Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Oto pańscy Bajdoci - rzekł z szatańskim chichotem Pierwszy Admirał. - Będą się
zaprawiali od niemowlęctwa do naszego wiktu. Zgodnie z pańskim życzeniem, cha-cha-cha!
Dostali dobrą porcję odmładzających pastylek! Nie żałowałem im! Niezle ich odmłodziłem,
co?! Cha-cha-cha!...
Pan Kleks w osłupieniu przyglądał się niemowlętom. Rozpoznał w nich swoich
towarzyszy, gdyż rysy twarzy zostały nie zmienione. Ten płaczący to był kapitan! Obok leżał
bosman Terno, dalej Ambo i jeszcze dwaj marynarze.
- Słuchaj, Alojzy - rzekł pan Kleks zduszonym głosem, od którego można było dostać
gęsiej skórki. - Słuchaj, Alojzy, zawsze byłeś zakałą mojej Akademii. Teraz widzę, że stałeś
się zakałą ludzkości! Tym razem udało ci się wystrychnąć mnie na dudka. Ale ja wymyślę
taką sztuczkę, że zostaną z ciebie trociny! Rozumiesz?! Tro-ci-ny! Zapamiętaj to sobie,
Alojzy BÄ…bel!
Po tych słowach pan Kleks odwrócił się, opuścił pokój i ruszył korytarzem w stronę
wyjścia. Gonił go chichot Alojzego i urywane wykrzykniki:
- Stara purchawka!... Nadęta ropucha, cha-cha-cha!...
Nad miastem zapadła noc. Oszklone pawilony jaśniały światłami. Pan Kleks pobiegł
na plac Obojga Farmacji, gdzie Bajdoci, zbici w gromadę, siedzieli na gołej ziemi. Prócz nich
na placu nie było nikogo.
- Głowy do góry! - zawołał pan Kleks. - Opuszczamy ten zwariowany kraj! Ruszamy
w głąb lądu! Przyszłość przed nami! Straciliśmy wprawdzie pięciu towarzyszy, ale jest nas
jeszcze dwudziestu dwóch. Za mną!
Ten wielki człowiek nigdy nie tracił nadziei. Wysunął do przodu swoją rozłożystą
brodę i pewnym krokiem pomaszerował w przepastne mroki nocy.
Miał bowiem taki dar, że widział w ciemności. Za nim, po omacku, wlekli się
wygłodniali i znękani marynarze.
Postać pana Kleksa olbrzymiała w migotliwym świetle gwiazd.
Tak, moi drodzy. To był człowiek naprawdę niezwykły.
KATASTROFA
Kawalkada maszerowała przez całą noc.
Celem rozweselenia Bajdotów pan Kleks bez przerwy opowiadał im swoje prawdziwe
i zmyślone przygody, wspominał o historii z Alojzym, o doktorze Paj-Chi-Wo, a nawet o
księciu przemienionym w szpaka Mateusza.
Wszystkie te opowieści nie mogły jednak napełnić pustych żołądków marynarzy.
Z trudem posuwali się w głąb lądu. Gorący tropikalny wiatr wysuszał im wargi i
potęgował pragnienie.
Pan Kleks nawet bez mapy orientował się w położeniu geograficznym. Polegał na
przedziwnych właściwościach swojej brody, która nie tylko wskazywała kierunek marszu, ale
nadto zapowiadała bliskość wody i jadła.
- Głowy do góry! - wykrzykiwał raz po raz pan Kleks. - Zbliżamy się do rzeki... Czuję
zapach ananasów i daktyli... Skrzyżowanym spojrzeniem widzę nawet orzechy kokosowe...
Przygotujcie się do śniadania!
Słowa pana Kleksa dodawały Bajdotom siły i otuchy. Przyspieszali kroku i łykali
ślinkę na myśl o soczystych owocach.
Przejście nocy w poranek nastąpiło szybko i niepostrzeżenie. Przed oczami
podróżników rozpościerał się krajobraz pełen bujnej zieleni, kolorowych ptaków i ogromnych
motyli. W gąszczu zarośli niezliczone owady szumiały i pobrzękiwały jak srebrne monety.
Opodal piął się w górę bambusowy gaj.
Niewyczerpana wynalazczość pana Kleksa podsunęła mu szczególną myśl.
- Potrzebne mi są wasze siekierki i noże! - zawołał do Bajdotów. - Z tych bambusów
zrobimy sobie szybkobieżne szczudła!
Marynarze z zapałem zabrali się do roboty. Po upływie pół godziny każdy z nich
trzymał w rękach dwa wysokie bambusowe drągi. Z rzemiennych pasów skonstruowano
uchwyty do stóp, na podobieństwo strzemion.
- Ruszamy! - zakomenderował pan Kleks. - Zmiało! Nie bać się! Wykorzystywać
giętkość bambusu! Sprężynować! Sprężynować!
Istotnie wysokie szczudła dzięki swej elastyczności pozwalały odbijać się od ziemi.
Bajdoci posuwali się więc w podskokach, długimi susami, ze zwinnością koników polnych.
Tylko pan Kleks posługiwał się jednym bambusem i wykonywał gigantyczne skoki o tyczce,
wyprzedzajÄ…c marynarzy.
Wierzcie mi, moi drodzy, że lekkość, z jaką wielki uczony wylatywał w górę i opadał
na ziemię o pół mili dalej, wzbudzała powszechny podziw. Odnosiło się wrażenie, że pan
Kleks przeobraził się w kangura, a niektórym Bajdotom wydawało się nawet, że rozwiane
poły surduta zastępują mu skrzydła.
Podróż na szybkobieżnych szczudłach odbywała się z taką szybkością, że pan Kleks
co chwila wykrzykiwał ze szczytu swojej tyczki: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates