[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cownej instytucji jak jego kancelaria. W liście było też napisane, że Gay le baluje co wieczór, upija się i sypia z byle kim, więc może zdradzać tajemnice firmy. Dlatego szef koniecznie powinien się jej pozbyć. Szef nie zwolnił Gayle, ale, z pewnym zakłopotaniem, pokazał jej list, żeby o nim wiedziała, zważywszy na ostatnie kłopoty Lizzie. W pięknych, zielonych oczach Gayle zalśniły łzy. - Nie przebiera w środkach, co? - To na pewno Pru! - wycedziła Holly. - Za to, że przygadałaś jej na zjezdzie absolwentów. Odczekała tydzień, żebyś jej z tym nie powiązała. - Masz rację - przytaknęła Gayle. - Ale nie mogę nic zrobić bez dowo dów. - Jeśli to była ona, Gayle - powiedziała Lizzie, ściskając dłoń przyja ciółki - to jest mi bardzo przykro, że będziesz musiała się z nią dziś zoba czyć. Po prostu ją ignoruj. Nie myśl, że z mojego powodu powinnaś być uprzejma. Ona nie jest uprzejma dla mnie, chociaż stanę się członkiem jej rodziny. - Trzymasz się, kochanie? - zapytała Holly kuzynkę. - Pamiętaj, dziś najważniejsze jest to, żebyście z Dylanem cieszyli się swoim szczęściem. Nieważny psychopata. Nieważna Pru. Liczysz się tylko ty i Dylan. Lizzie skinęła głową i uśmiechnęła się, ale gdy limuzyna wjechała na plac Dunhillów, zagryzła wargę i wybuchła płaczem. - Jestem kłębkiem nerwów - wydusiła, ocierając oczy chusteczką. - Staram się trzymać fason, ale bardzo się boję. O siebie, o was dwie, o Fleę, no i o Dylana. A zaraz spotkam się z panią Dunhill. Pru to nic w porów naniu z nią. Holly ze współczuciem wzięła Lizzie za rękę. - Przecież mówiłaś, że matka Dylana jest uprzejma. - To znaczy tylko tyle, że nie rzuca mi wyzwisk w twarz - wyjaśniła Lizzie ze smutną miną. 103 - Przekona się do ciebie - zapewniła Gayle. - Wierz mi, po dzisiejszym wieczorze, kiedy zobaczy na własne oczy, jak bardzo kochacie się z Dy- lanem, z radością powita cię w rodzinie. - Mam nadzieję. - Lizzie, poweselała i wyjrzała przez okno. - Już je steśmy na miejscu. Przyjaciółki spojrzały na wielki, biały dom na wzgórzu, otoczony wy pielęgnowanym trawnikiem. Holly była tu raz, ale nie w środku. Gdy miała jedenaście lat, jej ciocia Flora, która pracowała w tym domu jako pokojówka, zostawiła w domu lunch w papierowej torebce, więc Holly jej go zawiozła. Zostawiła rower na ulicy, żeby kierownica ani koła nie zgniotły ślicznej murawy, i ruszyła alejką do majestatycznych drzwi frontowych, zastanawiając się, gdzie jest specjalne wejście, o którym mówiła ciocia. Gdy znalazła się przy frontowych drzwiach, zerknęła w bok, szukając wejścia dla służby, ale zobaczyła tylko ogród i krzewy różane. Z torebką w dłoni zastukała więc ciężką, mosiężną kołatką. Otworzył ochmistrz, szef cioci. Uśmiechnął się do Holly i wziął toreb kę. Nagle po schodach zeszła Pru Dunhill, której Holly nigdy przedtem nie widziała (Pru chodziła wówczas do ekskluzywnej szkoły z interna tem). - Czy to żebraczka? - zapytała Pru ochmistrza. - Dlaczego jest tak ubrana? Gdy ochmistrz wyjaśnił, że siostrzenica pokojówki Flory przyniosła jej lunch, Holly zerknęła na swoje ubranie, bardzo różniące się od stroju Pru. Nigdy przedtem nie zwracała uwagi na takie rzeczy. Pru, w śnieżno białej sukience i różowej opasce na głowie, wyglądała jak księżniczka. Holly, w ciuchach po Lizzie (która była od niej wyższa i szybciej wyra stała z ubrań), czuła się jak obdartus, chociaż koszula i spodnie były czy ściutkie i starannie zacerowane. Nie wyglądała jak Pru, z lśniącymi blond włosami w wyglansowanych pantofelkach. - Jeśli jest krewną pokojówki, to nie może wchodzić frontowymi drzwia mi - oznajmiła Pru. - Musi korzystać z wejścia dla służby. Ochmistrz poczerwieniał, uśmiechnął się do Holly i pokazał gestem, żeby sobie poszła. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nią. To było pierwsze spotkanie Holly z Pru i Dunhill Mansion. Czuła się gorsza". Teraz przy jechała tu jako dwudziestoośmioletnia, niezależna nauczycielka, która ma własny dom, a jednak tamto okropne uczucie wróciło z wielką siłą. Za chwilę miała wejść frontowymi drzwiami, jako gość, zaproszony na ro dzinną uroczystość. Jednak nie czuła satysfakcji. Mdliło ją. Z ochotą spo- liczkowałaby Pru Dunhill i nie była pewna, czy zdołałaby się powstrzy mać, gdyby Pru ją sprowokowała. 104 Uważaj, Holly, ostrzegła się w myślach. Dunhillowie będą rodziną Lizzie, więc ze względu na nią traktuj ich jak każdego z nowo poznanych ludzi. - Gotowe? - zapytała Lizzie, gdy kierowca wysiadł, żeby otworzyć im drzwi. Lepiej nie będzie, pomyślała Holly, wysiadając z limuzyny. -Jak wyglądam? - zapytała Lizzie, idąc z przyjaciółkami alejką w stronę domu. - Czy nie mam zbyt nastroszonych włosów? Holly obejrzała Lizzie. - Moja droga kuzynko, wyglądasz prześlicznie od stóp do głów. Fryzu ra jest wspaniała. - Naprawdę cudownie wyglądasz, Lizzie - potwierdziła Gayle. - Na wet pani Dunhill nie będzie mogła powiedzieć, że twoja suknia jest nie stosowna". - Zachichotała. - Wyglądasz prawie jak żona Dunhilla! Holly i Lizzie roześmiały się. - Gdyby nie ten dekolt... - Lizzie poruszyła ramionami -jaskrawy kolor... i nadrukowane kwiaty... - Zaśmiała się. - To najbardziej trady cyjna suknia, jaką mam. - Moja na pewno nie jest tradycyjna. - Holly spojrzała na piękną, czar ną suknię z powiewną spódnicą, którą wczoraj dostała od Flei. Czuła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|