[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzi. A owszem przyznała jadowicie Okrętka. Wprawdzie nie nam, ale za to porządnie. . . Tereska obrzuciła ją spojrzeniem pełnym niesmaku i podparła solidniej pół ko- mina z blachy. Ostatnie wydarzenia zdegustowały ją i napełniły zniechęceniem. Już zdawało się, że głębokie, rozsądne rozważania i szczegółowe przemyślenia dadzą pożądane rezultaty, już arystokrata prawie mógł być złapany na gorącym uczynku, już w porannej mgle przed świtem natrafiły na akcję rozkopywania na- stępnego kurhanu, kiedy starannie zaplanowany czyn przeistoczył się w okropną pomyłkę. Inwigilacja złoczyńcy była niewykonalna, oddalił się bowiem samochodem, do którego dopłynęli z nim państwo Strzałkowscy. Przyjaciółki doszły zatem do wniosku, że jedyną szansę da im stróżowanie przy kamiennych kopcach, które ku południowi trafiały się rzadziej, ograniczając możliwości. Zdecydowane zatrzy- mać przestępcę i nie pozwolić mu uciec, wybrały na chybił trafił potężny stos nad 155 samą wodą i zmarnowały w pobliżu dwie noce. Druga omal nie zakończyła się sukcesem. Ocknąwszy się przed świtem z głębokiego snu, który miał być pilnym czuwa- niem, ujrzały przy upatrzonym kopcu jakiś ruch. Poprzez krzewy, zarośla i mgłę niewiele mogły dostrzec, nie przejmowały się tym jednak, zgodnie z planami bo- wiem zamierzały odnalezć środek lokomocji bandyty, samochód lub też ponton. Po krótkich poszukiwaniach natrafiły na ten ostatni. Leżał na brzegu kilkadziesiąt metrów dalej, niedbale rzucony, bez powietrza, w towarzystwie jakichś worków i plecaka. Czasu było mało, zwyrodnialec mógł nadejść w każdej chwili. Rozszarpać tak, żeby od razu zauważył szeptała rozgorączkowana Te- reska. %7łeby przypadkiem nie nadmuchał i nie odpłynął, bo się wszystko utopi na środku jeziora! Wyciąć wielką dziurę. . . , Czym? odszepnęła do szaleństwa zdenerwowana Okrętka. Nie wzię- łyśmy nożyczek! Nie mamy noża! Nic nie mamy! Przegryzć?. . . Tereska teraz dopiero uświadomiła sobie, że istotnie zapomniały o zabraniu stosownego narzędzia. W sytuacjach podbramkowych jednakże myślało jej się bardzo szybko. Głupiaś. Czekaj. . . Wtyczkę! Zabrać mu wtyczkę. Prędko, szukaj wtyczki! Wtyczka była przywiązana sznureczkiem, dość cienkim i niezbyt mocnym, który z łatwością dało się częściowo przegryzć, a częściowo urwać. Zadowolone z przedsięwzięcia cofnęły się ze swym łupem w zarośla. Ruch przy kopcu ustał. Po bardzo długim czasie ukazał się właściciel pontonu i wówczas tak Teresce, jak i Okrętce zrobiło się słabo. Wcale nie był to arystokrata. Wcale nie szukał skarbów. Wybrał się na ryby i kopał robaki, które miał w plastykowym woreczku razem z ziemią. W dodat- ku ograbiony z wtyczki ponton wcale nie był smukłą łódeczką arystokraty, tylko zwyczajnym pontonem zaokrąglonym ze wszystkich stron. Nieszczęsny wędkarz w osłupieniu oglądał szczątki sznureczka, drapiąc się w głowę. Obcy człowiek! jęczała rozpaczliwie Okrętka w krzakach. Napadły- śmy obcego człowieka! Co robić. . . Rzuć mu! Rzuć mu, do licha, i zwiewajmy! Wszystko jedno, co będzie myślał! Okrętka wykonała wspaniały, acz nerwowy zamach, lekka wtyczka poleciała w zupełnie innym kierunku, niż powinna, odbiła się od gałęzi olchy i chlupnęła w bagniste trzciny. Na dalsze efekty swojego działania przyjaciółki już nie czeka- ły. . . To jest jedna z ostatnich kup, których jeszcze nie rozkopał zauważyła Tereska w zamyśleniu, wciąż uklepując wędzarnię. Jeśli do tej pory nie skoń- czył jeszcze roboty i nie uciekł, jest szansa, że tu przyjdzie. Nasze myślenie ma fatalne skutki, moim zdaniem, należy działać na żywioł. 156 Okrętka westchnęła ciężko i z niechęcią popatrzyła w kierunku malutkiego cypelka, stanowiącego jakby pagórek, na którym zasłonięty dokładnie krzewami i wysoką trzciną wznosił się kopiec kamieni. Nie wiem, co to znaczy na żywioł mruknęła. Zlepo. Prędzej trafimy na niego przypadkiem niż specjalnie. yle to zrobi- łam, powinnam była przewidzieć miejsce na patelnię. Czekaj, przyniosę jeszcze parę, Okrętka ciągle czyściła grzybki. Tereska ogołociła do reszty kopiec z leżących luzem na wierzchu kamieni, pozostawiając tylko wielkie, płaskie głazy. Jakiś pacan łowi ryby oświadczyła z niesmakiem, rzucając swój ciężar obok wędzarni. Głupi czy co, wybrał sobie miejsce bez mała na środku jeziora. Na wieloryba się zaczaja. Okrętka z roztargnieniem popatrzyła na jakiegoś człowieka w łódce, który zarzucił wędkę kilkadziesiąt metrów od nich i trwał w bezruchu tępo wpatrzony w spławik. Zdenerwowałaś mnie powiedziała niespokojnie. Może rzeczywiście znalazł już swoje i uciekł? Nie, zmieniłam zdanie. Gdyby znalazł, Robin by nam powiedział. Robin, Robin! Figę by nam powiedział! Zmył się i śladu po nim nie ma! Jest wspólnikiem arystokraty, uciekł razem z nim. I wobec tego uważasz, że go więcej nie spotkamy? Okrętka zawahała się. Taka ewentualność w ogóle nie mogła wchodzić w ra- chubę, na własne oczy widziała, że między nim a Tereską zalęgło się coś, co w ża- den sposób nie zdołałoby się nagle unicestwić. Musieli się spotykać. Jak w takim razie pogodzić ten przymus z hipotetycznym rabunkiem i ucieczką? Nie wiem. Gdyby był prawdziwym Robin Hoodem, sprawa byłaby pro- sta. Zaczaiłby się gdzieś po drodze, napadłby na ten powóz, którym będziemy wracały do domu, porwałby cię, i z głowy. %7łyłabyś sobie w komnacie w jakiejś jaskini w otoczeniu skarbów i nikt by się nie czepiał. Przez to, że są inne czasy, wszystko się okropnie komplikuje. Co masz na myśli mówiąc, że spotkamy go przypadkiem? Robina? Nie, arystokratę Właśnie nie wiem. Musimy po prostu błąkać się, gdzie popadnie, i cier- pliwie czekać. Czatowanie nam nie wychodzi, możliwe, że on się orientuje, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|