[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przechodziłyśmy od jednej sali do drugiej, a ona wyjaśniała nam, czym zajmują się uczniowie. W żadnej grupie wiekowej dziewczynek nie zauważyłyśmy ani Rany, ani Hanan. Po wystarczająco długim czasie podziękowałam jej serdecznie za okazaną pomoc, obiecałam wrócić z dziećmi, by same przekonały się, jakie to przyjemne miejsce, a potem się pożegnałyśmy. - Dziewczynki chyba po prostu nie chodzą do szkoły - powiedziałam, gdy wróciłyśmy do samochodu. - Jeśli zostałyby zapisane do jakiejś szkoły, to właśnie do tej. - Chcesz powiedzieć, że całymi dniami siedzą zamknięte w tym ciasnym mieszkaniu, nie mając się czym zająć, ani nie mogąc nigdzie wyjść? - fuknęła Kate. - A on nawet się nie postara o to, żeby zapewnić im edukację?! - Na to wygląda - przytaknęłam. - Chyba że jest to ich tymczasowa kryjówka i planuje je zabrać gdzie indziej i tam pośle dziewczynki do szkoły. Jeśli tak jest, to musimy się spieszyć, by zdążyć przed ich wyjazdem. Gdyby teraz zniknęli nam z oczu, stracilibyśmy je na zawsze. - Jak mamy je wykraść, skoro nigdy nie wychodzą z mieszkania? - zapytał Steve. - Chyba nie chcecie wyważyć drzwi i porywać ich siłą. - Nie wiem - przyznałam. - Wydaje mi się, że nie mamy wyjścia, musimy się ujawnić i po prostu zapytać, czy Kate mogłaby porozmawiać z dziewczynkami. Jeśli uda 167 nam się nawiązać jakiś kontakt, możemy przynajmniej mieć nadzieję, że w przyszłości nadarzy się okazja do ich wykradzenia. - Ale ja muszę je odzyskać! - zapłakała Kate. - Wiem - powiedziałam, ściskając jej dłoń - ale chyba lepiej będzie chociaż się z nimi spotkać niż odjechać z niczym, prawda? - Tak - kiwnęła głową. - Chyba tak. Mam już dość bezczynnego czekania w samochodzie. Wszystko będzie lepsze od siedzenia tutaj. Zauważyłam, że wraca jej charakterystyczna dla niej chęć działania. - W porządku - powiedziałam. - Chodzmy, zapukajmy do drzwi. Nic w ten sposób nie tracimy. - Idę z wami - powiedział Steve. - Nie pozwolę wam iść tam samym. - Dobrze - zgodziłam się. Pomyślałam, że rzeczywiście lepiej będzie mieć przy sobie mężczyznę. Nie miałam pojęcia, co dzieje się w tym zamkniętym wciąż mieszkaniu. Podeszliśmy pod drzwi i zapukaliśmy. Po kilku chwilach jakaś kobieta, nie otwierając, zapytała nas, czego chcemy. To był dobry znak. Kobieta mogła okazać współczucie matce, której odebrano dzieci. Była szansa na to, że uda nam się dostać do środka i przynajmniej zobaczyć dziewczynki przed powrotem i interwencją Alego. - Jest tutaj Kate, matka dzieci - odpowiedziałam po arabsku. - Przyjechała odwiedzić Ranę i Hanan. - Odejdzcie! - krzyknęła kobieta. W jej głosie słychać było strach, ale nie wiedziałam, czy boi się o nas, czy o siebie. - Odejdzcie i to już! - Nie chcemy sprawiać problemów - zapewniłam ją. - Kate chce tylko odwiedzić dziewczynki. 168 - Nie możecie tu wejść - odkrzyknęła. - Odejdzcie natychmiast albo zadzwonię po policję. - Mamo, mamo - usłyszeliśmy dziewczęcy głosik, ale szybko został uciszony, jakby ktoś przyłożył dziecku dłoń do ust. - Rana? - krzyknęła Kate. - Rana, czy to ty? Zaczęła walić pięściami w drzwi, które oddzielały ją od dzieci. Czułam się okropnie, patrząc na nią i słysząc jak wota córkę, którą ktoś więzi. Było oczywiste, że kobieta nie zamierza nas wpuścić do środka oraz że w mieszkaniu najprawdopodobniej znajdują się jeszcze inne osoby. Razem ze Stevem przekonaliśmy Kate, by odeszła z nami na chwilę spod drzwi. - Zaraz wrócimy - przyrzekłam. - Niech wszystko nieco się uspokoi, pozwól jej przemyśleć całą sprawę. Kate zgodziła się niechętnie. Wiedziała, że mam rację, ale oddalenie się choćby na krok od dzieci było dla niej prawdziwą torturą. Chyba bała się, że gdy odejdziemy, mogą je gdzieś zabrać. %7ładne z nas nie chciało wracać do samochodu, więc poszliśmy do kawiarni, gdzie udało nam się znalezć stolik w cieniu. Gdy przy nim siadaliśmy, śledziło nas kilka par oczu. Z pewnością nasze podniesione głosy słychać było dość daleko. Byliśmy tutaj obcy i w dodatku wprowadzaliśmy niepokój w okolicy. Musieliśmy zachować ostrożność. Zamówiliśmy napoje i przez godzinę rozważaliśmy, co dalej począć, choć nie mieliśmy zbyt wielu możliwości działania. Oczywiste było, że Kate nie zgodzi się odejść stąd, zanim nie spróbujemy ponownie spotkać się z dziewczynkami. Jestem przekonana, że na jej miejscu czułabym dokładnie to samo. Czy którakolwiek matka byłaby w stanie zostawić dzieci, gdy wreszcie je odnalazła? ióg Czy mogłaby nie wrócić po dziewczynki po tym, jak słyszała ich głosy? Raczej nie. - Dobrze - powiedziałam wreszcie. - Zgadzam się, że musimy jeszcze raz spróbować, skoro na pewno wiemy, że dziewczynki jeszcze tam są. Ale zaparkujmy samochód bliżej, żebyśmy w razie potrzeby mogli szybko uciec. Jeśli Ali albo jego brat wrócili, będą na nas czekać, a z tego, co opowiadałaś, wynika, że mogą użyć siły. Oboje zgodzili się ze mną i wróciliśmy do wciąż czekającego na nas kierowcy. Stanęliśmy przed wejściem do budynku. - O, cholera! - zaklęłam. Nie wiedzieliśmy, kto znajdował się w środku, ale podczas naszej nieobecności przedsięwzięto dodatkowe środki ostrożności. Mieszkanie przypominało teraz fortecę. Przed wejściem stało czterech nieprzyjemnie wyglądających mężczyzn, którzy bronili wejścia, oczekując naszego powrotu. Jeden z nich sprawdzał swoją broń, a pozostali również sprawiali wrażenie uzbrojonych. No bo czemu w ten nieznośny upał ubrani byli w kurtki? Najwyrazniej Ali gotów był użyć przemocy, aby tylko zatrzymać córki z dala od ich matki. - Spójrz, to Rana! - krzyknęła Kate wskazując okno, w którym widać było rozpaczliwie machającą do nas rączkę. Kate odmachała, co zaalarmowało jednego z mężczyzn, który zwrócił uwagę na nasz samochód. Spojrzał w stronę okna, by sprawdzić, do kogo machała Kate, a ktoś w mieszkaniu odciągnął Ranę, tak że zniknęła nam z oczu. Strażnik krzyknął na swoich kolegów, a ci odwrócili się, by spojrzeć na samochód. - Szybko! - wrzasnęłam do kierowcy. - Uciekajmy stąd. '70 Tak samo jak ja zdawał sobie sprawę z tego, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nacisnął pedał gazu i ruszył gwałtownie. W tym samym momencie mężczyzni podbiegli do zaparkowanego naprzeciw bloku błękitnego samochodu. Wskoczyli do auta, usłyszeliśmy zgrzyt silnika, a potem pisk opon. Nasz kierowca ruszył wcześniej, ale ich samochód najwyrazniej był szybszy. Mknęliśmy ulicami Amma-nu, z piskiem opon na zakrętach i przeganiając pieszych. Czułam zapach palonej gumy. Cała sytuacja była przerażająca, a najbardziej obawiałam się tego, co zrobią z nami ci czterej mężczyzni, gdy nas dogonią. Mieliśmy dobrego kierowcę, ale widać było, że wpadł w panikę. Jechał zdecydowanie za szybko i wydawało się, że nie ma pełnej kontroli nad pojazdem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|