Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Vez znajdzie większość przyrządów, które go tak uszczęśliwią -zachichotał po swojemu. -
Musze lecieć dalej, Johnie Braysen, ale za chwile odbierzesz fale z końca wewnętrznego
szybu. Kazałem tam postawić statek, który otworzy wam wejście do segmentu z kobietami.
Radzę wam przejść z wewnętrznego luku do zaworu dość ostrożnie - warunki grawitacyjne i
rzezba terenu są tam dość szczególne. A także nie chcielibyście zapewne przestraszyć
waszych kobiet...
XXII
Był to długi korytarz wcale nie za przestronny nawet dla małego statku, z rozmaitymi
bocznymi zaworami, które najprawdopodobniej prowadziły do przestrzeni miedzy
zewnętrznym a wewnętrznym szybem. A kiedy- nareszcie minęli następny otwór, znalezli się
w zamieszkałym segmencie. John spostrzegł ogrom tej części statku dopiero wtedy, kiedy już
przebyli odległość kilku mil. Oś przechodząca przez środki obydwu ścian była grubą rurą
(jeżeli coś o średnicy ponad pół mili można jeszcze określać mianem rury). Tylko mały jej
ułamek, przy końcu którego wyszli, byt ciemny. Przez pozostałe trzydzieści mil jedna strona
rury promieniowała oślepiającą jasnością. To właśnie było  słońce"
 Ląd" pokrywał całą ogromną ścianę cylindra o szerokości osiemdziesięciu kilku mil.
Przy krańcach piętrzyły się góry, w środku były niziny i  ocean", do którego spływały rzeki.
Miejsce miedzy łąkami a podnóżem gór zajmowały na przemian lasy i zarośla. Trawa, a także
niektóre drzewa miały tam normalny zielony kolor, choć były tam także duże rośliny koloru
żółtego i pomarańczowego. Na wierzchołkach najwyższych szczytów, wzdłuż bliższej ściany
dostrzegli coś, co do złudzenia przypominało zwyczajny śnieg. A skoro tak,  rura" musiała
umożliwiać nie tylko istnienie  dnia'* i  nocy", ale także dawać złudzenie upływu pór roku!
Johnowi krew mocno pulsowała w skroniach. Skierował statek w bok wzdłuż
zakrzywienia lądu. Byli teraz dość nisko - zaledwie dziesięć mil nad ziemią i przyrządy
dawały znać o istnieniu sztucznej grawitacji. Pospiesznie wystukał dane na pulpicie,
komputer powiedział mu po ułamku chwili, że na poziomie gruntu przyciąganie wyniesie
około jednego  g".
Potem drżącymi rękami skierował teleskop na to miejsce, w którym, wedle słów
Omniarcha, pozostawiono kobiety i dziewczynki prawie dziesięć lat temu.
Nie zobaczył nic.
- Oczywiście - pocieszał się - do tej pory mogły się sto razy przenieść dużo dalej.
Rzucił okiem na pozostałe ekrany, dostrzegł większość przeciwległego zakrzywienia lądu.
Nie różniło
się wiele od tego, nad którym właśnie przelatywali.
Fred Coulter stanął za jego plecami. - Miał gdzieś być potok. I zagajnik tuż przy
miejscu, gdzie potok
Wpływa w dolinę.
- Określiłem to miejsce dokładnie -John niemal warknął. Niepokój powodował ból w
płucach i w żołądku, drżenie każdego mięśnia. Nadal nie było nic, a dzień już kończył się
powoli. Zszedł jeszcze niżej... Fred mocno chwycił go za ramie. - Tam! Namiot! John z
trudem zaprogramował lądowanie.
Z małym pistoletem w dłoni - na wypadek spotkania niebezpiecznych zwierząt - John
szedł przez łąkę. Trawa pachniała jak na Ziemi ale kępy krzewów wzdłuż strumienia miały
dziwny, szafranowy kolor. Od strony tych krzewów właśnie zdawało się dobiegać ciche,
słabiutkie podzwania-nie. Obok szedł Fred Coulter, a kilka jardów za nimi pozostali
mężczyzni. Cicho dotarli do krawędzi zagajnika i zatrzymali się, spoglądając na chaty i
namioty nieopodal. Miejsce wydawało się opuszczone. Nerwy Johna napięły się jeszcze
bardziej, z trudem przełknął ślinę. Dalby teraz cały wszechświat za odrobinę dronu... Mocno
wciągnął powietrze i spróbował krzyknąć:  Hej!". Zabrzmiał tylko jakiś słaby, prawie
nieartykułowany dzwięk. Następna próba powiodła się lepiej.
- HEEJ!!!
Z jakiegoś miejsca około pięćdziesięciu jardów od nich, z gąszczu, dobiegł najpierw
jakiś stłumiony okrzyk, a potem pojedynczy, pełen przerażenia i niedowierzania cienki głos
zawołał: - Hej!?
I nagle John wraz z pozostałymi mężczyznami stracili głowy krzycząc, biegając i
płacząc jednocześnie. Okrzyki i płacz radosny, płacz kobiet, słychać było zza zasłony drzew.
Szły w ich stronę.
Pojawiła się pierwsza kobieta...
Nagle zapadła dziwna, nieoczekiwana cisza. Dwie grupy ludzi w milczeniu
obserwowały się nawzajem. John czuł tak silny ból w piersiach, że bał się, czy nie ma ataku
serca.
Potem z grupy kobiet dobiegł cichy, pełen niedowierzania i rozpaczliwej nadziei głos:
- Fred?
Coulter wstrzymał oddech, potem gwałtownie wciągnął powietrze nieomal się dusząc.
- Eliza?
Kobieta, rozpychając swoje towarzyszki, wyszła przed grupę, Fred podbiegi na jej
spotkanie. Wpadli na siebie niemal przewracając się nawzajem, objęli się utrzymując
równowagę, przytulając się do siebie mocno. Nie mówili nic. Słowa nie miały żadnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates