[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydała się jej łatwiejsza do podjęcia. Minęła pędem dwoje służących, którzy uśmiechnęli się od ucha do ucha. W pośpiechu wpadła na żywopłot; w lśnią cych zielonych liściach zaplątał się jej tonnag. Wyszarpnęła go niecierpliwie, nie chcąc się zatrzymać nawet na chwilę. Minęła żywopłot i pobiegła ku stajniom. W głowie roz brzmiewał jej uporczywy refren: Przyszedł! Przyszedł! Przyszedł! Wypadła na brukowany dziedziniec i stanęła jak wryta, nie pojmując, co widzi. Stał przed nią Jamie MacIver, wyprostowany dumnie, jak na żołnierza przystało, przy odziany od stóp do głów w tartany w kolorach jej klanu - klanu MacKenziech. Azy napłynęły jej do oczu, kiedy ujrzała te duże, zielone i niebieskie kwadraty przedzielone cienkimi czerwonymi i białymi liniami. W uszach zaczęło jej szumieć, a serce ścisnęło się, pełne dzikiej, ognistej radości. Jamie uśmiechnął się do niej z niewysłowioną czułością i wyciągnął ramiona. Rzuciła się w nie, szlochając. 308 - śśś, kochanie, ćśśś - szepnął, głaszcząc ją po wło sach. - Wiem, że moje nogi nie wyglądają ładnie w kilcie, ale nie trzeba z tego powodu płakać! - Wy... wyglądają pię... pięknie-wykrztusiła, pociągając nosem. Potem uścisnęła go żarliwie. - Och, Jamie, jak ja cię kocham! Zamknął oczy, pojąc się jej świeżym, słodkim zapachem - zapachem słońca i wrzosów. - Ukochana... ukochana - szepnął. Kiedy wreszcie zdołali się od siebie oderwać, Christmas zarzuciła go tysiącem pytań. - Skąd wziąłeś tartany? Skąd wiedziałeś, jakie są kolory MacKenziech? Kto ci powiedział, jak się nosi broszę na lewym ramieniu? Skąd zdobyłeś sporran i herb z wielobarw nym ostrokrzewem MacKenziech? Jak... - Hola! Wystarczy, pani dziedziczko! - Jamie zaśmiał się. - Robbie MacTavish zaprowadził mnie do wioskowej tkaczki. Zdaje się, że kobiecina zabrała się do produkowania wielkiej ilości tartanów MacKenziech, kiedy się okazało, że dziedziczka zostanie na swoich włościach. Rozstała się z ich częścią dopiero wtedy, gdy wyjawiłem, iż ożenię się z dziedziczką i sam także tu zostanę. Christmas znowu zaczęła pociągać nosem. - Och, Jamie, na pewno? - Załkała. - Wła... właśnie wybierałam się do ciebie, żeby powiedzieć, że... pojadę z tobą! - Och, skarbie! Te łzy wejdą ci w zwyczaj! - powiedział przekornie. Spoważniał i uniósł lekko jej brodę. - Na pewno. I jestem jeszcze bardziej zdecydowany, wiedząc, że chciałaś zdobyć się dla mnie na to poświęcenie. Widzisz, kiedy 309 odeszłaś, nawiedziły mnie koszmary. Przez parę przeraża jących, samotnych godzin zrozumiałem, co się dzieje. To ty zawsze chciałaś się zmieniać, odważnie podążać za swymi przekonaniami. To ty wyłamywałaś się z szablonu, jeśli zaczynał ci doskwierać. Czy podejmowałaś się prac służącej, czy oświadczałaś się mężczyznie, czy decydowałaś urodzić dziecko jako panna w dzikim, obcym kraju, zawsze byłaś gotowa zrobić to, co należało, choćby mogło się to spotkać z potępieniem, choćby było niebezpieczne. A ja - ciągnął, ocierając jej z twarzy ostatnią łzę - tkwiłem w pułap ce przeszłości. Zraniony przez ludzi, którzy dawno odeszli, nie miałem odwagi, by znowu oddać się miłości... przynaj mniej do tej chwili. Aż do ostatniej nocy, kiedy zrozumiałem, że stracę cię po raz drugi, pojąłem wreszcie, jakim byłem tchórzem... Nie, nie zaprzeczaj. To prawda. Bałem się pokochać... zaufać. Byłem takim samym tchórzem jak mój ojciec. Uciekałem dokładnie tak jak on. Uśmiechnął się do niej; jego oczy pociemniały, nabrały błękitu wieczornego nieba. - Ale skończyłem z uciekaniem. Chcę tu zostać... jeśli pani dziedziczka się zgodzi. Christina błysnęła oszałamiającym uśmiechem. - Och, człeku! - zawołała. - Toć MacKenzie od zawsze potrzebowoli MacIverów! Powiadam ci, to więz, co nas łączy od stuleci, wykuta w naszych sercach! Jamie zmierzył jej kształtną figurę łobuzerskim spoj rzeniem. - Ano - szepnął. - A jeśli dziedziczka pozwolą, zaroz wykujemy ją także w innych częściach ciała! Parsknęła śmiechem i ruszyła w stronę domu. EPILOG Christmas przyglądała się swojemu synowi, pędzącemu przez pastwisko na krzepkich nóżkach. U jego boku skakał O'Kelly. Za nimi galopowało trio najnowszych sierot ojca Liama, lecz żadne z nich nie potrafiło dogonić chłopczyka ani psa. W wieku pięciu lat Scott był wyższy o głowę od siedmioletnich blizniaków i dorównywał wzrostem dziew czynce, która twierdziła, że ma osiem lat, choć nie była tego pewna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|