[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stoliku w Secie. Głowa bolała ją niemiłosiernie. Panująca w domu cisza rozsadzała jej półprzytomny mózg. Musiała wstać i napić się czegoś. Pózniej zdecyduje, co dalej. Ostrożnie dzwignęła się na nogi i podeszła do niedbale rzuconego na oparcie fotela płaszcza. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej telefon komórkowy. - Wyłączony& cholera jasna, dlaczego ja zawsze wyłączam ten jebany telefon?! - zaklęła zniecierpliwiona, próbując wprowadzić kod pin. Kiedy wyświetlacz rozbłysnął w takt melodii powitalnej, twarz Zuzy skrzywiła się w pełnym bólu grymasie. - Nie tak głośno, kurwa& - Przytknęła dłoń do małego głośniczka i oddaliła od siebie telefon na odległość wyciągniętego ramienia. Odczekała kilka sekund, a kiedy melodia umilkła, ponownie spojrzała na wyświetlacz. - Wprowadz aktualną godzinę i datę& - przeczytała pod nosem komunikat. No to pięknie, zajebiście po prostu! Nie znam, kurwa, aktualnej godziny i daty! Kurwa! Wzburzona rzuciła telefonem w skotłowany kłąb pościeli na łóżku. Szybkim krokiem podeszła do okna i podniosła roletę. Blask promieni słonecznych, nieśmiało przedzierający się przez gęste chmury, poraził jej oczy. - Cholera jasna! zaklęła i mrużąc opuchnięte powieki, na powrót zaciągnęła żaluzję. W tym momencie rozległ się donośny dzwięk dzwonka do drzwi. Radosna i żwawa melodyjka obwieszczająca nadejście gości zawsze doprowadzała Zuzę do szału. Trwała o kilka sekund za długo i na domiar złego powtarzała się trzykrotnie, jeśli guzik dzwonka został naciśnięty więcej niż raz. A w tym mieście niemal wszyscy, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, naciskali dzwonek dwukrotnie, jakby oczekując tego filmowego ding-dong, ding- dong", którego przecież nie spotykało się w rzeczywistości. Wszyscy, u których prywatnie czy służbowo bywała Zuza, wyposażali swoje domy w dzwonki brzmiące metalicznie albo te ze skoczną melodyjką. Co szczęśliwsi w ogóle nie posiadali dzwonka lub mieli taki, który od dawna już nie działał. Ale mimo że nikt, kogo Zuza znała, nie miał dzwonka typu ding-dong", denerwujący zwyczaj podwójnego dzwonienia mieli chyba wszyscy. Tym razem dzwięk dzwonka nie tylko ją rozdrażnił. Swoim żwawym brzmieniem wwiercał jej się bezpośrednio do mózgu, miażdżąc te jego niewielkie fragmenty, które do tej pory nie były jeszcze dotknięte uporczywym bólem. W obu skroniach czuła wyraznie ostrza monstrualnych szpikulców do lodu. Na czoło wystąpił jej zimny pot, a w tyle głowy doświadczała takiego bólu, jaki towarzyszy silnemu uderzeniu tępym narzędziem. Pragnąc jedynie położyć kres tym nieskończonym torturom, ruszyła w kierunku drzwi. Potykając się po drodze o meble i części garderoby, rozrzucone niedbale po podłodze, wycieńczona nieludzkim cierpieniem, dopadła klamki. Bezmyślnie szarpnęła za nią, nie myśląc o tym, kogo zastanie po drugiej stronie drzwi. Te jednak nie ustąpiły, domagając się wyraznie uprzedniego zwolnienia zamka, na który były zatrzaśnięte. Zuza otworzyła go bez trudu, przekręcając w prawo małą gałkę umieszczoną na wysokości wzroku. Na szczęście dla niej w tym właśnie momencie uparty dzwonek przestał wygrywać swoją przaśną melodyjkę i mogła opanować się na tyle, żeby zauważyć opłakany stan, w jakim się znajdowała. Wycofała się o kilka kroków i złapała frotowy szlafrok, wiszący na krześle opodal. W pośpiechu owinęła się nim i zdążyła jeszcze odsunąć z przejścia kocią kuwetę, zanim ponownie ruszyła ku drzwiom. Za wszelką cenę chciała uniknąć kolejnego odsłuchania kuranta. Tym razem spokojniej nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. - Pani prokurator, Bogu dzięki! Nie można się do pani dodzwonić, nie przyszła pani do biura. Przeraziłem się, że może coś się pani stało. Biorąc pod uwagę tę sprawę z liścikiem& Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe, ale naprawdę byłem pełen obaw. Była pani taka zdenerwowana wczoraj, tak nagle pani wyszła& Całe szczęście, że wszystko w porządku! Chciałem wysłać tu kogoś z młodych, ale uznałem, że to ja powinienem sprawdzić, czy wszystko z panią dobrze. Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe tego nagłego najścia, ale proszę zrozumieć, naprawdę się niepokoiłem& Zuza patrzyła na Malinowskiego nieprzytomnymi oczyma, nie wiedząc jak powinna się teraz zachować. Przeanalizowała w myślach swoją sytuację i doszła do wniosku, że musiałby być idiotą, żeby nie zorientować się, w czym rzecz. Nawet jeśli do tej pory nie wyczuł od niej woni przetrawionego alkoholu, z pewnością poczuje ten charakterystyczny odór, kiedy tylko otworzy usta. A musi się przecież odezwać. - Cholera& - wyrwało jej się zanim wysłuchała go do końca. - Proszę? - Nie, nic& ponownie umilkła, z trudem opanowując podchodzące do gardła wymioty. Dzień dobry, panie komisarzu powiedziała niepewnie, nie mając w zanadrzu niczego bardziej błyskotliwego. Malinowski nigdy wcześniej nie widział jej zawstydzonej. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej nie typowy strój i zachowanie. Włosy miała w nieładzie, cerę zmiętą i bez wątpienia wczorajszy, porządnie wybrakowany makijaż. Mógłby pomyśleć, że dopadła ją grypa, ale spod domowego szlafroka wystawał jej kołnierzyk eleganckiej bluzki, w której z całą pewnością widział ją wczoraj. Ponadto mógłby przysiąc, że czuje od niej coś, jakby mieszankę alkoholu i wymiocin. Patrzył na nią z niedowierzaniem, z miną tyleż zaskoczoną, co pełną wyrzutu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|