[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydzielaÅ‚y silny, pierwotny zapach, przykry jak zapach lwiej klatki w zoo. Nic nie mówiÅ‚y, spoglÄ…daÅ‚y tylko na siebie i na Joey, a srogi dzwiÄ™k wydobywajÄ…cy siÄ™ z ich gardzieli miaÅ‚ coraz bardziej gÅ‚uche brzmienie. Joey powiedziaÅ‚a: - Nie robiÄ™ nic zÅ‚ego. Nie przekonaÅ‚a siÄ™, do czego byÅ‚yby zdolne te wielkie stworzenia, bo mniejsza postać przecisnęła siÄ™ miÄ™dzy nimi i dumny gÅ‚os TouriÄ…a, syna Fireez, rozlegÅ‚ siÄ™ w jej umyÅ›le: - No, w koÅ„cu ciÄ™ znalazÅ‚em! Chodz! Z tak nieodpartÄ… siÅ‚Ä… jak jej braciszek Scott trÄ…caÅ‚ i poszturchiwaÅ‚ Joey niczym holownik, odciÄ…gajÄ…c od dwóch czerwonych jednorożców. Nie wykonaÅ‚y żadnego ruchu, aby mu przeszkodzić, ilekroć jednak ona siÄ™ odwracaÅ‚a, aby na nie popatrzeć, widziaÅ‚a Å›ledzÄ…ce jÄ… poderzliwe oczy. - Nie zwracaj na nie uwagi, nie majÄ… zÅ‚ych zamiarów - poradziÅ‚ TouriÄ…. - Karkadanny takie już sÄ…. - Jej, sÄ… straszne - powiedziaÅ‚a Joey. - NaprawdÄ™ cieszy mnie, żeÅ› siÄ™ pokazaÅ‚. Jak je nazwaÅ‚eÅ›? - Karkadannami - rzuciÅ‚ TouriÄ… od niechcenia. WygiÄ…Å‚ szyjÄ™ i barkiem rÄ…bnÄ…Å‚ Joey. - Teraz zaczynamy zabawÄ™. WÅ‚az mi na grzbiet. - Gdzie mam wÅ‚azić? - Barki miaÅ‚ TouriÄ… na tej samej wysokoÅ›ci co Joey. - Jestem za duża - zaprotestowaÅ‚a. - Nogi mam za dÅ‚ugie, bÄ™dÄ™ za ciężka... - WÅ‚az - niecierpliwie powtórzyÅ‚ TouriÄ…. - Obejmij mnie nogami pod brzuchem, trzymaj siÄ™ i nic siÄ™ nie martw. Jazda, chcÄ™ ciÄ™ pokazać moim przyjacioÅ‚om! Joey trochÄ™ Å›ciskaÅ‚o w gardle, ale odetchnęła gÅ‚Ä™boko i wdrapaÅ‚a siÄ™ na grzbiet TouriÄ…a, jak siÄ™ okazaÅ‚o szerszy, niż sÄ…dziÅ‚a, i o wiele silniejszy. RozpÅ‚aszczona na szyi zrebaka, poczuÅ‚a zdumiewajÄ…cy przypÅ‚yw mocy, kiedy poruszyÅ‚ smukÅ‚ymi nogami i wystrzeliÅ‚ do przodu. Już po drugim kroku ruszyÅ‚ peÅ‚nym galopem i Joey nabraÅ‚a okropnej pewnoÅ›ci, że zderzy siÄ™ z którymÅ› z jednorożców tak spokojnie pasÄ…cych siÄ™ na jego drodze. Ale na ogół bez»podnoszenia głów wdziÄ™cznie schodziÅ‚y na bok, podczas gdy garstka mÅ‚odszych stawaÅ‚a dÄ™ba, obracaÅ‚a siÄ™, przenikliwie odpowiadaÅ‚a na jego wyzwanie i gnaÅ‚a za nim. Jasna poÅ‚ać ziemi dudniÅ‚a i migotaÅ‚a pod ich kopytami. Joey podnosiÅ‚a siÄ™ powoli, stopniowo, bardzo ostrożnie. TouriÄ… mknÄ…Å‚ tak prÄ™dko, że oczy jÄ… piekÅ‚y, bo wiatr wyciskaÅ‚ z nich Å‚zy. CaÅ‚y teren byÅ‚ jaskrawÄ…, zamazanÄ… plamÄ…; gÅ‚oÅ›ny jak ulewa tÄ™tent kopyt zagÅ‚uszaÅ‚ wszelkÄ… muzykÄ™. Mocno przyciÅ›niÄ™tymi do niego nogami Joey wyczuwaÅ‚a ogromnÄ… swobodÄ™, z jakÄ… biegÅ‚ TouriÄ…, spokój, z jakim oddychaÅ‚, i rozumiaÅ‚a, że zbytnio siÄ™ nie wysila. On siÄ™ bawi. Po prostu siÄ™ bawi. Srebrzystoszary jednorożec trzymaÅ‚ siÄ™ po lewej stronie TouriÄ…a, czarny po prawej, żaden jednak nie mógÅ‚ go wyprzedzić. Kiedy Joey wreszcie odważyÅ‚a siÄ™ odwrócić gÅ‚owÄ™ i spojrzeć do tyÅ‚u, aż jÄ… zatkaÅ‚o ze zdziwienia na widok ich wszystkich: towarzyszy zabaw i kolegów TouriÄ…a, burzy kolorów jak wiosna zalewajÄ…cej równiny Shei'rahu. yrebaki na-woÅ‚ywaÅ‚y siÄ™ w biegu i Joey uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że zna te wysokie, natrÄ™tne, piskliwe gÅ‚osy - że one skÅ‚adajÄ… siÄ™ na to, co Indygo graÅ‚ w sklepie pana Papasa, że sÄ… muzykÄ…, która wyciÄ…gnęła jÄ… z łóżka i kazaÅ‚a siÄ™ znalezć w tym miejscu, w tej chwili. OdchyliÅ‚a do tyÅ‚u gÅ‚owÄ™, piÄ™tami bÄ™bniÅ‚a w boki TouriÄ…a i rzucaÅ‚a pod wiatr wÅ‚asne szalone wyzwanie. W wyÅ›cigu jednorożce daÅ‚y siÄ™ ponieść aż na sÄ…siednie podgórze, nim zaczęły zwalniać. Ich czyste zadowolenie, rozradowanie sobÄ… rozbrzmiewaÅ‚y w Joey. CzuÅ‚a siÄ™ przepeÅ‚niona gÅ‚osami, promiennym Å›miechem, wizjami, dla których nie znajdowaÅ‚a słów, a przede wszystkim muzykÄ… - szalonÄ…, kapryÅ›nÄ…, przerażajÄ…cÄ…, nieskoÅ„czenie uspokajajÄ…cÄ… muzykÄ… Shei'rahu. Ko miaÅ‚ racjÄ™, to ich muzyka. To one. Kiedy TouriÄ… wreszcie przystanÄ…Å‚, zsunęła siÄ™ z jego grzbietu i oparÅ‚a o niego, zdyszana, rozchichotana. - To byÅ‚o cudowne - zdoÅ‚aÅ‚a wykrztusić. - Cudowne. - PotrafiÄ™ biegać o wiele szybciej - niewinnie przechwalaÅ‚ siÄ™ TouriÄ…. - Raz, bÄ™dÄ…c maÅ‚y, przeÅ›cignÄ…Å‚em caÅ‚e stado pery-tonów. Joey trwożnie popatrzyÅ‚a w niebo. TouriÄ…, podążywszy za jej spojrzeniem, wyjaÅ›niÅ‚: - Nigdy nas nie niepokojÄ…, kiedy tak jak teraz jesteÅ›my w gromadzie. NapadajÄ… tylko mÅ‚odych i samotnych. ZresztÄ… ja siÄ™ ich nie bojÄ™. - A ja tak - wyznaÅ‚a Joey. - BooÄ™ siÄ™ tu wÅ‚aÅ›ciwie wszystkiego prócz was i Ko. Na przykÅ‚ad tego czegoÅ› dwugÅ‚owego i tych rzeczy na drzewach, które mnie o maÅ‚o nie schwytaÅ‚y, i tej jakiejÅ› jalli w wodzie... TouriÄ… rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™. - Jalli ze strumienia? Jak możesz siÄ™ bać gÅ‚upiutkiej ma Å‚ej jalli? - ObejrzaÅ‚ siÄ™ szybko, kuksnÄ…Å‚ jÄ… i powiedziaÅ‚: - Chodz, to ci pokażę. Część mÅ‚odych jednorożców zaczęła siÄ™ paść albo walczyć na rogi, przeważnie dla zabawy, co Joey widziaÅ‚a już przedtem. Inne leżaÅ‚y na sÅ‚oÅ„cu z otwartymi oczami - na ogół, jak oczy TouriÄ…a, zdradzajÄ…cymi pierwsze oznaki Å›lepoty - nieruchome, idealnie wkraczaÅ‚y w ciszÄ™, dopóki nie umilkÅ‚a nawet muzyka ich istnienia. Joey odwróciÅ‚a siÄ™, aby pójść za TouriÄ…iem, i nagle spostrzegÅ‚a, że jeden z nich jÄ… obserwuje. 14 / 38 Peter S. Beagle - Sonata jednorożców
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|