Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieodgadniona. Uczyniłby mądrze, będąc bardziej natrętny i nieufny. Gdyby poznał
prawdę, zdołałby zapobiec każdemu nieszczęściu.
Pomiędzy Lucienem a Willem jechał lord Robert, który dołączył do grapy
pościgowej z pewnym opóznieniem. Jego twarz miała barwę popiołu, w sposobie
trzymania ramion wyczuwało się napięcie. Jego ludzie odróżniali się od zbrojnych
Luciena barwami, jednakże obie grupy zmieszały się ze sobą. W sumie kawalkada
liczyła ponad dwudziestu jezdzców.
Wjechali w las i wtedy Agravar przypomniał sobie, że dwa razy w tym lesie
Rosamund została porwana i dwa razy ocalona. Dwie próby podjął bandyta i każda z
nich skończyła się niepowodzeniem.
Agravar zauważył, że jego rozumowanie nabiera precyzji i jasności.
Jechali w milczeniu, wypatrując na drodze śladów kopyt końskich i wsłuchując
się w odgłosy lasu.
Dwa porwania. Dlaczego tym razem nie miałoby być trzecie? Kto wie, co kryje
się za tym wszystkim. Wersja porwania wydawała się o tyle bardziej prawdopodobna
od innych, że już coś takiego niedawno temu przydarzyło się Rosamund.
Pamiętał, że wtedy porywacz wraz ze swoją ofiarą kierował się w stronę rzeki.
Miał na głowie śmieszny czerwony kapelusz. Poza tym w jednym punkcie postąpił nie-
typowo. Nie skrępował swojej ofiary, pozostawiając jej całkowitą swobodę ruchów.
93
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
Dlaczego do tej pory on, Agravar, nie zastanowił się nad tym faktem? Owszem,
ten trop mógł prowadzić donikąd. Przerażona słaba niewiasta uczyni wszystko, co zło-
czyńca jej rozkaże. Po co zakładać pęta istocie sparaliżowanej strachem?
A jednak... Pewne ryzyko zawsze istnieje. BywajÄ… niewiasty dzielniejsze od
mężczyzn. Rosamund nie miała zajęczego serca. Jej strach nie wynikał z braku odwagi,
tylko z jakichś straszliwych doświadczeń, o których wolała milczeć, czyniąc z nich
sekret swej zbolałej duszy.
Jakiż mógł to być sekret?
W jakim celu wymknęła się do wieży tamtego wieczoru? Co robiła wczoraj w
ciemnym korytarzu?
Mężczyzna w czerwonym kapeluszu.
Dlaczego porywacz zadowolił się samą osobą i nie ruszył kosztowności?
Planował zażądać okupu czy też powodowała nim zazdrość, uraza, nienawiść...?
Agravar ściągnął wodze.
- Lucien - zawołał - przychodzą mi do głowy różne głupie pomysły.
Podjechawszy, Lucien złożył obie dłonie na łęku siodła.
- Mianowicie?
Agravar zląkł się, że okaże się śmieszny.
- To trudno wyjaśnić wprost.
- Mimo wszystko mów. Twoja intuicja rzadko kiedy cię zawodzi.
Człowiek w czerwonym kapeluszu kierował się w stronę rzeki. Rzeka ta,
przepływając przez ziemie Willa, wpadała dalej do morza. Morze było najlepszą drogą
ucieczki. Na morzu nie pozostawiało się śladów. Drogą morską można było dotrzeć
wszędzie.
- Pozwól, że odłączę się od was i pojadę wzdłuż rzeki. Nikogo nie biorę ze
sobą, gdyż wszyscy są potrzebni do przeszukiwania lasu. Mam pewne podejrzenia i
muszę sprawdzić ich słuszność. Równie dobrze mogą okazać się błędne i
nieuzasadnione.
- Paru ludzi mógłbyś jednak wziąć.
- Nie. Jeżeli potwierdzą się moje przypuszczenia, dam sobie radę sam. Jeżeli się
nie potwierdzą, to tym bardziej zbędna mi pomoc.
Lucien przez chwilę zastanawiał się nad słowami przyjaciela. W końcu
mruknÄ…Å‚:
94
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
- Powodzenia, wikingu.
Agravar spiął konia i skoczył w lewo między prastare buki i dęby.
Rosamund chodziła tam i z powrotem nad brzegiem rzeki.
Davey kulił się nad niewielkim ogniskiem, rozgrzewając skostniałe dłonie i od
czasu do czasu wybuchając cichym śmiechem.
- Zlady krwi musiały zupełnie zamieszać im w głowach - rzekł triumfalnym
tonem. - Z pewnością rzucili się przeszukiwać zamek, od piwnic po strych. A kiedy
poszukiwania nie dadzą rezultatu, usiądą i zaczną się głowić, rozpatrywać różne
wersje, a każda zaprowadzi ich donikąd.
- Ale dlaczego zamknęliśmy drzwi? - spytała, rozcierając ramiona, gdyż
panował dotkliwy chłód. - Czy nie wyda im się to nader podejrzane?
- Oczywiście, Rosamund. - Od kilku godzin zwracał się do niej po imieniu, co
nie przypadło jej do gustu. - Szło o to, by zaczęli gubić się w domysłach i mnożyć
pytania, na które trudno im będzie znalezć jedną sensowną odpowiedz.
- A jeśli znajdą drabinę? Wtedy już łatwo będzie się im domyślić prawdy.
- Bynajmniej. Wszystkie zamki mają przytwierdzone do ścian drabiny. To na
wypadek pożaru. Dlatego na drabinę, z której skorzystaliśmy, nie zwrócą najmniejszej
uwagi.
Spojrzała na rzekę.
- Oby ta łódz przypłynęła jak najszybciej. Być tak blisko wolności, a wciąż
obawiać się, że się jej nie zakosztuje, to sytuacja najgorsza z możliwych.
- Zapewniam cię, że nie złapią nas, gdyż w ogóle nie wpadną na pomysł
szukania nas w lesie. Dlatego uspokój się. Ach, o czymś zapomniałem ci powiedzieć.
Chodzi o łódz. Przypłynie dopiero jutro rano. Uznałem, że tak będzie bezpieczniej.
- Jutro rano? Więc mamy spędzić tę noc tutaj, tak blisko Gastonbury?
- Rosamund, nie ma powodów do obaw. Przewoznik został szczodrze
opłacony i pojawi się tu wraz z łodzią o świcie. Ta niewielka zwłoka na niczym nie
zaważy.
Rosamund nie była o tym przekonana. W ogóle wszystko to przestawało się jej
podobać. Wystarczyło jedno rozczarowanie, drobna komplikacja na drodze ku wyma-
rzonej wolności, by nie czuła niczego prócz żalu i wyrzutów sumienia.
Znów odezwał się Davey:
- Moglibyśmy jechać w dół rzeki na spotkanie łodzi, lecz pędziliśmy do tej pory
95
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
na złamanie karku i nasze konie muszą odpocząć.
- Mimo wszystko pewniej bym się czuła, mając nad głową trzepoczący żagiel.
Dlaczego nie umówiłeś przewoznika na dzisiaj?
- Przesunąłem spotkanie, żeby mieć zapas czasu na wypadek jakichś
nieprzewidzianych trudności. Zresztą stało się. Nie ma najmniejszego sensu dalej
drążyć tej kwestii. Pomyślałem o wszystkich ewentualnościach i zapewniam cię, że
możesz czuć się bezpieczna. Chodz i usiądz przy ognisku. Ogrzej się. Mamy początek
jesieni, która zaczyna się chłodnymi wieczorami i porankami. - Rzucił jej uśmiech
zwycięzcy. - Niebawem znajdziemy się w kraju, gdzie nie ma tak surowych zim jak
tutaj.
Faktycznie było jej zimno, ale nie był to chłód, na który mógłby pomóc ogień.
Znów zaczęła chodzić tam i z powrotem.
- Nie byłabym tego taka pewna, Davey.
- Rosamund, wątpisz we mnie i sprawia mi to przykrość - rzekł głosem, w
którym, o dziwo, brzmiała pretensja. Rosamund nie przywykła do strofowań tych, któ-
rych zadaniem było jej służyć.
- Nie widzę powodu, dla którego mamy tracić tu czas i narażać się na tym
większe niebezpieczeństwo.
Jednak częściowo go rozumiała. Był przeświadczony, że wymyślił doskonały
plan. Wyprowadziwszy przeciwnika w pole, mógł teraz kpić sobie z niego i nie
przejmować się, co przyniesie następna chwila.
Rosamund przypomniała sobie starą bajkę o żółwiu i zającu. W pierwszej
chwili chciała mu ją nawet opowiedzieć, pojęła jednak, że tylko go tym rozdrażni.
- Rosamund, przestań tak chodzić i wreszcie usiądz przy mnie! - rzekł głosem
zdradzającym irytację i niecierpliwość.
Zmartwiała. Jak śmiał się odzywać do niej w ten sposób! Uświadomiła sobie w
jednym błysku, że obdarzając go zaufaniem, popełniła straszliwy błąd. Zniknął wierny i
oddany Davey. Na jego miejscu pojawił się arogancki i despotyczny mężczyzna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates