[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Patrzyłem z dołu, jak walczy ze schodami. A potem w odgłosy teleturnieju wmieszał się saksofon. Ojciec od jakiegoś czasu odgradzał się od świata dzwiękami we wszystkich pomieszczeniach - nawet w łazience. Gienia 127 skrzywiła się z niezadowoleniem, naciskając guziczek pi- lota. Głos spikera zabrzmiał pełną mocą. - Może by pani zajęła się prasowaniem? - wyrosłem na linii jej wzroku. Widziałem koło pralki pełny kosz wymiętych rzeczy. - Nie będziesz mi wydawał poleceń - burknęła. - Myli się pani... - poczułem nabrzmiewającą furię. - A teraz proszę wyłączyć ten telewizor. Przeszkadza ojcu. I mnie też - dodałem. - Jemu? - Skierowała palec w górę i pokazała w uśmiechu wszystkie złote zęby. - Jemu tam nic nie przeszkodzi... Wziąłem pilota, wyłączyłem telewizor i bez słowa po- szedłem z nim do mojego pokoju. Czułem wbity w plecy jej pełen nienawiści wzrok. Muszę pogadać z matką - myślałem w kółko. To nie do wytrzymania. Wolę sam sprzątać... Nagle ta myśl wydała mi się całkiem niezła. Niech płacą mi tyle co Gieni. No, mogą trochę mniej, bo nie umiem gotować. Ale teraz i tak w domu jadłem głównie ja. Serfując po Internecie, nasłuchiwałem powrotu Gra- żyny. Ledwie weszła do domu, zrozumiałem, że nie jest w nastroju do rozmowy na temat gosposi. - Nie ma jeszcze ojca? - spytała. Odpowiedziała jej muzyka. Jaki piękny świat" - chrypiał Armstrong. Matka bez słowa skierowała się ku schodom. Kiedy zniknęła w sypialni, odczekałem z pięć minut, a po- tem ruszyłem w górę. Czułem się jak Gienia, z uchem nieomal przylepionym do zamkniętych drzwi. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Może świadomość, że jest inaczej niż zwykle. Może ciekawość. Może intuicja. - Kto do ciebie dzwonił? - dociera do mnie głos ojca. - To nieważne! Muzyka urywa się w pół nuty, dobrze jest, będę lepiej słyszeć. 128 - Dlaczego wyłączyłaś? Ojciec bez muzycznego podkładu brzmi jakoś nieporadnie. - Bo chcę z tobą porozmawiać. A to mi przeszkadza. Nie prowadz tylko w pracy śledztwa kto, bardzo cię proszę. To był ktoś ci życzliwy. Ktoś, kto nie chce, byś wylądował na bruku. Bo jesteś na najlepszej drodze. Tolerują cię tylko dlatego, że jesteś dobrym fachowcem. Ale zaczynasz być kompromitujący, a na twoim stanowi- sku to niedopuszczalne. Jest już publiczną tajemnicą, że trzymasz w biurku butelkę. - I co w tym strasznego? - Kamil próbuje się stawiać, ale Grażyna nie dopuszcza go do głosu. - Powinieneś iść na terapię. Jeśli z tym nie skończysz, znajdziesz się nie tylko bez pracy, ale również bez do- mu... - Zalega chwila ciszy. Matka mówi teraz z wyraz- nym wysiłkiem, staram się wtopić w niewidzialne słoje drewnianych drzwi. - Bo ja też mam tego dosyć. Nie mogę dłużej słuchać twojego bełkotu, patrzeć na zamglo- ne oczka, nie mogę znieść twojego zapachu, kiedy się obok mnie kładziesz, nie mogę udawać, że mamy wciąż dobry seks, bo jest coraz gorzej! Jeśli nic z tym nie zrobisz, wniosę sprawę o rozwód. Daję ci dwa tygodnie na podjęcie leczenia. - Ależ ty, Grażynko, jesteś dziś dla mnie niemiła... - Ojciec próbuje być rozkoszny, ale wyraznie nie wyczuł chwili. - Zostaw mnie! - Matka zaczyna krzyczeć. - Wszyst- ko rozwaliłeś! To przez ciebie nasz syn jest narkomanem. Spójrz tylko na niego! Czy ty chociaż wiesz, w jakim środowisku on się obraca?! Jakimi dziewczynami się interesuje?! Stacza się tak samo jak ty! A ja nie mam w tobie żadnego oparcia. Kiedy zabrałam go ze sobą do Ewy, uciekł po półgodzinie. On już nie umie znalezć wspólnego języka z normalnymi ludzmi. Kwalifikuje się do specjalisty. Mówiłam mu to, ale nie zareagował. Nie 129 wiem, za co mnie los tak pokarał. Michał nie żyje, a ja tkwię pod jednym dachem z dwoma degeneratami i wiedzmą, która zamiast sprzątać, wtyka wszędzie swój wścibski nos... Nie słucham dalej. Nie mogę. Jestem degeneratem. Podobnie jak mój ojciec. Krew z krwi. Kość z kości. Mijam złotozębą wiedzmę, odprowadza mnie wzrokiem, słyszę, jak mruczy: - Niepotrzebnie twoja matka się wścieka. Co to by był za chłop, jakby się czasem nie napił? Udaję, że nie słyszę. Kładę się na tapczanie, ale w każ- dej pozycji wszystko mnie boli. Nie mogę również stać ani siedzieć. Boli mnie głowa, ręce i nogi. Mięśnie, kości, paznokcie, włosy, zęby i serce. A najbardziej dusza. - Kometa? - szepczę, gdy ją słyszę po drugiej stronie słuchawki. - Pomożesz mi? - Pomogę... HAIKU 10 Guz usypia, a ja razem z nim. Budzi mnie deszcz. Tego mi było trzeba, teraz już o tym wiem - myślę, leżąc nad Wisłą. To te same krzaki, co wtedy, tylko noc jest cieplejsza. Kometa chce się ze mną kochać, ale odsuwam ją stanowczo. - Jesteś moją siostrą, rozumiesz? - Nie... - Kręci głową. - Nie szkodzi. I tak jesteś. A z bratem się tego nie robi. - Przecież już to robiliśmy. - To był błąd. Patrzy na mnie uważnie, a potem spuszcza wzrok, gapi się w swoje sznurowane buciory. - To przez Dorotę, tak? Teraz ona ci się podoba... - Wiem, że jesteś chora... Zrywa się nagle i kopie ze złością duży szary kamień. - Chora? Myślisz, że mam jakiegoś syfa? Kto ci naopowiadał takich głupot? Pewnie moja siostra, co? Co ci jeszcze o mnie mówiła? Czuję się, jakbym dostał obuchem w głowę. Nie wiem, której wierzyć. - Posłuchaj... - mówię ostrożnie. - Wielu narkoma- nów ma HIV-a. - Ale nie ja. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Więc tym bardziej ona nie może mieć o tym pojęcia. 131 - Czyli... nie badałaś się, tak? - pytam ostrożnie. Skoro była w ośrodku, musieli robić jej testy - myślę. 0 ile była... Nagle wszystkie informacje stają pod zna- kiem zapytania. - Po co? - Wzrusza ramionami. - I tak umrę. - Wszyscy kiedyś umrzemy. Tylko jedni wcześniej, dru- dzy pózniej. Chodzi o to, żeby to odwlec. Jak najdalej... Woda chlupocze cichutko, próbuję sobie wyobrazić, że jestem teraz na Mazurach. Byliśmy tam kiedyś, całą rodziną. Całą rodziną - myślę, słowo rodzina" odbija się pustym echem, co z niej zostało? Przed oczami staje mi Misiek w kapoku, pływaliśmy wtedy razem łódką... Nagle czuję się strasznie stary, strasznie zmęczony 1 strasznie smutny. Zaczynam płakać. Kometa nic nie mówi, ale jej obecność mi nie prze- szkadza, a to już wiele. - Chcesz jeszcze jedną działkę? - szepcze, a ja chcę, chcę dużo działek, bo przecież jestem narkomanem, degeneratem, a tacy ćpają. Rozwija paczuszkę, a potem wysypuje brązowy pro- szek na szklaną płytkę. Przytrzymuję jej rękę. - To był błąd, że się wtedy przespaliśmy ze sobą - powtarzam. - Bracia nie sypiają z siostrami. - Już to mówiłeś. Czub z ciebie. - Jest zniecierpliwio- na, dłonie jej drżą, kiedy dzieli brauna. - Podobnie jak córki z ojcami... - mówię. Odpycha mnie, wściekła. Drogocenna hera miesza się z trawą, klęczy nad nią, próbując uratować coś, czego się nie da. Ciekawe, jak ta trawa teraz się czuje - myślę o jej tajemniczym zielonym życiu. - Co ty pieprzysz?! - Dziewczyna wybucha płaczem. Nie wiem, czy rozpacza nad rozsypanym proszkiem, czy własnym życiem. - Nie musisz tego więcej robić. To był błąd. Tak jak ze mną. Po prostu z tym skończ. 132 - Przestań! - Kometa zatyka uszy. - Zabiję tę idiot- kę! - wrzeszczy, tupiąc ze złości. - Naopowiadała ci bzdur, bo jest zazdrosna! Bo ojciec mnie bardziej kocha! I mam większe powodzenie u chłopaków. Dlatego każ- dego chce wystraszyć. Ciebie już wystraszyła. Po coś do mnie dzwonił, co?! Tylko dlatego, że chciałeś się na- ćpać?! Nie mogę przytaknąć, boby mnie już niczym nie poczęstowała. Zastanawiam się, czy ma jeszcze jakiś
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|