[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjścia w samą porę, by dostrzec zamazaną sylwetkę w ciemnościach nocy. Wyszła na zewnątrz. Było chłodno, na niebie nie świeciły gwiazdy. Wszystkie światła na balkonach i korytarzach zostały pogaszone, tak samo jak te w mieszkaniach; nie było też łuny bijącej od telewizorów. Butt's Court sprawiało wrażenie kompletnie pustego. Nie była do końca zdecydowana, czy jest sens gonić dziewczynę. Czy nie lepiej, podpowiadała ukryta w niej obawa, uciec stąd do samochodu? Lecz jeśli tak właśnie zrobi, spiskowcy będą mieli dość czasu, by ukryć ciało. Kiedy wróci tu z policją, może zastać zasznurowane usta i niechętne wzdrygnięcia ramionami. Mogą jej powiedzieć, że zwyczajnie wymyśliła sobie trupa i Cukiernika. Wszystkie te koszmary, które przeżyła, mogą znów zamienić się w zwykłe historyjki do poduszki. W słowa na ścianach. I każdego następnego dnia będzie czuła do siebie coraz większą odrazę, że nie ruszyła wtedy w pościg. Udała się za Anne-Marie, która nie szła chodnikiem, lecz zmierzała ku środkowi trawnika, leżącego w centrum podwórza. Do ogniska. Do ogniska! Widniało przed Helen, ciemniejsze od nocnego nieba. Dostrzegła postać Anne-Marie sunącą do sterty mebli oraz kawałków drewna i wygrzebującą w nim dziurę. To w ten sposób zamierzali usunąć dowód. Zwykłe spalenie na pewno nie wystarczyłoby, ale po takiej kremacji i spopieleniu kości - kto wie? Stała kilka jardów od piramidy obserwując jak Anne-Marie kończy swe dzieło i odchodzi ku wszechobecnym ciemnościom. Helen pospiesznie przebyła pas wybujałej trawy i odszukała lukę w stosie drewna, gdzie Anne-Marie złożyła dziecko. Wydało jej się, że dostrzega nikły kształt. Nie mogła jednak go dosięgnąć. Dziękując Bogu, że była równie szczupła jak Anne-Marie, wepchnęła się w wąski przesmyk. Sukienka zahaczyła o sterczący gwóźdź. Odwróciła się, by ją odczepić drżącymi palcami. To wystarczyło, by straciła ciało z oczu. Parła po omacku do przodu, obmacując rękami drewno, stare szmaty i coś, co wyglądało na grzbiet starego fotela, ale nie było zimną skórą dziecka. Przygotowała się na dotyk trupa; przeżyła dużo gorszych rzeczy przez minioną godzinę, niż trzymanie martwego chłopca. Wciąż nie dając za wygraną, posunęła się ciut do przodu, płacąc za to podrapaniem skóry i drzazgami w palcach. W bolących oczach zaczęły pojawiać się kręgi, krew tętniła w uszach. Lecz nagle! - nie dalej jak o półtora jarda - dostrzegła ciało dziecka. Wyciągnęła się do przodu by je chwycić, lecz zabrakło jej dosłownie paru cali. Ponowiła wysiłek, tym samym wzmagając szum w głowie, lecz ciągle nie mogła dosięgnąć. Pozostało jej jedynie zgiąć się wpół i jakoś przecisnąć bliżej środka stosu. Nie było to łatwe. Miejsca zostawało tak niewiele, że z ledwością mogła czołgać się na kolanach, ale w końcu udało się. Dziecko leżało twarzą do ziemi. Pozbyła się obrzydzenia oraz niechęci i wyciągnęła ręce. W tym samym momencie coś spoczęło na jej ramieniu. Na sekundę struchlała. Chciała krzyknąć, lecz powstrzymała się, zapominając też o złości. Brzęcząc, owad uniósł się z jej skóry. Szum, który słyszała, nie był wywołany przez tętnienie krwi, lecz przez rój.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|