulicia, w którym jakiś ksiądz trzyma przez dziesięć minut ręce wzniesione do nieba, a inni śpiewają, więc kazałem zdjąć to z afisza”. Ciotki powiedziały: „To Dubravka, poemat na cześć wolności!”. A towarzysz Sikira: „W takim razie co tam robi klecha?”. Porucznik Vaculić, mój przyjaciel, przynosił rozmaite zaproszenia i karty wstępu na bardzo uroczyste imprezy literackie. Wkładałem mamine futro, buty po prababce i szedłem do pierwszego rzędu, zgodnie z zaproszeniem. Obok siedzieli pisarze, bohaterowie ludowi i ciotki oficerów, okropnie zajętych. Na scenie, przy stoliku z dzbankiem pełniutkim wody,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|