Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszyscy jesteście mądrale, tylko ja jeden głupi&  Był na  spłachetku i tam się
dowiedział, \e Marsjanie zamierzają pociągnąć do odpowiedzialności skarbnika oraz
architekta za sprzeniewierzenie i inne machinacje. Podobno ich ju\ dokÄ…dÅ› wzywano.
Usiłowałem mu wytłumaczyć, \e to dobry objaw, świadczący, \e istnieje
sprawiedliwość, ale gdzie tam!  Dobra, dobra  mruczał  sprawiedliwość& Dziś
skarbnika i architekta, jutro mera, a pojutrze nie wiem kogo, mo\e mnie? Szkoda
gadać. Tobie gębę przefasonowali, to tak\e sprawiedliwość? Niee, doprawdy nie
mo\na z nim rozmawiać. A niech go diabli.
Dzwonił pan Korybantes, który, jak mnie poinformował, zastępuje w redakcji
Charona. Głos dr\ący, \ałosny, mają jakieś nieprzyjemności z władzami. Błagał, by
mu powiedzieć, kiedy Charon wraca. Rozmawiałem z nim, rzecz jasna, ,bardzo
uprzejmie, nie napomknąłem jednak ani słowem, \e Charon był ju\ raz w domu.
Intuicyjnie czuję, \e nie nale\y o tym rozpowiadać. Bóg wie, gdzie on teraz jest i co
robi. Jeszcze tylko brakuje mi przykrości z powodu polityki. Nikomu o nim nie
wspominam, zabroniłem równie\ Hermionie i Artemidzie. Hermiona w lot się
zorientowała, o co chodzi, ale Artemida urządziła scenę.
10 czerwca
Dopiero teraz czuję się jako tako, choć w dalszym ciągu jestem cierpiący i
wyczerpany. Egzema rozszalała się jak nigdy. Cały jestem obsypany bąblami, drapię
się ustawicznie, choć wiem, \e tego robić nie wolno. I przesiadują mnie straszne,
natarczywe mary, od których pró\no chcę się uwolnić. Rozumiem, gdy trzeba zabijać
na rozkaz  zabijasz, bo inaczej zabiją ciebie. To jest równie\ straszne, lecz
przynajmniej naturalne. A tych przecie\ nikt nie zmusza. Partyzanci! Znam to dobrze.
I czy mogłem się spodziewać, \e u schyłku \ycia wypadnie mi znów oglądać to na
własne oczy?
Zaczęło się od tego, \e wczoraj rano wbrew wszelkim oczekiwaniom dostałem
bardzo przyjazną odpowiedz od generała Alkima. Pisał, \e pamięta mnie doskonale,
darzy wielką sympatią i \yczy wszelkiej pomyślności. Byłem nadzwyczaj poruszony.
Nie mogłem po prostu znalezć sobie miejsca. Naradziłem się z Hermioną i ona
równie\ zgodziła się z tym, \e takiej okazji przegapić nie wolno. Peszyło nas tylko, \e
czasy były niespokojne. I nagle widzimy, \e Myrtilos zwija swój przejściowy obóz i
zaczyna z powrotem przenosić rzeczy do domu. To przewa\yło szalę. Hermioną
uszyła mi elegancką czarną opaskę na chore oko, wziąłem teczkę z dokumentami,
wsiadłem do samochodu i wyruszyłem do Maraten.
Pogoda mi sprzyjała, jechałem spokojnie pustą szosą między niebieszczącymi się
polami i rozwa\ałem ewentualne warianty mego postępowania zale\nie od takich lub
innych okoliczności. Tymczasem, jak to zwykle bywa, nader szybko zaszło coś
nieprzewidzianego. Na mniej więcej czterdziestym kilometrze za miastem silnik
zaczął się krztusić, samochód szarpnął kilka razy, potem ciągnął coraz gorzej i
wreszcie stanął. Było to na szczycie wzniesienia, a gdy wyszedłem na drogę, ukazał
się mym oczom prześliczny sielski krajobraz, sprawiający co prawda dość niezwykłe
wra\enie z powodu błękitnej barwy dojrzewających zbó\. Pamiętam, \e mimo
niespodziewanej zwłoki byłem całkowicie spokojny i z rozkoszą napawałem się
widokiem rozrzuconych w oddali schludnych białych farm. Niebieskie zbo\a
obrodziły bujnie, sięgając niekiedy wzrostu człowieka. Nigdy w naszych stronach nie
widywało się tak obfitych plonów. Szosa biegnąca prosto jak strzała była widoczna a\
po linię horyzontu. Podniosłem maskę i przez jakiś czas badałem silnik próbując
znalezć usterkę. Ale kiepski ze mnie mechanik, więc dość szybko straciwszy nadzieję,
rozprostowałem obolałe plecy i zacząłem rozglądać się dokoła zastanawiając się, do
kogo mógłbym zwrócić się o pomoc. Najbli\sza farma le\ała jednak zbyt daleko, na
drodze zaś dostrzegłem tylko jeden samochód, jadący z du\ą szybkością od strony
Maraten. Moja radość prędko się rozwiała, stwierdziłem bowiem ku memu wielkiemu
rozczarowaniu, i\ jest to czarny samochód marsjański. Mimo to nie ze wszystkim
straciłem nadzieję pamiętając, \e w marsjańskich pojazdach mogą znajdować się
równie\ zwykli śmiertelnicy. Perspektywa zatrzymania tej czarnej machiny niezbyt mi
się uśmiechała, a nu\ zobaczę w niej Marsjan, przed którymi odczuwałem
instynktowny strach. Ale nie miałem wyboru. Podniosłem rękę i zrobiłem kilka
kroków w kierunku samochodu, który dotarł ju\ do podnó\a wzniesienia. I nagle stała
siÄ™ rzecz straszna.
Znajdowałem się w odległości pięćdziesięciu metrów, gdy błysnął \ółty płomień,
samochód podskoczył i stanął dęba. Rozległa się potę\na eksplozja, szosę zasnuła
chmura dymu. Potem zobaczyłem, \e wóz jak gdyby usiłuje wzlecieć, wzniósł się ju\
nawet ponad chmurą przechylając się coraz bardziej na bok, wtem zamigotały jeszcze
dwa błyski, podwójny grzmot rozdarł powietrze, samochód wywinął kozła i całym
cię\arem runął na asfalt, a\ ziemia zakołysała się pod moimi omdlałymi ze zgrozy
nogami. Co za straszna katastrofa, pomyślałem w pierwszej chwili. Samochód stanął
w ogniu, z wnętrza zaczęły wyskakiwać jakieś czarne, objęte płomieniami sylwetki.
Równocześnie wybuchła strzelanina. Nie mogłem się zorientować, kto i skąd strzela,
za to wyraznie widziałem, do kogo. Czarne sylwetki miotały się w płomieniach i
dymie i padały jedna za drugą. Wśród huku strzałów słyszałem rozdzierające
nieludzkie krzyki, po chwili wszystkie ju\, płonąc jak pochodnie, le\ały obok
przewróconego wozu, ale strzelanina nie ustawała. Nagle samochód z ogłuszającym
łoskotem wyleciał w powietrze, biały, niesamowity blask poraził moje oko, gęsty,
gorący podmuch ął mnie po twarzy. Odruchowo zmru\yłem oko, a gdy je znów
otworzyłem, szosą biegło w moim kierunku, niby olbrzymia małpa na rozkraczonych
nogach, jakieś czarne, ogarnięte płomieniami stworzenie, wlokąc za sobą czarny ogon
dymu. Równocześnie z niebieskich łanów po lewej stronie wyskoczył mę\czyzna w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates