[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cha-cha, to jej powiesz: weź się do roboty. Dlaczego więc teraz boisz się powiedzieć prawdę? Czy dlatego, że Nadieżda Fiodorowna jest utrzymanką urzędnika, a nie zwykłego marynarza? – A co mam z nią zrobić? – rozzłościł się Samojlenko. – Zbić czy co? – Nie pobłażać rozpuście. My wszyscy wyklinamy rozpustę tylko za oczy, a to przypomina kiwanie palcem w bucie. Jestem zoologiem czy socjologiem, bo to właściwie wszystko jedno, ty – lekarzem; społeczeństwo nam ufa; powinniśmy zwrócić jego uwagę na ogromne szkody, jakimi zagrażają i jemu, i przyszłym pokoleniom tego rodzaju damulki jak Nadieżda Iwa- nowna. – Fiodorowna – poprawił go Samojlenko. – A co ma zrobić społeczeństwo? – Społeczeństwo? To jego sprawa. Moim zdaniem, najprostszy i najpewniejszy sposób to przymus. Manu militari należy ją wyprawić do męża, a jeżeli mąż jej nie przyjmie, to na ka- torgę lub do jakiegokolwiek zakładu poprawnego. – Och! – westchnął Samojlenko; chwilę milczał, potem zapytał cicho: – Mówiłeś któregoś dnia, że takich ludzi jak Łajewski należałoby zgładzić... Powiedz mi, gdyby... dajmy na to, państwo czy społeczeństwo powierzyło ci tę funkcję, czy... mógłbyś? – Aniby mi ręka drgnęła. IX Po powrocie do domu Łajewski i Nadieżda znaleźli się w swoich ciemnych, dusznych, nudnych pokojach. Oboje milczeli. Łajewski zapalił świecę, a Nadieżda nie zdejmując płaszcza i kapelusza, usiadła i spojrzała na niego smutnym, skruszonym wzrokiem. Zrozumiał, że ona czeka na wyjaśnienie; ale wyjaśniać cokolwiek byłoby rzeczą nudną, bezcelową i męczącą, a najbardziej ciążyło mu na sercu, że nie wytrzymał i odezwał się do niej po grubiańsku. Dotknąwszy kieszeni natrafił na list, który wciąż zamierzał jej przeczytać, pomyślał więc, że jeżeli pokaże go teraz, to nada jej myślom inny kierunek. „Już czas wyjaśnić nasze stosunki – postanowił. – Pokażę jej; co ma być, to będzie”. Wyjął list i podał go Nadieżdzie. – Przeczytaj. To dotyczy ciebie. Po tych słowach poszedł do swojego gabinetu i położył się na kanapie bez poduszki, po ciemku, nie zapalając światła. Nadieżda przeczytała list i wydało jej się, że sufit się zniżył, a ściany nasunęły się wprost na nią. Nagle zrobiło się ciasno, ciemno, powiało grozą. Szybko przeżegnała się trzy razy i wyrzekła: – Wieczne odpoczywanie... wieczne odpoczywanie... I zaczęła płakać: – Wania! – zawołała po chwili. – Iwanie Andrieiczu! 25 Żadnej odpowiedzi. Sądząc, że Łajewski wszedł do pokoju i stoi za jej krzesłem, szlochała jak dziecko i mówiła: – Czemuś mi od razu nie powiedział, że on nie żyje? Nie pojechałabym na wycieczkę, nie śmiałabym się tak okropnie... Mężczyźni prawili mi trywialne komplementy. Jaki to grzech, jaki grzech! Ratuj mnie, Wania, ratuj... Straciłam rozum... Ginę... Łajewski słyszał jej szloch. Było mu straszliwie duszno, a serce waliło jak młot. Pełen udręki zerwał się, stanął na środku pokoju, odszukał w ciemnościach krzesło przy stole i usiadł. „Jak w więzieniu... – myślał. – Muszę wyjść... bo nie wytrzymam...” Na grę w karty było już za późno, restauracji w mieście nie było. Znowu położył się i za-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|