[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylnym siedzeniu samochodu, a pózniej opuszczała zdyszanych pod wyczerpanym przedrannym księżycem. Peader nie chciał, żeby Isabel wprowadziła się do niego. Gdy umarła matka Peadera, Isabel widziała, jak poczucie winy wychodzi z niego wszystkimi porami. Przez miesiąc chodził wściekły. Miał pretensje do matki, że umarła, zupełnie jakby chciała ostatnim aktem woli zmusić go do posłuszeństwa, wepchnąć się na miejsce tej dziewczyny. W dniu poprzedzającym pogrzeb wypił jedenaście kufli porteru, siedem szklaneczek whiskey Jameson i dwa kieliszki wódki, a gdy przyprowadził z pubu chwiejącą się na nogach grupę żałobników, zwymiotował i padł bez czucia na podłogę sklepu. Rano Isabel umyła mu twarz. Widziała w nim rannego ptaka ze złamanym skrzydłem, którego odratuje, aby mógł latać, i wyobrażała sobie, że bez jego matki uda im się wreszcie wzlecieć między obłoki bardziej ustabilizowanego szczęścia. Po pogrzebie przez tydzień Peader był spokojniejszy i radośniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Nim wyszedł rano, ściskał czule dłoń Isabel. Wieczorem porywał ją do tańca pod błękitnym baldachimem czerwcowego nieba. A potem, w samym środku lata, wytrysnął gejzer winy. Isabel spytała o coś rano, a Peader odpowiedział krzykiem. Gdy zwróciła mu uwagę, że niesłusznie się uniósł, uderzył ją w twarz. Czerwony płomień bólu palił ją przez cały dzień. Siedziała za ladą i płakała, rozcierając palcami piekący policzek i usiłując odnalezć w sobie nienawiść. Nie mogła znienawidzić Peadera, bo gniew, który w sobie wzbudzała, od razu wyparowywał, i przez sześć godzin miotania się w pułapce miłości zrozumiała tylko tyle, że nie potrafi tego pojąć. Jak to się stało, że wpadła w tę pułapkę, i dlaczego teraz nie może się z niej wydostać? Będąc uczennicą lekkomyślnie uchyliła drzwi do dorosłości i weszła w życie Peadera, a teraz równie lekkomyślnie postępowała, nie wymykając się z jego życia. Przecież muszę zostać, powiedziała sobie; potem nagle podjęła decyzję, że go opuści. Obróciła wypłowiałą tekturową wywieszkę w drzwiach wejściowych i stała przez chwilę, wyglądając ponad napisem ZAMKNITE z ponurym triumfem, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Obróciła się, popatrzyła na bele materiału i poczuła, że się dusi wśród tych szaroburych kolorów. Początkowo zamierzała ściągnąć z półki jedną belę, żeby wyładować gniew. Jednakże po chwili ściągnęła ich kilka i zaczęła rozwijać szerokie tweedy na ladzie i dookoła sklepu; zepchnęła kasę, która spadła na podłogę z żałosnym brzękiem drobnych monet i rozbitego dzwonka. Wciąż jednak nie odczuwała prawdziwego triumfu. Ani ulgi. W sklepie panował rozgardiasz, ale bez wywrócenia wszystkiego do góry nogami ani takich zniszczeń, które odzwierciedliłyby stan jej oszalałego serca. Było jej mało; wzięła płaszcz i wyszła na ulicę. Co mogła jeszcze zrobić? Co mogła zrobić, żeby mu pokazać? %7łeby zburzyć to straszne więzienie, jakie dla niej zbudowało jej serce. Peader nie był tym, którego naprawdę pragnęła. Tyle mu brakowało, a mimo to... Szła Shop Street, niepewna, dokąd się wybiera ani czy kiedykolwiek wróci. Dotarła do mostu i poczuła odświeżający oddech morza. Szła dalej drogą prowadzącą do morza, uzmysławiając sobie, jak bardzo oddaliła się od spacerów po wyspie swojego dzieciństwa. Co mogła zrobić? Jakiś samochód zatrzymał się i mężczyzna mówiący z niemieckim akcentem spytał ją o drogę do Spiddal. Usiadła obok niego. Przez radio nadawano gwizdane melodie. Tę samą muzykę radio grało dwa dni pózniej, gdy odwoził ją do Galway, rozgrzany i naładowany jej bliskością, i pytał po raz ostatni, czy nie zechciałaby pojechać z nim do Donegal. Isabel szła do sklepu, wiedząc, że nie potrafi się uwolnić od Peadera O Luinga; że jej miłość do niego jest grubym węzłem sprzeczności i poczucia winy, ale też, że nigdy więcej nie pozwoli się uderzyć. Jego samochód stał przed sklepem. Na drzwiach nadal wisiała wywieszka ZAMKNITE. Gdy Isabel wkładała klucz do zamka, otworzył jej Peader. Poraził ją ciężki zapach i półmrok sklepu. Materiały leżały nieuprzątnięte. Peader stał z bijącym z oczu bezbrzeżnym żalem za to, co zrobił, i niemym gestem wskazał opadające tulipany, które kupił jej przed dwoma dniami. Wręczył je teraz jako dowody skruchy. Isabel wzięła kwiaty, patrząc prosto w jego wyczekujące oczy, i upuściła je na podłogę. Za kogo ty mnie masz? spytała opanowanym głosem. Kocham cię. Za kogo ty mnie masz? powtórzyła. Przepraszam. Uderzyłeś mnie. Jezu, Issy. Uderzyłeś mnie z nienawiści. Bardzo cię przepraszam. Cholernie mi przykro, Issy. Jezu. Jak ja mam właściwie się czuć? spytała, mając przed sobą jego odwróconą twarz. Mam się czuć fantastycznie z powodu tych kwiatów? Podniosła więdnące tulipany i podetknęła mu je pod nos. Mam uznać, że wszystko jest w największym porządku? Peader, czy tak właśnie mam się czuć? Peader odczekał chwilę oszołomiony bólem. Za jego plecami stał ojciec i śmiał się szyderczo. Peader poczuł palący rumieniec, nagle zakrył oczy rękoma, wydał wściekły okrzyk, jakby chciał odgonić ducha, i padł na kolana. O Jezu! Tego Isabel się nie spodziewała; w machinie miłości coś zgrzytnęło, jakieś tryby zaczęły się obracać w przeciwną stronę i w ten letni dzień, w zrujnowanym sklepie coś pchnęło Isabel ku Peaderowi akurat w tym momencie, gdy mogła się wyzwolić z tej skażonej miłości. Nienawidzisz mnie? spytał. Ta chwila miała do niej wracać wiele razy, rozgrywać się wciąż na nowo w jej pamięci. Nienawidzisz mnie? wyraznie pamiętała, jak przed nią stał, z tą swoją toporną twarzą i grubymi wargami, jakże niepodobny do wyśnionego księcia z bajki, a jednak chwilę potem trzymała go w ramionach, odbudowywała na nowo świat, z jakąś straszliwą, płynącą z żalu czułością, i oddawała się rozpaczliwym pocałunkom, w których płonęła chęć naprawienia nieba. 5 Isabel czekała tydzień z odpowiedzią na oświadczyny Peadera. Napisała list do matki, aby po raz pierwszy na piśmie zadeklarować, choć nie do końca, co czuje do Peadera. Niesłusznie sądziła, że matka nie zrozumie sprzeczności wikłających ich związek, i napisała tylko o jaśniejszej stronie, o kochaniu. Chciała w ten sposób przygotować grunt, stopniowo oswoić najbliższych z myślą o swoim małżeństwie, ponieważ wiedziała, że załamie ono ojca. Obawiała się zresztą, że jest w ciąży i ślub trzeba będzie przyśpieszyć. Kiedy Margaret dostała list, od razu odczytała jego prawdziwy sens i wiedziała, że zapewne nie obejdzie się bez wesela. Muiris siedział w pokoju nad dziewiątą wersją nowego wiersza, gdy stanęła w drzwiach wychodzących na morze, zastanawiając się, jak powiedzieć o wszystkim mężowi. Bała się przerwać nić szczęścia, którą zaczął prząść, więc schowała list do kieszeni fartucha, odkładając na pózniej decyzję, co z tym fantem zrobić. Wieczorem, gdy mąż wyszedł z domu, usiadła obok Seana i oglądała telewizję. Sean wyrósł na chudego bladego mężczyznę, którego dzieciństwo wraz z zamiłowaniem do muzyki przepadło jak rzucona w morze butelka. Nie tliła się w nim żadna iskra, żył pogrążony w niemocie niczym wyspa na nieprzebytym oceanie niezrozumienia. Wiadomo było, że nigdy nie opuści domu, i matka opiekowała się nim bez żalu, widząc w beznadziejnej tajemnicy jego stanu dowód istnienia skał na drodze miłości. Nie była pewna, czy Sean rozumie programy telewizyjne, ale zdawały się przynosić mu pewne ukojenie, więc co wieczór przesiadywał, gapiąc się z przekrzywioną głową na obrazy z innych
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|