[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dokoła tego domku. Widział naprzód człowieka wysokiego, chudego, z siwiejącymi włosami, który wyszedł na ganek w paltocie znoszonym, w czapce z gwiazdką, ze szczupłą teczką pod ramieniem. Za nim wybiegła Klara i obie ręce położywszy mu na ramionach coś mówiła do niego, aż podała mu czoło do pocałowania i do domku wbiegła. Chudy, siwy człowiek poszedł zwolna ku bramce w parkanie prowadzącej na ulicę, ale był w połowie drogi, gdy zatrzymało go głośne wołanie z wnętrza domku: Tatku! Tatku! Dziewczynka w sukni jeszcze nie dosięgającej ziemi, w błękitnej chusteczce na głowie, uczepiła się jego ramienia i razem już wyszli z ogrodu. Przyjemski uśmiechnął się. Tatko poszedł do biura, siostrzyczka do magazynu... Ten Benedykt to sprytny ptaszek!... Powiedziałem mu wczoraj: Dowiedz się! i dziś z rana już wszystko wiedział. Trzydzieści rubli na miesiąc, phi! bieda musi tam aż piszczeć. Naturalnie. Od tego są idylle, aby poetyzo- wać na głodno! Czarny chleb zajada, a w koszyczku poematy nosi... Spuścił wzrok na książkę, którą trzymał w ręku. Nie był to Rochefoucauld, ale ta stara książka w podartej oprawie, którą wczoraj pożyczył od swojej nowej znajomej. Znowu kilka- naście wierszy zakreślonych ołówkiem; znowu więc ustęp ulubiony. Zobaczmyż jaki. Słońce już zgasło, wieczór był ciepły i cichy, Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, U góry błękitnawy, na zachód różany... Podniósł wzrok znad książki, zamyślił się. Jak ja to dawno czytałem, jeszcze w dzieciństwie... Bardzo to ładne! Tu szczególniej pod tymi drzewami, w tej ciszy, lektura bardzo stosowna... Dziś jeszcze nie oddam jej tej książki i przeczytam ją od początku do końca... Ciekawym, co też ona robi w tej chwili... za tą fasolą? Dowiedział się o tym natychmiast. Na mały ganek wyszła Klara dzwigając w obu rozpo- startych rękach coś ciężkiego. Przyjemski pochylił się naprzód, aby lepiej widzieć, i zobaczył, że dziewczyna, z rękawami sukni do łokci odwiniętymi, niosła małą balię napełnioną płynem, który wylała z dala od domku, za rozłożystą jabłonią i krzakami agrestu. Gdy wracała z pustą już balią w opuszczonych rękach, zauważył, że miała przód sukni okryty fartuchem płócien- nym. Zapewne pierze, skoro ma do czynienia z balią. Taka jednak delikatna i z rozumkiem... Jak ona wczoraj mówiła o tej Najświętszej Pannie Paryskiej... bardzo ładnie... bardzo ładnie... Czytał, myślał, odchodził, powracał, odszedł na długo i w parę godzin po południu wrócił znowu prawie o tej samej porze, o której wczoraj zobaczył Klarę. Usiadł na ławce z tą samą książką w starej oprawie i co chwilę podnosił wzrok znad jej kartek spoglądając w ogród są- siedni. Po pewnym czasie szybkim ruchem pochylił się, aby lepiej widzieć przez gałęzie. Ktoś wyszedł na ganek z domku, nawet dwie osoby wyszły. Jedną była staruszka w czarnym ubraniu, w czarnej chustce na siwiuteńkich włosach, dru- gą Klara, ubrana jak do wyjścia na miasto, w zarzutce ciemnej i kapeluszu słomianym, opasa- 87 nym wstążką. Zeszły z ganeczku i prędko przeszedłszy ogród wyszły przez bramkę w parka- nie na ulicę. Basta! uśmiechnął się Przyjemski poszła sobie i tu już pewno nie przyjdzie. Spło- szyłem ptaszynę. Szkoda, bo jest milutką!... Ruchem nerwowym zamknął książkę i poszedł ku pałacowi z pogłębioną zmarszczką po- między brwiami. Klara od samego rana myślała nad tym; pójść czy nie pójść? Dając śniadanie ojcu i dzie- ciom, sprzątając mieszkanie, gotując obiad piorąc fartuch swój i różne drobiazgi dziecinne, co chwilę zapytywała siebie; pójść czy nie pójść do altanki bzowej, gdzie z pewnością zjawi się zaraz po drugiej stronie sztachet pan Przyjemski? Robota szła jej dziś nie tak gładko jak zwy- kle, bo co chwilę stawała i myślała o spotkaniu wczorajszym. Dziwny wypadek! Spotkać człowieka nieznanego, rozmawiać z nim tak długo i nawet książkę mu pożyczyć! Nie słyszałam nigdy, aby ktokolwiek tak pięknie czytał. Jaki on miły! Dziwna ta jego zmarszczka na czole, taka głęboka, a pod nią oczy takie szafirowe, szafirowe, czasem śmiałe i śmiejące się, a czasem takie smutne! Jaki on miły! Raz tak jakoś na mnie popatrzał, że chciałam wstać i uciec... Uczułam coś takiego, jakbym się na niego obraziła nie wiedzieć za co, ale potem zaczął mówić o księciu rzeczy takie zajmujące... Jaki on miły! Jak on to powiedział: Pani nie trzeba nic odejmować i nic dodawać! Jaki on miły!... Ogień kuchenny piekł i rumieńcem gorącym okrywał jej policzki; stawała też często przed otwartym oknem i z rozkoszą czuła powiewy wiatru muskające ją po twarzy. Im więcej zbli- żała się pora, w której zazwyczaj szła do altanki, tym większy niepokój ją ogarniał. Wreszcie zrobiła już wszystko, zdjęła fartuch, wyjęła z szafki koszyk z robotą. Jeszcze raz: pójść czy nie pójść? Przy spojrzeniu na koszyk przypomniała sobie książkę pożyczoną wczo- raj. Jakże? trzeba pójść choćby dlatego, aby tę książkę odebrać. Naturalnie, gdyby nie przy- szła, cóż by uczynił z tą książką? Musiałby chyba ją odsyłać i sprawiłoby mu to kłopot z jej przyczyny. Ma się rozumieć, że pójdzie. To jej altanka, ma prawo w niej przesiadywać, a ten pan może sobie tam przychodzić albo nie przychodzić, co jej do tego! Jaki on miły!... I cóż w tym złego będzie, jeżeli znowu trochę z sobą porozmawiają? Postanowienie powzięte tak ją ucieszyło, że biorąc koszyk i biegnąc ku drzwiom zanuciła: La, la, la! la, la, la!
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|