|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carlton poprawił swój czarny krawat, który zdobiły musztardowożółte słoneczniki. - Nie będę na ten temat dyskutował. Wiem tylko, że ja też tego nie zrobiłem. Te zniszczenia na pewno nie powstały w wyniku zwyczajnego użytkowania czy też wypadku losowego. - Więc pańskim zdaniem gabinet lekarski oznacza kłopoty? - wtrącił się w końcu Jake. Carlton zdecydowanie kiwnął głową. - A więc skoro zależało panu na bezpieczeństwie swojej własności, to czemu nie założył pan zewnętrznego oświetlenia lub systemu alarmowego? - Diana Morrison nie domagała się takich luksusów -wycedził Carlton. Kirsten dobrze wiedziała dlaczego. Diany nie było na to stać, a Carlton miał przecież węża w kieszeni. - Kiedy ona tu była, nie miałem żadnych problemów. - Ciekawe dlaczego - mruknęła pod nosem Kirsten. - No... w każdym razie mam tu takie wstępne obliczenia. - Carlton wyciągnął z kieszeni koszuli niewielki notes, wyrwał z niego kartkę i podał ją Kirsten. Sumy, jakie tam widniały, były astronomiczne, w każdym razie jej zdaniem. Aż wstrzymała oddech. Jake wyjął z jej ręki kartkę i spojrzał na nią uważnie. Jego twarz pozostała spokojna, ale w głosie zabrzmiała irytacja. - Raczej wygórowane, nie uważa pan? - Dziś wszystko kosztuje - wzruszył ramionami Carlton. - Czy budynek nie był ubezpieczony? - To co prawda nie pańska sprawa, ale jeśli skorzystam z odszkodowania, będę pózniej musiał płacić wyższe składki. - Nic mnie to nie obchodzi. To wszystko trzeba naprawić i ja nie mam zamiaru płacić. - Kirsten wskazała kartkę w ręku Jake'a. - Raz już mnie okradziono i nie zamierzam dać się okraść po raz drugi. - Zarzuca mi pani... - Nowe drzwi na pewno nie mogą kosztować tyle, ile pan tu napisał. - Niech się pani tylko nie wydaje, że sama ściągnie tu kogoś do naprawy. Proszę nie zapominać, że to moja własność i ja muszę aprobować wszelkie zmiany. - Innymi słowy jest pan przekonany, że doktor Halloway nie znajdzie nikogo, kto by pana zadowolił? Czy tak? Carlton spojrzał na Jake'a z wściekłością, ale nie zareagował. RS 79 - A więc, pani doktor, ma pani dwie możliwości. Albo zapłaci pani od razu, albo rozłożę to pani na raty, dopisując do czynszu. Z odsetkami, oczywiście. - Oczywiście! - Kirsten nawet nie ukrywała ironii. - Policzmy, pani powinna płacić... - Carlton przez chwilę się namyślał, po czym podał sumę. Kirsten poczuła się, jakby dostała obuchem w głowę. - Przecież to dwa razy więcej, niż płacę teraz! Wie pan, że mnie na to nie stać. Carlton tylko wzruszył ramionami. - Ciekawe, co na takie praktyki powiedzą odpowiednie władze - wtrącił obojętnym tonem Jake. - Pan mi grozi? Kirsten kątem oka zauważyła zbliżającą się Amy i Irenę. Nie podeszły jednak do nich. - Ależ nie - odparł Jake. - Tak sobie tylko głośno myślę. Carlton wygładził klapy marynarki. - Ja też sobie myślę i dochodzę do wniosku, że wynajmowanie tego budynku doktor Holloway to tylko kłopot. Większy niż to wszystko jest warte - dodał, pocierając brodę. Kirsten miała coraz gorsze przeczucia. Spojrzała na Jake^, z niesmakiem patrzącego na Carltona. - Taak. - Dla podkreślenia swych słów Carlton zdecydowanie kiwnął głową. - Nie chcę już pani w swoim domu. - Co? - wykrzyknęli chórem Jake i Kirsten. Carlton przeczesał palcami tłuste włosy. - Chyba wyraziłem się jasno. - Nie może pan tego zrobić! - zawołała przerażona Kirsten. - Założy się pani? Proszę zajrzeć do umowy. Mogę ją zerwać z sześćdziesięciodniowym wypowiedzeniem. I od dzisiaj zaczynam liczyć. - Carlton odwrócił się. - Aha, i proszę nie zapomnieć o najbliższym czynszu. Podwyżka, o której wcześniej wspomniałem, nadal obowiązuje. Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Kirsten z trudem przełknęła ślinę i oparła się o ścianę. Zawsze wiedziała, że przyszłość jej ośrodka wisi na włosku, teraz jednak była zupełnie załamana. Amy i Irenę podeszły do Kirsten i Jake'a. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. RS 80 - Przynajmniej nie będziemy mieli wiele do wynoszenia - zauważyła w końcu Amy. - Cieszę się, że nie będzie już naszym gospodarzem - powiedziała Irenę. - Zresztą i tak chcieliśmy znalezć coś innego - dodała Amy. Kirsten z trudem zdobyła się na uśmiech. - Macie rację. Tyle że nastąpi to wcześniej, niż się spodziewałam. No, przyjaciele! - Kirsten klasnęła w dłonie. - Ruszamy do roboty. Potem muszę jeszcze zajrzeć do szpitala. Chciała odejść, lecz Jake chwycił ją za rękę. - Nie powinienem był się odzywać. Przepraszam. - To nie była twoja wina. Carlton zawsze był nieprzyjemny, wobec mnie jeszcze bardziej niż wobec Diany. Podejrzewam, że już dawno chciał, żebyśmy się wynieśli. Szczególnie od chwili, kiedy odrzuciła jego propozycję". - Inaczej dlaczego ciągle by podwyższał czynsz, nic nie dając w zamian? - Bo lubi żyć kosztem innych. Kirsten uśmiechnęła się lekko. - To też. Nie martw się, wszystko się jakoś ułoży. Kto wie, może nawet znajdziemy coś lepszego? - A więc znów widzisz szklankę do połowy napełnioną, co? - zauważył. - Bo taka jest lepsza niż do połowy pusta. - Wiesz co? Nie znam nikogo, kto by tak szybko wpadał z jednej skrajności w drugą. Chciała mu wyznać, że wcale nie jest taka silna, że wolałaby ukryć się gdzieś w kącie i płakać nad niesprawiedliwością losu. Uznała jednak, że powinna nadrabiać miną. - Błagam cię, Jake - jęknęła. - Nie używaj słowa wpadać". Od ostatniej wpadki" jeszcze boli mnie głowa. Z upływem dni Kirsten miała coraz większe wątpliwości, czy uda jej się po tym wydarzeniu pozbierać. Carlton wymienił drzwi, nie omieszkając jej przy tym przypomnieć, że i tak ona za to zapłaci. Każdą wolną chwilę spędzała na poszukiwaniu nowego lokalu. Jednak budynki, na które mogłaby sobie pozwolić, nie odpowiadały jej wymaganiom i odwrotnie - te, które jej się podobały, były zawrotnie drogie. Była coraz bardziej przygnębiona. Jednak dwa tygodnie pózniej, w pewne czwartkowe popołudnie, wraz z ostatnim tego dnia pacjentem i jego spuchniętym nadgarstkiem, pojawił się promyk nadziei. - Słyszałem, że szuka pani nowego miejsca - powiedział pięćdziesięcioczteroletni Phil Morgan. RS 81 - Owszem - odparła, oderwawszy wzrok od zdjęcia rentgenowskiego. - Mój wkrótce były szwagier ma kilka przecznic stąd budynek, który musi sprzedać. Dwadzieścia pięć lat był mężem mojej siostry, a teraz się rozwodzą. - Phil pokręcił głową. - Aż mi trudno w to uwierzyć. Nie miałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|