|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pośród mnichów zapalających u wejścia trociczki Xiao dostrzegł znajomą sylwetkę pielgrzyma o kulach. Odczekał, aż ten dokończy rytuały, i podszedł bliżej. Witaj, starcze. Pielgrzym pokłonił się na tyle nisko, na ile pozwalały mu bambusowe laski. Witaj, czcigodny panie! Cóż za radość dla mych oczu widzieć cię znowu. Gdzie twoi pobratymcy? Udali się w dalszą pielgrzymkę. I zostawili cię tu, starcze, samego? Nie, panie. Zostałem tu, by opiekować się Yangiem. Jeśli los da, spotkam się z resztą na dole, jeśli nie, być może za rok, o ile życia starczy. A co z Yangiem? Pielgrzym skurczył się w sobie. Zmarł wczoraj. Bakałarz poczuł ukłucie w piersi. A co mu było? Chłód, panie. Chciał wykaszleć zimną flegmę, ale krwią zaczął spluwać. Zioła nie pomogły i wczoraj zamknął oczy. Szczęśliwy był, że przyszło mu umrzeć w Klasztorze Niebiańskiego Tygrysa. Znowu ozwał się dzwon, tym razem znacznie głośniej. Brązowy instrument znajdował się w pobliskim otwartym pawilonie; mnich rytmicznie uderzał weń podwieszoną drewnianą belką. Xiao skinął dłonią. Starzec pokłonił się nisko i zniknął we wnętrzu świątyni. Bakałarz walczył chwilę z ogarniającą go słabością i zniechęceniem. Wreszcie przemógł się i wstąpił do świątyni, gdzie skręcił do najbliższej z bocznych sal i ukląkł przed jednym z licznych posągów. W mroku nie widział, do jakiego bóstwa się modli. Ważny był zapach trociczek, ciemność i ciche stąpanie mnichów w głównej sali. Ocknął się z zamyślenia, kiedy snop światła słonecznego przebił się przez jego powieki. Otworzył oczy i podniósł głowę. Krępy osobnik o ciemnej twarzy i splątanej brodzie odziany był w szatę i czepiec uczonego. Szkaradne oblicze wykrzywiał okrutny grymas. Bakałarz klęczał przed posągiem Zhong Kuia, Demona-Pogromcy Demonów. Słońce wschodziło; oślepiające promienie przesączały się przez ażurowe okiennice i penetrowały wnętrze świątyni. Kiedy Xiao wyszedł na zewnątrz, uderzyło go piękno porannego krajobrazu. Po mgle i chłodzie nie został nawet ślad. Ciemną zieleń górskiego masywu wieńczyły drobne sylwetki pawilonów i pagód. W dole wiła się rzeka, nad nią krążyło stado ptaków. Bakałarz zaczął obchodzić świątynię dookoła. Za drugim narożnikiem piękno widoku zmącił słup dymu, snujący się zza jednego ze szczytów. Bakałarz patrzył zaskoczony, wreszcie zbiegł po schodkach i zaczepił przechodzącego mnicha. Ten nie wydawał się poruszony. To Klasztory nad Brzegami Rzeki. W nocy widać było płomienie, teraz już dogasły. A na zdumione spojrzenie młodzieńca dodał: Jesteśmy zbyt daleko, by cokolwiek zrobić. Ratunek należy do ich bóstw-patronów. Muszę tam dotrzeć jak najprędzej. Bakałarz cały się trząsł. Apatia minęła jak ręką odjął. Jest skrót, dzięki któremu dotrzesz tam jeszcze dziś do rozmowy włączył się przechodzący mnich. Ale to droga nie dla każdego& *** Xiao zatęsknił za mgłą, kiedy liny ugięły się pod jego ciężarem i zakołysały. Rzadko rozstawione bambusowe szczeble zmuszały do patrzenia pod nogi i niżej. Po obu stronach bieliły się wapienne skały, daleko w dole błyszczała rzeka. Ale Most Niebiańskiego Tygrysa stanowił najkrótszą drogę na sąsiednie pasmo górskie. Bakałarz zacisnął zęby i zrobił kolejny krok. Wedle legendy mnisi niosący materiały budowlane niebezpieczną ścieżką w poprzek urwiska ujrzeli tygrysa, który przeskoczył z jednej ściany skalnej na drugą. W miejscu tego nadzwierzęcego wyczynu przerzucili most linowy, a klasztor i kanion nazwali na cześć odważnej bestii. Xiao patrzył, ile kroków ma jeszcze do przejścia, i nie wierzył w ani jedno słowo legendy. Istotnie, wysokie stoki nigdzie indziej nie zbliżały się do siebie na mniejszą odległość, ale żadne normalne zwierzę nie zdołałoby przeskoczyć dzielącej je przepaści. Nie na darmo nazwali tygrysa niebiańskim , pomyślał bakałarz i uczynił kolejny krok. Na moment otoczyła go chmara ważek. Szedł dalej, mimo że im bliżej był środka, tym silniej most się kołysał. Kiedy wreszcie stanął po drugiej stronie kanionu, najchętniej padłby plackiem i odpoczywał, lecz smugi dymu wciąż widoczne na niebie nie pozwalały tracić czasu. Zaczerpnął parę łyków herbaty z bukłaka i potruchtał zdyszany kamienistą ścieżką. Słońce minęło już najwyższy punkt swej drogi, gdy stanął u zbiegu ścieżek. Tędy nieśli ich tragarze pierwszego dnia. Nabrał wody z przecinającej szlak strużki i ruszył w górę. Trzej Mnisi garbili się pod palącym niebem. Braku sił nie dało się długo nadrabiać determinacją. Po kolejnym zakręcie zygzakującej w górę ścieżki półżywy Xiao usiadł na kamieniach, a potem położył się, nie zważając na nierówności podłoża. Usłyszawszy ludzkie posapywania, z trudem uniósł głowę. Po ścieżce sunęło kilka lektyk. Ociekający potem tragarze drżącymi z wysiłku nogami stawiali kolejne kroki po zdradliwym żwirze. Bakałarz otworzył szeroko oczy, kiedy spomiędzy firanek mijającego go palankinu surową twarz wystawił sędzia Hu. Stać! wrzasnął Hu. Tragarze z ulgą postawili lektyki na ziemi, młodzieniec zerwał się na równe nogi i pokłonił nisko. Xiao Longu! Jak śmiałeś podjąć czynności operacyjne bez mej wiedzy! Dostojny sędzio, wybacz mnie nędznemu, lecz słowa pielgrzymów& zaczął zgięty wpół Xiao, ale Hu nie dał mu dokończyć. Dość tych tłumaczeń! Przejąłeś się bajdurzeniem starych głupców, zamiast wrzucić ich do lochu i poczekać, aż wino wywietrzeje im z głów! Przegnałem dziadów precz, zbyt wiele bajań już w życiu słyszałem. A ty dałeś im się omotać! Bakałarz pokłonił się i otworzył usta, lecz sędzia znów go zagłuszył. Widziałem, ile pieniędzy wziąłeś z sądowej kasy! Oczekuję, że co do sztuki wrócą do szkatuły! Jeśli zaś je zmarnowałeś, co by mnie nie zdziwiło, pisać będziesz darmo póty, póki ich nie odpracujesz! Ten samowolny wybryk nie ujdzie ci na sucho. Już niedługo tu zabawię, niebawem wyjeżdżam do stolicy objąć wysoki urząd w Ministerstwie Kar. Jeśli jednak sędzia Chu będzie ci pobłażał, bądz pewien, że dowiem się o tym i wyciągnę najsurowsze konsekwencje! Tym razem Xiao ograniczył się tylko do pokłonu. Jeśli zbrodnie jakieś popełniono w klasztorze ciągnął sędzia miałeś aż nadto czasu, by wszystko wyświetlić. Czekam na wyjaśnienia! Stropiony bakałarz zaczął opowiadać wydarzenia ostatnich dni. W miarę jednak jak mówił, sroga twarz pana Hu ściągała się jeszcze bardziej. Gdy Xiao dotarł do momentu, kiedy spotkanie nad rzeką natchnęło go do odwiedzenia Klasztoru Niebiańskiego Tygrysa, sędzia nie wytrzymał. To ma być relacja ze śledztwa?! To jakaś gawęda, anegdota, nie raport dla sędziowskich uszu! Xiao Longu, do niczego się nie nadajesz, a do śledztw już najmniej! Widzę, że coś istotnie jest na rzeczy, ale tyś nie zabrał się do sprawy od właściwej strony. Trzeba było potraktować tych łysych osłów żelazem, dawno wszystko byś wybadał! Już ja dobiorę się im do skóry. I tobie też, poczekaj tylko, aż wrócimy do miasta. Zmykaj na koniec, ale już! Upokorzony Xiao udał się za ostatnią lektykę, obarczoną potężnym strażnikiem sądowym, i z pochyloną głową podjął marsz. Odważył się niepokoić pana Hu dopiero, gdy zbliżyli się do lasu nieopodal klasztoru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|