Strona poczÂątkowa
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wybraliśmy się na naukową ekspedycję do Kongo.
Mniemano, że mój papa obmyślił jakąś dziwną teorię
o niesłychanie starożytnej cywilizacji, której ślady
pogrzebane dałyby się odnalezć gdzieś w dolinie
rzeki Kongo. Kiedy jednak byliśmy już na morzu,
wyszła prawda na jaw.
Zdaje się, że jakiś mól książkowy, który posiada
sklep z książkami i starożytnościami w Baltimore,
wynalazł w kartach jakiegoś bardzo starego
hiszpańskiego manuskryptu list. pisany w roku 1550,
opisujący szczegółowo przygody załogi zbuntowanej
ze statku hiszpańskiego, płynącego z Hiszpanii do
południowej Ameryki. Na statku tym miał być wielki
skarb »dublonów« i sztuk »po osiem«, co zapewne
było powodem rozboju.
Autor listu należał do załogi, a list pisany był do
syna, który w tym właśnie czasie, kiedy list był
pisany, był właścicielem hiszpańskiego statku
kupieckiego.
Przeszło wiele lat od czasu, jak wypadki
opowiedziane w tym liście przedostały się do
wiadomości powszechnej, stary ojciec zamieszkał już
jako szanowany obywatel w jakimÅ› nieznanym
hiszpańskim miasteczku, lecz żądza złota tak silnie
nim owładnęła, że zaryzykował wszystko i
zaznajomił syna ze środkami, które mogły dać
synowi i jemu możność zdobycia bajecznych
skarbów.
Autor opisywał, jak po tygodniu zaledwie podróży
po wypłynięciu z Hiszpanii załoga zbuntowała się i
pomordowała wszystkich oficerów i wszystkich,
którzy się im sprzeciwili. Czynem tym uniemożliwili
sobie osiągnięcie swych celów, gdyż nie pozostał nikt,
kto by umiał kierować okrętem na morzu.
Pędzeni wiatrami płynęli dwa miesiące, aż w końcu
wycieńczeni od chorób, szkorbutu, głodu i
pragnienia doznali rozbicia okrętu u brzegów małej
wysepki.
Statek wyrzucony został na pobrzeże, gdzie rozbił się
na drzazgi. Stało się to jednak wtedy, kiedy tym. co
przeżyli wypadki, a było ich już tylko dziesięciu,
udało się ocalić jedną z wielkich skrzyń ze skarbami.
Skrzynię tę zakopali na wyspie i przez lat trzy żyli
tamże, oczekując wciąż ocalenia.
Jeden po drugim chorowali i umierali, aż w końcu
pozostał sam jeden autor listu.
Zbudowali sobie łódz z resztek rozbitego okrętu, lecz
nie mając wyobrażenia, gdzie leżała wyspa, nie
odważyli się puszczać się na morze.
Kiedy wszyscy inni pomarli, okropna samotność tak
zaciążyła jedynemu, który przeżył wszystko, że nie
mógł dłużej sam wytrwać i wybierając raczej ryzyko
śmierci na otwartym morzu, niż utracenie zmysłów
na samotnej wyspie, rozwinął żagle po niecałym roku
osamotnienia.
Na swoje szczęście popłynął wprost na północ i w
ciągu tygodnia znalazł się na morskim trakcie
hiszpańskich okrętów kupieckich jadących z
zachodnich Indii do Hiszpanii i został wzięty na
pokład jednego z tych okrętów, płynących do
ojczyzny.
Zbawcom swoim opowiedział on tylko historię
rozbicia się okrętu, w którym wszyscy z wyjątkiem
kilku osób zginęli, a reszta prócz jego samego
umarła po dostaniu się na wyspę. Nie mówił nic o
buncie i o skrzyni zakopanych skarbów.
Kapitan statku kupieckiego zapewniał go, że sądząc
na podstawie tego miejsca, gdzie go wzięli na pokład
i z panujÄ…cych w czasie dwu ostatnich tygodni
wiatrów, przypuszczalnym miejscem ich pobytu nie
była inna ziemia, jak jedna z wysp grupy Zielonego
Przylądka, leżąca przy brzegu zachodniej Afryki
między 16 a 17 stopniem północnej szerokości.
W liście wyspa opisana była drobiazgowo, również i
miejsce, gdzie ukryty był skarb. Do listu dołączona
była niezręcznie narysowana dziwaczna mapka.
Nabazgrane na niej iksy oznaczały drzewa i skały,
pozwalające znalezć miejsce właściwe, gdzie
zakopany był skarb.
Kiedy papa wyjaśnił prawdziwy cel ekspedycji, serce
we mnie zamarło, gdyż wiem, jak pełnym
przewidzeń i niepraktycznych pomysłów był zawsze
mój drogi ojciec i obawiając się, że stał się znów
ofiarą oszustwa, szczególnie kiedy oświadczył, że
zapłacił tysiąc dolarów za list i mapę.
Na domiar złego dowiedziałam się, że pożyczył on
nadto dziesięć tysięcy dolarów od Roberta Canlera i
dał mu zobowiązania na tę sumę.
Pan Canler nie żądał zabezpieczenia i wiesz, moja
droga, co to dla mnie znaczy, jeżeli papa nie będzie
mógł ich spłacić. Ach, jak ja brzydzę się tym
człowiekiem.
Staraliśmy się wszyscy widzieć tylko jasną stronę
tego przedsięwzięcia, lecz pan Philander i pan
Clayton, którzy przyłączyli się do naszej wyprawy w
Londynie - byli również sceptycznie usposobieni jak i
ja.
Jednym słowem, aby długo nie opowiadać,
odnalezliśmy wyspę i skarb - wielką obitą obręczami
dębową skrzynię, owiniętą wieloma warstwami
płótna żaglowego, tak mocną i całą, jak była
zakopana prawie dwieście lat temu.
Była cała napełniona złotymi monetami, a tak ciężka,
że czterech ludzi uginało się pod jej ciężarem.
Okropna ta skrzynia, która jak gdyby przeznaczona
jest sprowadzać zabójstwo i nieszczęścia dla tych, co
mieli z nią do czynienia, gdyż w trzy dni potem, jak
odpłynęliśmy z wysp Zielonego Przylądka, załoga
zbuntowała się i pomordowała swych oficerów.
Było to straszne, przez co przeszłam, zaledwie można
sobie wszystko wyobrazić - nie mogę nawet tego
opisać.
Chcieli i nas pozabijać, lecz jeden z nich, przywódca
imieniem King, nie chciał na to przyzwolić. Popłynęli
na południe wzdłuż brzegu do samotnego miejsca,
gdzie znalezli dogodnÄ… zatokÄ™, tu wysadzili i
pozostawili nas.
Chciałabym, abyś poznała pana Claytona, jest to
najmilszy człowiek, jakiego wyobrazić sobie można, i
- jeżeli się nie mylę - zakochany bardzo w mojej
biednej osobie.
Jest on jedynym synem lorda Greystoke i kiedyÅ›
odziedziczy i tytuł, i posiadłości. Przy tym ma wielkie
osobiste zalety, lecz fakt, że ma on być angielskim
lordem, jest przyczynÄ… mego wielkiego smutku -
znasz moje zapatrywania na amerykańskie
dziewczęta, które wychodzą za mąż za
utytułowanych cudzoziemców. Gdybyż on był tylko
nie utytułowanym zwyczajnym obywatelem
amerykańskim!
Nie jest to jednak jego winą, biedaka. Pod każdym
innym względem, z wyjątkiem urodzenia, mógłby on
być ozdobą mego ukochanego starego kraju, a jest to
największy komplement, jaki mogę jakiemukolwiek
mężczyznie powiedzieć.
Doświadczyliśmy najdziwniejszych wydarzeń od
chwili, jak tu wylądowaliśmy. Papa i pan Philander
zbłądzili w dżungli, byli ścigani przez prawdziwego
lwa.
Pan Clayton zabłądził i był napadnięty dwukrotnie
przez dzikie zwierzęta. Esmeralda i ja znalazłyśmy
się w starej chacie oblężonej przez okropną,
zjadającą ludzi lwicę. Ach, było to wprost
»przerazliwe«, jak powiedziaÅ‚aby Esmeralda.
Lecz najciekawszÄ… w tych wszystkich wydarzeniach
była zadziwiająca istota, która nas ocaliła. Nie
widziałam go, lecz papa i pan Philander widzieli i
mówili, że jest to podobny bogom biały człowiek,
spalony na kolor ciemnobrunatny, mający siłę słonia,
zwinność małpy i odwagę lwa. Nie mówi po
angielsku i znika po dokonaniu jakiegoÅ› dzielnego
czynu tak szybko i tak tajemniczo, jak gdyby był
bezcielesnym duchem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cs-sysunia.htw.pl
  •  
     
    Podobne
     
     
       
    Copyright © 2006 Sitename.com. Designed by Web Page Templates